Rozległ się dźwięk przypominający odgłos mokrej skóry uderzającej o lód…
I skowyt psa.
Bydlę skoczyło na Pontera z prędkością, która wystarczyła do uruchomienia tarczy Goosy Kuska. Zaskoczone, ogłuszone i — wyczuł to wyraźnie — z krwawiącym pyskiem podkuliło ogon i uciekło równie szybko, jak się pojawiło. Ponter odetchnął głęboko, starając się uspokoić, i ponownie zaczął biec.
— Tutaj niedaleko musimy przedostać się na drugą stronę tej drogi czterystasiedem — odezwał się Hak po jakimś czasie. — Kieruj się w lewo, na tamten most, o tam. Tylko uważaj, żeby nie uderzył cię żaden samochód.
Ponter zrobił to, co radził Kompan, i wkrótce znalazł się po drugiej stronie autostrady. Teraz biegł na południe. W oddali widział mrugające światła na szczycie CN Tower nad brzegiem jeziora. Mare opowiadała mu o wspaniałych widokach, jakie można było podziwiać z góry, ale jeszcze nie miał okazji zwiedzić tej budowli; oglądał ją tylko z daleka.
Pokonał jeszcze jedną szeroką ulicę, po której nawet o tak później porze co kilka taktów przemykały samochody. Chwilę potem wbiegł na teren York University. Hak przeprowadził go przez campus, bezbłędnie wskazując drogę między budynkami i parkingami, oraz przez otwarte przestrzenie.
Przebiegł jeszcze kilkaset długości ramion i znalazł się na małej, brudnej ulicy, nieopodal domu, w którym mieszkał Ruskin. Stanął pochylony, opierając dłonie o kolana i próbując wyrównać oddech.
Chyba się starzeję — pomyślał. Przyjemny wiatr chłodził mu twarz.
Możliwe, że Mare obudziła się i zauważyła jego nieobecność, ale miał nadzieję, że nadal śpi. Choć dzielili łóżko dopiero od niedawna, zauważył, że przeważnie ma mocny sen. Do wschodu słońca zostały jeszcze co najmniej dwie decymy Wiedział, że wróci przed świtem, ale…
— Łapy do góry — syknął jakiś głos za nim i Ponter poczuł, jak coś twardego wciska się w jego plecy na wysokości nerki. Nagle zrozumiał, jaką wadę ma tarcza Goosy. Bez kłopotu odbijała pocisk wystrzelony z daleka, ale nie chroniła w żadnej mierze przed takim, który zostałby wyrzucony z broni przytkniętej bezpośrednio do ciała.
Wprawdzie to była Kanada i jak twierdziła Mare, niewiele osób posiadało tutaj broń palną. Jednak wcale nie czuł się lepiej z myślą, że to, co wbija się w jego nerkę, jest tylko nożem.
Nie miał pojęcia, co robić. Przypuszczał, że w słabym, padającym z tyłu świetle napastnik nie zorientował się, że zaczepił neandertalczyka. Wystarczyło jednak, by się odezwał, nawet najciszej, a zdradziłby, kim jest i…
— Czego chcesz? — odezwał się Hak, przejmując inicjatywę.
— Dawaj portfel — odparł męski głos. Ponter z niechęcią zauważył, że nie ma w nim nawet cienia zdenerwowania.
— Nie mam portfela — powiedział Hak.
— A to szkoda, bo chcę albo pieniędzy, albo krwi…
Ponter miał pewność, że dałby radę niemal każdemu nieuzbrojonemu Gliksinowi, ale ten miał broń. W tym momencie Hak zorientował się, że Ponter nie widzi, co to za broń.
— Gliksin trzyma stalowy nóż — poinformował Pontera przez implanty ślimakowe — z ząbkowanym ostrzem, długim na około 1,2 rozpiętości dłoni i z rękojeścią, której sygnatura termiczna wskazuje, że jest wykonana z twardego drewna.
Ponter rozważał, czy nie obrócić się szybko. Przypuszczał, że sam widok twarzy Barasta odstraszyłby Gliksina, ale nie chciał przecież mieć świadka tego, że pojawił się pod domem Ruskina.
— Gliksin ciągle przestępuje z nogi na nogę — powiedział Hak w implanty ślimakowe. — Słyszysz to?
Ponter nieznacznie skinął głową.
— Teraz opiera się na lewej… teraz na prawej… znowu na lewej. Złapałeś rytm?
Kolejne delikatne skinienie.
— To jak będzie? — syknął Gliksin.
— Kiedy powiem „teraz” — uprzedził Hak Pontera — z całą siłą pchnij prawym łokciem do tyłu i lekko w górę. Powinieneś trafić go w splot słoneczny i przynajmniej spowodować to, że Gliksin się cofnie. Tarcza ochroni cię przed ciosem zadanym z większej odległości. — Hak przełączył się na zewnętrzny głośnik. — Naprawdę nie mam przy sobie nic a nic. — Gdy tylko to powiedział, Ponter zrozumiał, że Kompan popełnił błąd. Dźwięk „i” w słowie „nic” był nagraniem gliksińskiego głosu, brzmiącego inaczej niż głos Haka.
— Co jest? — zdziwił się Gliksin. — Co z ciebie za…
— Teraz! — powiedział Hak w ucho Pontera.
Ponter szarpnął łokciem w tył z całą mocą i wbił go w żołądek napastnika. Obcy zdołał tylko sapnąć „uf!” gdy powietrze zostało siłą wypchnięte z jego płuc. W tej samej chwili Ponter obrócił się przodem do niego.
— Jezu! — jęknął Gliksin, dostrzegając wał nadoczodoło — wy i zarośnięte policzki neandertalczyka. Rzucił się do przodu z wystarczającą siłą, aby uruchomić tarczę ochronną, która z krótkim błyskiem zablokowała ostrze noża. Ponter w tym samym momencie wyrzucił prawą rękę do przodu i schwycił Gliksina za chudą szyję. Obcy wyglądał na dwa razy młodszego od swojej niedoszłej ofiary. Przez moment Ponter zastanawiał się, czy nie zacisnąć palców i nie zgnieść krtani młodzika, ale nie, nie mógł tego zrobić.
— Rzuć nóż — powiedział. Gliksin spojrzał w dół. Ponter powędrował za jego wzrokiem i dostrzegł, że ostrze wygięło się od zderzenia z tarczą. Lekko zacisnął palce. Pięść Gliksina otworzyła się i nóż z brzękiem upadł na drogę.
— A teraz wynoś się stąd — nakazał Ponter, a Hak przetłumaczył jego słowa. — Zmykaj i nikomu nigdy o tym nie mów.
Puścił chłopaka, który zaczął zachłannie łykać powietrze. Ponter podniósł rękę.
— No, już cię nie ma!
Gliksin skinął głową i ruszył biegiem, jedną ręką trzymając się za żołądek w miejscu, gdzie trafił go łokieć neandertalczyka.
Ponter nie chciał marnować więcej czasu. Ruszył chodnikiem z popękanego betonu prosto do głównego wejścia do bloku.
Rozdział Trzydziesty Dziewiąty
Ponter zaczekał w przedsionku budynku — niewielkiej przestrzeni miedzy dwojgiem przeszklonych drzwi. Upłynęło kilkaset taktów, zanim ktoś się wreszcie pojawił. Jakiś człowiek szedł od strony wind widocznych przez szklany panel wejścia. Ponter odwrócił się plecami do niego, ukrywając twarz. Zaczekał, aż Gliksin opuści blok, i bez trudu zatrzymał skrzydło szklanych drzwi, zanim ponownie się zamknęły. Szybko przeszedł przez hol, zwracając uwagę na płytki podłogowe — chyba jedyny element w gliksińskiej architekturze, który miał kształt kwadratów. Wcisnął guzik. Winda, którą Gliksin zjechał na parter, wciąż tkwiła w tym samym miejscu. Ponter wszedł do środka.
Przyciski pięter układały się w dwie kolumny. Dwa najwyższe oznaczono parami symboli: „15” i „16”. Ponter wybrał ten po prawej stronie.
Kabina — najmniejsza i najobrzydliwsza ze wszystkich, jakie widział na tym świecie, brudniejsza nawet od windy górniczej w Sudbury — ruszyła z dudnieniem. Ponter obserwował wyświetlacz nad stalowymi drzwiami, czekając, aż pojawią się na nim takie znaki jak te na przycisku. W końcu dotarł na ostatnie piętro. Wyszedł z windy na korytarz. Zwykła beżowa wykładzina na podłodze była w kilku miejscach przetarta i w wielu poplamiona. Ściany wyklejono cienkim papierem z zielonymi i niebieskimi zawijasami; niektóre arkusze częściowo odstawały od murów.
Widział czworo drzwi po każdej stronie korytarza na lewo oraz czworo drzwi po każdej stronie korytarza na prawo od wind; w sumie szesnaście mieszkań. Podszedł do najbliższych i przysunął nos do framugi po przeciwnej stronie niż zawiasy. Szybko pociągnął nosem, starając się odizolować zapachy dochodzące z wewnątrz od stęchłego smrodu wykładziny w holu.