To nie te. Przeszedł do następnych i te również obwąchał. Ten zapach rozpoznał — podobnie cierpka i gorąca woń dochodziła czasami z piwnicy Reubena Montego, kiedy Reuben był tam z Lou Benoit.
Przesunął się do trzeciego wejścia. W środku znajdował się kot, ale w tej chwili nie było tam ludzi.
Kolejne mieszkanie śmierdziało uryną. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego Gliksini nie zawsze spuszczają wodę w swoich toaletach. On sam, gdy już poznał zasadę działania sanitarnych urządzeń, nigdy o tym nie zapominał. Ze środka dochodziły też zapachy czworga lub pięciorga ludzi, a Mare mówiła, że Ruskin mieszka sam.
Dotarł już do końca korytarza, więc przeszedł na drugą stronę i głęboko wciągnął powietrze nosem przy pierwszych z kolei drzwiach. Niedawno gotowano tam krowę i jakieś ostro pachnące warzywa. Żadna z woni mieszkańców nie wydała mu się znajoma.
Spróbował obok. Tytoń i feromony jednej… nie, dwóch kobiet.
Przeszedł do następnych drzwi, ale te wyglądały inaczej, nie miały numeru ani żadnego zamka. Otworzył je i zajrzał do niewielkiego pomieszczenia z małymi drzwiczkami, które na zawiasach odchylały się do dołu i prowadziły do jakiejś szybu. Wycofał się stamtąd i ruszył do kolejnego mieszkania, machając ręką przed twarzą, aby pozbyć się okropnego smrodu, który wydobywał się z przewodu zsypowego. Głęboko wciągnął powietrze…
Znowu poczuł woń tytoniu i…
I zapach mężczyzny… chudego mężczyzny, który mało się pocił.
Raz jeszcze wciągnął powietrze, przesuwając nosem wzdłuż framugi przy drzwiach. Chyba…
Tak, nie mylił się. Miał pewność, że to tu.
Ruskin.
Ponter był fizykiem, nie inżynierem, ale odkąd trafił na świat Gliksinów, wszystko uważnie obserwował, podobnie jak Hak. Przez kilka chwil się naradzali. Ponter szeptał, stojąc pod drzwiami mieszkania Ruskina, a Hak mówił prosto w jego implanty ślimakowe.
— Drzwi na pewno są zamknięte — stwierdził Ponter. Na jego Ziemi rzadko stosowano takie zabezpieczenia i zwykle robiono to tylko po to, by chronić dzieci przed niebezpieczeństwem.
— Najprościej byłoby, gdyby on sam je otworzył — zauważył Hak.
Ponter skinął głową.
— Ale czy możemy na to liczyć? Wydaje mi się, że ta rzecz — wskazał palcem dziwne oko — to soczewka, która pozwala zobaczyć, kto stoi po drugiej stronie.
— Pomimo podłych cech charakteru Ruskin jest naukowcem. Gdyby człowiek z innego świata stanął na progu twojego domu w Saldak, nie wpuściłbyś go?
— Warto spróbować. — Ponter zastukał kłykciami w drzwi. Kilkakrotnie widział, jak Mare tak właśnie robiła.
Hak uważnie nasłuchiwał.
— Drzwi są puste w środku. Jeśli cię nie wpuści, powinieneś bez trudu je połamać.
Ponter ponownie zastukał.
— Może ma mocny sen.
— Nie — stwierdził Hak. — Słyszę, jak się zbliża.
Światło za soczewką obserwacyjną zmieniło się: Ruskin pewnie spoglądał przez nią, aby sprawdzić, kto dobija się do niego w nocy.
W końcu Ponter usłyszał metalowy szczęk mechanizmu zamka. Drzwi uchyliły się nieznacznie i wyjrzała zza nich ściągnięta twarz gospodarza. Krótki łańcuch złotego koloru przytrzymywał je na wysokości ramion, nie pozwalając otworzyć ich bardziej.
— Dodoktor Boddit?
Początkowo Ponter planował zmyślić jakąś historyjkę o tym, jak to potrzebował fachowej pomocy Ruskina, ale stwierdził, że nie jest w stanie w cywilizowany sposób rozmawiać z tym… z tym prymitywem. Zamierzył się prawą ręką i uderzył otwartą dłonią w drzwi. Złoty łańcuch puścił i skrzydło otworzyło się gwałtownie. Ruskin poleciał w tył.
Ponter błyskawicznie wszedł i zamknął drzwi za sobą.
— Co jest?! — wrzasnął Ruskin, gramoląc się z podłogi.
Ponter zauważył, że pomimo późnej pory gospodarz ma na sobie zwykłe ubranie. Może dopiero niedawno wrócił do domu po kolejnym ataku na kobietę.
— Zgwałciłeś Qaiser Remtullę. Zgwałciłeś Mare Vaughan — powiedział, podchodząc bliżej.
— Co to ma znaczyć?
Ponter nie podnosił głosu.
— Mogę cię zabić gołymi rękami.
— Zwariowałeś? — krzyknął Ruskin, cofając się.
— Nie. — Ponter zrobił kolejny krok. — Nie zwariowałem. To ten wasz świat zwariował.
Ruskin niespokojnie wodził oczami po zagraconym pokoju, szukając możliwości ucieczki… albo jakiejś broni. Za nim w ścianie znajdował się otwór — Mare też miała taki w swoim mieszkaniu — za którym było pomieszczenie, gdzie przygotowywano posiłki.
— Odpowiesz za swoje czyny przede mną. Spotka cię sprawiedliwość — oznajmił Ponter.
— Zaczekaj, wiem, że od niedawna jesteś na tym świecie. My mamy tutaj prawo. Nie można tak po prostu…
— Jesteś wielokrotnym gwałcicielem.
— Brałeś coś, czy jak?
— Mogę to udowodnić. — Ponter podszedł jeszcze bliżej.
Nagle Ruskin obrócił się, sięgnął przez otwór w ścianie i wyciągnął stamtąd ciężką patelnię. Ponter widział już takie naczynie podczas kwarantanny w domu Reubena. Gliksin ujął uchwyt w obie ręce.
— Nie zbliżaj się — ostrzegł.
Ponter szedł dalej, niezrażony Kiedy znalazł się o krok od Ruskina, ten się zamachnął. Ponter lewą ręką zasłonił twarz. Opór powietrza spowolnił ruch patelni na tyle, że tarcza nie zadziałała i Hak przejął niemal całą siłę uderzenia. Prawa ręka Pontera wystrzeliła do przodu i zacisnęła się wokół krtani mężczyzny.
— Rzuć tę rzecz — nakazał — bo jak nie, to zmiażdżę ci gardło.
Ruskin próbował coś powiedzieć, ale Ponter zacisnął palce. Gliksin zdołał raz jeszcze uderzyć go patelnią w ramię — na szczęście nie w to z raną postrzałową. Ponter podniósł go w górę za gardło.
— Rzuć to! — warknął.
Twarz Ruskina zrobiła się fioletowa, a jego oczy — jego niebieskie oczy — wychodziły z orbit. Upuścił patelnię, która z głośnym brzdękiem uderzyła w drewnianą podłogę. Ponter obrócił się i cisnął nim o ścianę. Materiał, z którego była zrobiona, wgniótł się od uderzenia i pojawiło się w nim spore pęknięcie.
— Widziałeś w mediach relację z tego, jak Ambasador Prat zabiła człowieka, który do nas strzelał?
Ruskin z trudem chwytał powietrze.
— Widziałeś? — ponaglił go Ponter.
Gliksin skinął głową.
— Ambasador Prat jest z generacji 144. Ja jestem ze 145. Mam o dziesięć lat mniej niż ona. Choć mądrością jeszcze jej nie dorównuję, to moja siła przewyższa jej siłę. Jeśli będziesz dalej mnie prowokował, rozwalę ci czaszkę.
— Czego… — odezwał się Ruskin potwornie zachrypniętym głosem — …czego chcesz?
— Po pierwsze, chcę usłyszeć prawdę. Masz się przyznać do swoich zbrodni.
— Na litość boską, przecież wiem, że ta rzecz w twoim ramieniu wszystko nagrywa.
— Przyznaj, co zrobiłeś!
— Nigdy nie…
— Egzekutorzy z Toronto mają próbki twojego DNA z gwałtu dokonanego na Qaiser Remtulli.
— Gdyby wiedzieli, że DNA jest moje, to oni by tutaj byli, nie ty — wykrztusił Ruskin.
— Jeśli będziesz dłużej się zapierał, zabiję cię.
Ruskinowi udało się lekko pokręcić głową pomimo miażdżącego uścisku Pontera.
— Zeznanie pod przymusem nie jest uznawane przez sąd.
Hak zapiszczał, ale Ponter odgadł znaczenie określenia „pod przymusem”.