— W takim razie przekonaj mnie, że jesteś niewinny.
— O niczym nie muszę cię przekonywać.
— Wiem, że ze względu na kolor twojej skóry i płeć ominął cię awans.
Ruskin nic nie powiedział.
— Nienawidziłeś tego, że inni… że kobiety awansowały wyżej niż ty.
Mężczyzna szarpnął się, próbując się wyrwać, ale Ponter bez trudu go przytrzymał.
— Chciałeś zadać im ból. Upokorzyć je.
— Gadaj zdrów, jaskiniowcu.
— Nie dostałeś tego, na czym ci zależało, więc wziąłeś sobie to, co może być tylko dane.
— To nie było tak…
— W takim razie — wysyczał Ponter, wykręcając rękę Ru — skina do tyłu — powiedz mi, jak to było.
— Zasługiwałem na stały etat, ale przez nie ciągle miałem do tylu. Te suki wszystko mi utrudniały, no to…
— No to co?
— No to pokazałem im, co może mężczyzna.
— Hańbisz prawdziwych mężczyzn. Ile kobiet zgwałciłeś? He???
— Tylko…
— Kogoś jeszcze poza Mare i Qaiser?
Milczenie.
Ponter oderwał Ruskina od ściany i cisnął nim o nią raz jeszcze. Rysa się wydłużyła.
— Były inne?
— Nie. Tylko…
— Tylko kto? — Mocniej ścisnął rękę Ruskina. Drań zasko — wyczał z bólu. — Tylko kto?
Ruskin stęknął i wycedził przez zaciśnięte zęby:
— Tylko Vaughan i ta pakistańska suka…
— Kto? — zdziwił się Ponter, słysząc pisk Haka. Ponownie wykręcił ramię Gliksina.
— Remtulla.
Ponter nieznacznie rozluźnił uścisk.
— Na tym koniec, rozumiesz? Już nigdy więcej nikogo nie zgwałcisz. Będę miał na ciebie oko. Inni też będą cię obserwowali. Już nigdy więcej.
Ruskin wystękał coś niezrozumiale.
— Nigdy więcej — powtórzył Ponter. — Przyrzeknij.
— Nigdy… więcej — wystękał Ruskin.
— I nikomu nie wspomnisz o mojej wizycie tutaj. Jeśli to zrobisz, ściągniesz na siebie karę, jaką twoje społeczeństwo wymierza za zbrodnie, które popełniłeś. Jasne? Jasne???
Ruskin zdołał skinąć głową.
— To dobrze. — Ponter na moment rozluźnił uchwyt, ale po chwili znowu trzasnął Ruskinem o ścianę. Tym razem odpadł od niej kawałek tynku. — Nie, właśnie że niedobrze. — Tym razem to on zacisnął zęby. — To nie wystarczy. To nie jest sprawiedliwość. — Rzucił się całym ciężarem na Gliksina, przyciskając krocze do jego pleców. — Przekonasz się, jak to jest być kobietą.
Ruskin zesztywniał.
— Nie, Chryste, tylko nie to…
— Jedynie takie rozwiązanie będzie sprawiedliwe. — Pon — ter sięgnął do pasa medycznego i wyciągnął wtryskiwacz ze sprężonym gazem.
Urządzenie syknęło przy szyi Ruskina.
— Co to, do diabła, było? — wystraszył się. — Tak nie mo…
Osunął się bezwładnie. Ponter opuścił go na podłogę.
— Hak, nic ci nie jest?
— Uderzenie było mocne — stwierdził Kompan — ale nie zarejestrowałem żadnych uszkodzeń.
— Przepraszam cię za to. — Ponter spojrzał na Ruskina, leżącego na plecach na podłodze. Chwycił go za nogi i wyprostował je.
Sięgnął do paska. Trochę czasu zabrało mu wykombinowanie, jak go odpiąć, potem znalazł zatrzask i zamek, które zamykały gliksiński pantalon, i również je rozpiął.
— Powinieneś najpierw zdjąć jego ochraniacze na stopy — poradził Hak.
Ponter skinął głową.
— Masz rację. Ciągle zapominam, że noszą oddzielne, a nie połączone z nogawkami. — Przesunął się do stóp Ruskina i po kilku próbach rozwiązał sznurówki i zdjął buty. Skrzywił się, gdy poczuł zapach jego nóg. Na kolanach przemieścił się z powrotem do pasa i ściągnął pantalon na uda mężczyzny, a potem zdjął go zupełnie. Następnie usunął spodnią część garderoby, przesuwając ją w dół po niemal bezwłosych nogach.
W końcu przyjrzał się genitaliom Gliksina.
— Coś jest nie tak… To nie wygląda normalnie. — Ponter przesunął ramię tak, aby Hak mógł się dokładnie wszystkiemu przyjrzeć przez obiektyw.
— Zdumiewające — stwierdził Kompan. — On nie ma napletka.
— Czego?
— Nie ma fałdu skórnego zasłaniającego żołądź.
— Ciekawe, czy wszyscy mężczyźni na tej Ziemi są tacy?
— To by oznaczało, że są wyjątkowi wśród naczelnych.
— Na szczęście nie przeszkodzi to w tym, co zamierzam zrobić — stwierdził Ponter.
Cornelius Ruskin ocknął się dopiero następnego dnia. Musiał być już ranek, bo przez okna wpadało do środka mnóstwo światła. W głowie mu huczało, kłuło go w krtani, paliło w łokciu, bolał go tyłek i czuł się tak, jakby ktoś kopnął go w jaja. Próbował podnieść głowę, ale poczuł falę nudności, więc opuścił ją z powrotem na drewnianą podłogę. Chwilę później spróbował ponownie i tym razem udało mu się unieść na łokciu. Miał na sobie koszulę i spodnie, a także skarpety i buty. Tylko sznurówki były rozwiązane.
Niech to cholera — pomyślał. — Niech to jasna cholera. Słyszał, że neandertalczycy są gejami, ale zupełnie nie był przygotowany na takie coś. Przetoczył się na bok i dłonią przesunął po siedzeniu, modląc się, aby spodnie nie były zakrwawione. Wymiociny podeszły mu do gardła. Zwalczył mdłości i przełknął ślinę pomimo koszmarnego bólu.
„Sprawiedliwość”, tak mówił Boddit. Sprawiedliwe byłoby, gdyby mógł znaleźć porządną posadę i nie musiał się godzić na pomijanie go przy awansach na rzecz bandy niewykwalifikowanych bab i chłystków o innym odcieniu skóry…
Czuł potworny ból głowy, tak jakby neandertalczyk wciąż tu był i walił go w czaszkę patelnią raz za razem. Zamknął oczy, próbując zebrać w sobie siły. Wszystko go bolało tak bardzo, że nie potrafił się na niczym skupić.
Cholerny małpolud i jego wspaniała sprawiedliwość! Tylko dlatego, że przeleciał Vaughan i Remtullę, pokazując im, kto naprawdę był szefem, Boddit uznał, że odpowiednim rewanżem będzie stosunek analny.
To miało być ostrzeżenie, żeby trzymał gębę na kłódkę i pamiętał, co go spotka, jeśli oskarży Pontera o cokolwiek — taki przedsmak tego, co czekało go w więzieniu, gdyby trafił tam za gwałt…
Wciągnął w płuca potężny haust powietrza i podniósł rękę do gardła. Natrafił na wgłębienia pozostawione przez palce małpoluda. Chryste, na pewno było nieźle posiniaczone.
W końcu przestało mu się kręcić w głowie na tyle, że zdołał się dźwignąć na nogi. Przytrzymał się występu przy wewnętrznym okienku i przez chwilę stał tak, czekając, aż znikną światła błyskające mu przed oczami. Wolał się nie schylać, żeby zawiązać sznurowadła, więc po prostu zrzucił buty.
Zaczekał jeszcze minutę, aż dudnienie w czaszce ucichnie na tyle, by wytrzymał w pionie, kiedy puści podporę. Potem pokuśtykał krótkim korytarzem do jedynej, obskurnej łazienki, pomalowanej na ohydną zieleń jeszcze przez poprzedniego lokatora. Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi, na których wisiało duże lustro, pęknięte w jednym rogu przy śrubie. Rozpiął pasek i spuścił spodnie. Potem odwrócił się tyłem do lustra i — psychicznie przygotowując się na to, co mógł tam zobaczyć — ściągnął slipy.
Obawiał się, że w pośladkach też znajdzie wgłębienia po palcach neandertalczyka, ale zobaczył tylko duży siniec z boku — pewnie po tym, jak poleciał do tyłu, gdy Ponter pchnął drzwi, zrywając łańcuch.
Odciągnął jeden półdupek na bok, aby przyjrzeć się zwieraczowi odbytu. Nie miał pojęcia, czego się spodziewał — może krwi? — ale nie zobaczył nic niezwykłego.