— Wcześniej spytałem cię, czy wysterylizowałeś kogoś jeszcze na drugim świecie, a ty zareagowałeś gniewem. Wiesz dlaczego?
Z ust Pontera wyrwało się przeciągłe westchnienie.
— Wykastrowałem jedynie sprawcę czynu, jego krewnych nie. Prawdę mówiąc, nigdy wcześniej nie zastanawiałem się nad… nad słusznością sterylizacji niewinnych osób tylko po to, by poprawić pulę genów. Ale… ale Hak i ja ostatnio zapoznajemy się z tą gliksińską Biblią. Już pierwsza opowieść mówi o tym, że całe potomstwo pierwszej dwójki ludzi zostało napiętnowane, bo ta pierwsza para popełniła zbrodnię. I to wydało mi się wielkim błędem i niesprawiedliwością.
— Dlatego, chociaż chciałeś oczyścić gliksińską pulę genów ze zła, jakie tkwiło w Ruskinie, nie mogłeś się zdobyć na odszukanie jego najbliższych krewnych — zauważył Selgan. — Gdybyś to zrobił, przyznałbyś tym samym, że twoje dwie córki zasługują na karę za przestępstwo, które popełniłeś ty.
— jasmel i Mega są niewinne — zaprotestował Ponter. — Bez względu na to, jak zły był czyn, którego się dopuściłem, one nie powinny z tego powodu cierpieć.
— Ale tak się stanie, jeśli postanowisz się przyznać do przestępstwa.
Ponter skinął głową.
— Co zatem zamierzasz?
Wzruszył potężnymi ramionami.
— Zatrzymam tę tajemnicę aż do śmierci.
— A potem?
— Jak to potem?
— Po twojej śmierci, co potem?
— Potem… potem nic.
— Jesteś pewien?
— Oczywiście. Wprawdzie studiowałem tę ich Biblię i wiem, że Mare jest rozsądną i inteligentną kobietą, a nie kimś, kto cierpi na urojenia, ale…
— Jesteś pewien, że ona się myli? Że po śmierci nic nie ma?
— Właściwie to…
— Tak?
— Nie. Nie mówmy o tym.
Selgan zmarszczył brew. Uznał, że jeszcze nie pora zmuszać rozmówcę do odpowiedzi na to pytanie.
— Zastanawiałeś się może, dlaczego podobasz się Mare?
Ponter odwrócił wzrok.
— Pamiętam, jak wcześniej mówiłeś, że oni też są ludźmi — zauważył rzeźbiarz osobowości. — Ale przecież bardziej różnisz się od niej niż mężczyźni, których do tej pory spotykała.
— Fizycznie być może tak — zgodził się Ponter — ale pod względem psychicznym i emocjonalnym wiele nas łączy.
— Nie sądzisz jednak, że skoro Mare została skrzywdzona przez mężczyznę swojego gatunku, to może…
— Myślisz, że nie przyszło mi to do głowy? — przerwał Ponter.
— W takim razie powiedz to głośno. Wyrzuć to z siebie.
Ponter parsknął.
— Być może podobam się jej, bo w jej oczach nie jestem człowiekiem — nie jestem jednym z tych, którzy mogliby ją skrzywdzić.
Selgan milczał przez kilka taktów.
— Warto się nad tym zastanowić — powiedział w końcu.
— To nie ma żadnego znaczenia. Naprawdę. Kocham ją. A ona kocha mnie. Poza tymi dwoma faktami nic więcej nie jest ważne.
— No tak. No tak. — Sełgan znowu zrobił pauzę, po czym zaczął mówić trochę nieobecnym tonem, tak jakby coś właśnie przyszło mu do głowy, a nie jakby czekał na właściwy moment, by przedstawić tę myśl. — A powiedz mi, czy zastanawiałeś się w ogóle nad tym, dlaczego ona podoba się tobie?
Ponter przewrócił oczami.
— Rzeźbiarze osobowości! — westchnął. — Zaraz mi powiesz, że Mare w jakiś sposób przypomina mi Klast. Ale nie mógłbyś się bardziej mylić. Zupełnie inaczej wygląda i ma zupełnie inną osobowość. Mare i Klast nic nie łączy.
— Pewnie masz rację. — Selgan machnął ręką, tak jakby odrzucał ten pomysł. — No bo w czym miałyby być podobne? Nie należą nawet do tego samego gatunku…
— Właśnie. — Ponter usiadł z założonymi rękami.
— I wywodzą się z kompletnie odmiennych systemów ideologicznych.
— Absolutnie.
Rzeźbiarz osobowości pokręcił głową.
— To gliksińskie życie po śmierci jest zupełnie dziwacznym pomysłem, nie sądzisz?
Ponter nie odpowiedział.
— Zastanawiasz się czasem nad tym? Zdarza ci się myśleć, że może, tylko może… — Selgan urwał i cierpliwie czekał, aż rozmówca dokończy myśl.
— W zasadzie — odezwał się w końcu Ponter — to bardzo interesujący koncept. Wracam do niego, odkąd Mare mi o tym opowiedziała. — Podniósł dłonie. — Oczywiście wiem, że nie ma życia po śmierci, a przynajmniej nie ma go dla mnie. Ale…
— Ale ona żyje w alternatywnej płaszczyźnie fizycznej — podpowiedział Selgan. — W innym wszechświecie. Takim, w którym tego typu rzeczy być może wyglądają inaczej.
Głowa Pontera poruszyła się w niemal niezauważalnym skinieniu.
— Ado tego ona nie jest jednym z Barastów, prawda? — ciągnął rzeźbiarz. — Należy do zupełnie innego gatunku. Sam fakt, że my nie mamy tych — jak oni je nazywają? Tych nieśmiertelnych dusz? No właśnie, sam fakt, że nie mamy nieśmiertelnych dusz, nie oznacza, że oni też ich nie mają, tak?
— Do czegoś zmierzasz? — spytał szorstko Ponter.
— Zawsze — odparł Selgan. — Dwadzieścia kilka miesięcy temu straciłeś partnerkę. — Przerwał na chwilę, a potem zaczął mówić najłagodniej, jak potrafił. — Nie tylko Mare próbuje sobie poradzić z traumatycznym wydarzeniem w życiu.
Ponter uniósł brew.
— Na pewno. Ale zupełnie nie rozumiem, jak śmierć Klast mogłaby mnie pchnąć w ramiona kobiety z innego świata.
Przez dłuższy czas obaj milczeli. W końcu Hak, który w trakcie całej sesji terapeutycznej nie odezwał się ani słowem, zwrócił się do Selgana przez zewnętrzny głośnik.
— Chcesz, żebym ja mu powiedział?
— Sam to zrobię — stwierdził rzeźbiarz. — Ponterze, proszę cię, przyjmij to spokojnie. Widzisz… opowiadałeś mi o wierzeniach Gliksinów.
— I co z tego? — Głos Pontera nadal brzmiał ostro.
— Oni wierzą, że martwi nie są naprawdę martwi. Są przekonani, że świadomość jednostki żyje nadal po śmierci ciała.
— I?
— I może próbujesz oszczędzić sobie w przyszłości tego rodzaju bólu, jaki czułeś, kiedy umarła Klast. Gdyby twoja partnerka wierzyła w tę… tę nieśmiertelność umysłu, lub gdybyś ty uważał, nawet wbrew rozsądkowi, że być może ona naprawdę posiada taką nieśmiertelność, to… — Selgan ponownie przerwał, zachęcając Pontera, aby dokończył za niego.
Ponter westchnął.