Выбрать главу

— Bo takie białe — wyjaśnił posterunkowy. — Pień, konary, gałęzie i nawet liście, wszystko białe. I małe, najwyżej na metr.

Osobiste obserwacje Eksperta potwierdziły spostrzeżenia policjanta.

— Proszę natychmiast zatelefonować do komisarza — mówił wyraźnie zdenerwowany Ekspert. — Niech przyśle tutaj więcej ludzi. Krater należy otoczyć płotem i czuwać, by nikt nie zbliżał się do tego miejsca. A ja tymczasem zorganizuję ekipę specjalistów. W rzeczy samej mamy do czynienia z dziwnym, niezwykłym zjawiskiem.

— To drzewo rośnie! — zawołał pan Barbet, wywołując poruszenie wśród zgromadzonych gapiów.

— Rozejść się, proszę rozejść się! — policjant podniósł głos, a dostrzegłszy w pobliżu wieży Eiffla kolegę, dmuchnął w gwizdek.

Dwóch policjantów bez trudu skłoniło przypadkowych przechodniów do opuszczenia parku. Ekspert odjechał do Instytutu Badań Ciał Niebieskich, a pan Barbet wrócił do swojego mieszkania na jedenastym piętrze. Żona przywitała go wymówką:

— Łazisz po parku, a ja tu umieram z niepokoju. Dlaczego sprowadzono tylu policjantów?

— Tylu? Dwóch — zirytował się pan Barbet i pomyślał, co powie żona, gdy zobaczy pluton policji.

— To dużo — stwierdziła pani Barbet — stoją przy tej dziurze, jakby to było Bóg wie co.

— No właśnie — odrzekł pan Barbet — Bóg jeden wie, co to jest.

— Jutro wyjeżdżamy do mojej siostry, do Sabaudii — zdecydowała pani Barbet. — Tam na pewno będzie bezpieczniej.

— Bezpieczniej! — wrzasnął pan Barbet. — Co to znaczy: bezpieczniej?

— Mam złe przeczucie. Najpierw sen, potem meteor, a teraz policja.

Pan Barbet doszedł do przekonania, że najrozsądniej uczyni, jeżeli będzie milczał. Sam był zaniepokojony. Żona nie wiedziała jeszcze o białym drzewku, o decyzjach Eksperta. Może rzeczywiście należało wyjechać do Sabaudii.

Krater otoczono drewnianym płotem, naprędce skleconym z desek, płotu pilnowali policjanci. Od czasu do czasu, mniej więcej co dwie godziny, przyjeżdżał Ekspert w otoczeniu asystentów i oglądał białe drzewko.

— Rośnie na chwałę bożą — stwierdził asystent Alve, człowiek wielce religijny. Niegdyś zamierzał zostać księdzem, ostatecznie został empirykiem.

Drzewko nie — drzewko wydoroślało w ciągu niespełna doby i mówiono teraz o nim DRZEWO NIE — DRZEWO, wszystko dużymi literami. Drzewo, co tu ukrywać, było wielkie, wyższe od innych drzew w parku o dobre kilka metrów. — Dwadzieścia — obliczył na oko asystent Alve. Wówczas zapadła decyzja, by całe Pole Marsowe od Akademii Wojskowej do wieży Eiffla otoczyć zasiekami z drutu kolczastego i wystawić posterunki policyjne co dziesięć kroków.

Pani Barbet spakowała rzeczy i oznajmiła:

— Wyjeżdżam, a ty postąpisz zgodnie ze swoim sumieniem.

— Z sumieniem? — zdziwił się Barbet. — Jakże to, nie rozumiem, co moje sumienie ma wspólnego z twoim wyjazdem?

— Pozostając w Paryżu, narażasz swoje życie, czego nie powinieneś uczynić ze względu na mnie. Czy przedłużyłeś polisę ubezpieczeniową?

— Przedłużyłem.

— Powinieneś wstąpić do mecenasa Herpera — przypomniała żona. — Nie chcę mieć żadnych kłopotów z powodu twojej samolubnej śmierci.

— Samolubna śmierć — pan Barbet mimo powagi sytuacji roześmiał się. — Co ty wygadujesz?

— Zostajesz w Paryżu, by zaspokoić niezdrową ciekawość, żądzę sensacji. Spójrz, co wyrabiają ludzie w domach sąsiadujących z parkiem.

— Ludzie jak ludzie — pan Barbet próbował usprawiedliwić przedstawicieli cywilizacji ziemskiej — są po prostu zainteresowani niecodziennym wydarzeniem.

— Od świtu do nocy sterczą na dachach, balkonach, pełno ich w oknach — pani Barbet była szczerze oburzona. — Są strasznie jeszcze prymitywni.

— Wszyscy nie mogą wyjechać z Paryża.

— To znaczy, że jadę sama.

— Tak, jutro zatelefonuję do ciebie, a pojutrze przyjadę.

— Mówisz tak dla świętego spokoju.

— Nie, wpadnę na dzień, dwa.

Pani Barbet opuściła Paryż o piątej po południu, o siódmej Ekspert stwierdził, że drzewo już nie rośnie.

— Poprzestało na dwudziestu czterech metrach — rzekł asystent Alve i napełnił cztery kieliszki.

Pan Barbet udostępnił swoje mieszkanie Ekspertowi i komisarzowi policji. Asystent przyniósł butelkę whisky. Z tarasu roztaczał się piękny widok na Pole Marsowe. Z lewej strony dodawały otuchy solidne budynki Ecole Militaire, w dali na Montparnasse sterczał czarny wieżowiec, na wprost, wśród dachów, można było podziwiać kopuły St. Leon. Wieża Eiffla, najważniejszy element panoramy z prawej strony, pogłębiała uczucie spokoju. Nic się przecież nie stało, w każdym bądź razie Drzewo Nie — Drzewo, śmiesznie małe przy wieży Eiffla, nie mogło zakłócać normalnego rytmu życia. Wydarzenie zapewne niecodzienne, ale nie należało przeceniać jego skutków. Tak ocenił sytuację komisarz policji.

— Jeśli zajdzie potrzeba — mówił patrząc przez lornetkę — zetniemy to drzewko, i sprawa załatwiona.

Zaterkotał telefon. Słuchawkę podniósł pan Barbet.

— Minister do Eksperta — powiedział szeptem.

Ekspert słuchał przez dobrą minutę.

— Mało prawdopodobne — wyjąkał wreszcie — ale trzeba sprawdzić. Zaraz tam przyjadę.

— Złe nowiny? — zapytał asystent.

— Dziwne — odparł Ekspert. — W kilku miejscach popękała nawierzchnia ulic i placów. Sądzę, że mogły to spowodować wielodniowe upały, Sekwana przemieniła się w strugę brudnej wody. Nie przypuszczam, by istniał jakikolwiek związek między naszym Drzewem a tymi pęknięciami. Największą szczelinę zauważono na Placu Inwalidów. Obejrzymy ją, panie komisarzu.

— Osiem metrów długości — informował posterunkowy. — Piętnaście centymetrów szeroka. Zmierzyłem dokładnie.

Ekspert poprosił o latarkę, uklęknął tuż przy szczelinie i przez chwilę manewrował lampką. W podobny sposób obejrzał pęknięcia jezdni na Saint Germain, w pobliżu dworca Quai d’Orsay i na bulwarze Garibaldiego przy placu Cambronne. Pół godziny później wkroczył do gabinetu Ministra.

— Pan się źle czuje? — powiedział Minister. — Czy wezwać lekarza?

— Nie, nie dziękuję, biegłem po schodach.

— Biegł pan? Co oznacza ten pośpiech?

— W szczelinach zauważyłem korzenie, białe korzenie Drzewa Nie — Drzewa. Trzeba natychmiast ściąć, zniszczyć to diabelstwo. Pan rozumie?

— Rozumiem — wyszeptał Minister i pobladł.

Na Pole Marsowe wjechały dwa buldożery, postanowiono wyrwać drzewo z korzeniami. Gdy pękła trzecia stalowa lina, Ekspert zwrócił się o pomoc do wojska. Komendant miasta przysłał oddział saperów z miotaczami ognia.

— Trzeba to spalić — powiedział Ekspert do młodego oficera.

Drzewo zwycięsko odparło atak miotaczy.

— Lekko zaróżowiło się — meldował dowódca oddziału saperów.

— Pokraśniało — poprawił asystent Eksperta. — Ogień raczej mu służy, spójrzcie, wypuszcza nowe pąki, wśród liści pojawiły się jak gdyby owoce.

— Jak gdyby — wymruczał Ekspert, a ponieważ oficer czekał na dalsze rozkazy, powiedział:

— Proszę wycofać oddział.

— A może obrzucić to dziwo granatami? — zaproponował oficer.

Ekspert zamyślił się. Granaty, no cóż, można by spróbować. Jeden z żołnierzy zameldował, że jakiś cywil pragnie rozmawiać z Ekspertem.

— A, to pan — ucieszył się nie wiadomo dlaczego Ekspert, witając Barbeta. — Czym mogę służyć?

— Chciałbym pomóc.