— Chętnie skorzystamy z każdej pomocy.
— Obserwując próby zlikwidowania Drzewa Nie — Drzewa, doszedłem do przekonania, że wybraliśmy niewłaściwą drogę.
— Pan zna właściwą?
— Być może, iż mylę się, ponosi mnie fantazja, lecz powinniśmy potraktować to drzewo bardziej po ludzku.
— Po ludzku? — powtórzył Ekspert i wytrzeszczył oczy.
— Należy założyć — kontynuował pan Barbet — że z meteorytu wyrosła roślina, przybysz z Kosmosu, z Innego Układu Słonecznego, struktura szczególnego rodzaju. Być może badająca naszą reakcję na tę nieoczekiwaną wizytę, być może spragniona, poszukująca napoju, pożywienia.
— Co pan proponuje?
— Spróbuję nawiązać z drzewem bezpośredni kontakt.
— Wygłosi pan powitalne przemówienie, a mała dziewczynka złoży u stóp drzewa kwiatki — kpił Ekspert.
— Wspomniałem o bezpośrednim kontakcie.
— Nie rozumiem.
— To rodzaj rośliny, położę rękę na pniu, będzie to pierwszy przyjazny odruch. Niech pan sobie wyobrazi, panie Ekspercie, że człowiek wylądował na obcej planecie. Natychmiast miejsce lądowania otoczono drutem kolczastym, a gdy próbował zaspokoić głód, gospodarze Innego, Świata usiłowali go unicestwić.
— Niczego pan nie dotknie — powiedział Ekspert. — To piekielne drzewo zagraża bezpieczeństwu miasta. Doniesiono mi o kilkunastu dalszych pęknięciach nawierzchni ulic i placów. Korzenie tego świństwa — Ekspert nie panował nad słowami — rosną ze zdumiewającą szybkością. Obym był złym prorokiem… Paryżowi grozi zagłada.
— Potraktujmy to drzewo po ludzku — upierał się pan Barbet — bądźmy gościnni, wielkoduszni, wspaniałomyślni.
Do Eksperta podszedł komisarz policji.
— Prezydent Republiki pragnie z panem osobiście porozmawiać — oświadczył. — Mój samochód czeka.
— Pojedziemy razem — oświadczył Ekspert, i pan Barbet zajął miejsce w policyjnym wozie.
Prezydent przywitał Eksperta, a zobaczywszy pana Barbet, zawołał:
— O, co za miła niespodzianka! Barbet, nasz znakomity pisarz. Czytając pańskie powieści fantastycznonaukowe, najlepiej wypoczywam.
Pan Barbet ukłonił się.
— W ubiegłym roku otrzymał pan nagrodę państwową za swoją twórczość. Nie miałem okazji pogratulować.
— Dziękuję, panie prezydencie, dziękuję z całego serca. — Pan Barbet zaczerwienił się.
— Poprosiłem pana — Prezydent zwrócił się do Eksperta — bo z godziny na godzinę wzrasta niebezpieczeństwo. Ludzie, mimo uspokajających komunikatów radia i telewizji, przenoszą się, żeby nie powiedzieć „uciekają”, na drugą stronę Sekwany, gdzie jak dotąd nie zauważono żadnych pęknięć ani szczelin. W tej sytuacji rząd podjął decyzję, by ewakuować Montparnasse i inne dzielnice po tamtej stronie rzeki. Przerzuciliśmy przez Sekwanę kilka mostów pontonowych, wojsko czuwa nad ewakuacją, policja pilnuje opustoszałych domów, specjalne ekipy obserwują nawierzchnie ulic i placów. Rejestrujemy na specjalnej mapie każde nowe pęknięcie.
Prezydent uśmiechnął się do pana Barbet. Był to smutny uśmiech. Pisarz odpowiedział westchnieniem.
— Nie mamy wszakże żadnej pewności — mówił dalej Prezydent — że przejście na drugą stronę Sekwany rozwiązuje problem zabezpieczenia milionów paryżan, że tutaj nic im nie grozi. W wielu punktach miasta, a szczególnie w pobliżu Pola Marsowego, zarysowały się mury domów. Dlatego zwołałem posiedzenie gabinetu. Złoży pan sprawozdanie z dotychczasowego przebiegu akcji i razem z kolegami spróbuje odpowiedzieć na pytanie, co należy uczynić, by skutecznie zniszczyć Drzewo.
— Dlaczego zniszczyć? — zapytał pan Barbet i wyłożył swój punkt widzenia.
— Ale to ryzykowne — orzekł Prezydent. — Pan jest pisarzem, z przeproszeniem romantykiem, pan żyje w innym świecie, pan to może przypłacić życiem.
— Warto zaryzykować — upierał się pan Barbet.
— Hm… — mruknął Prezydent. — Tak czy inaczej zasłuży pan na Legię Honorową.
Pan Barbet podziękował i oświadczył:
— Inna Cywilizacja usiłuje nawiązać z nami kontakt. Drzewo Nie — Drzewo spełnia zapewne rolę Pośrednika.
— Ile pan ma lat? — zapytał Prezydent.
— Zbliżam się do pięćdziesiątki.
— Jest pan jeszcze bardzo młodym człowiekiem. Żona, dzieci?
— Niestety, nie mamy dzieci, panie Prezydencie. Żona w Sabaudii. Wszelkie formalności załatwiłem ze swoim adwokatem. Jeżeli zginę, nic się nie stanie, jeżeli zdołam nawiązać kontakt ż Drzewem, uratujemy Paryż, a być może coś więcej.
— Tak, tak — zgodził się milczący dotąd Ekspert. — To COŚ WIĘCEJ, to być może cały nasz glob.
— Nie jestem formalistą — powiedział Prezydent i wyjął z szuflady kartkę papieru. — Proszę jednak napisać, że wbrew naszym ostrzeżeniom postanowił pan dla ratowania rodzinnego miasta, ojczyzny, a kto wie, czy nie całego świata, zaryzykować, narażając własne życie.
Pan Barbet spełnił żądanie Prezydenta, podpisał oświadczenie. Prezydent wymienił spojrzenie z Ekspertem i powiedział:
— No cóż, niech Bóg prowadzi, życzę panu, panie Barbet, powodzenia. Zawsze szanowałem twórców, zawsze ceniłem pisarzy. Co za nieposkromiona wyobraźnia! Fantastyka naukowa to cudowna literatura.
Prezydent objął pana Barbet.
— Drogi Barbet, niechże pana uściskam! Co za wzruszająca chwila. Oddajemy inicjatywę w ręce fantasty. Co na to przedstawiciel Nauki?
Ekspert pochylił głowę. Teraz dopiero dostrzegł, jak bardzo zabłocił swoje buty.
— Może pan Barbet więcej zdziała — uczony uśmiechnął się. — W tej sytuacji nie wolno zrezygnować z żadnej, najbardziej nawet fantastycznej, inicjatywy.
Mosty były zatłoczone ludźmi, pan Barbet zajął miejsce w helikopterze. Towarzyszyli mu Ekspert, prefekt policji i generał Paton. Wylądowali na Placu Inwalidów przed Grobem Napoleona. Barbet pomyślał o żonie, potem o Cesarzu i wsiadł do limuzyny eskortowanej przez dwunastu policjantów w białych hełmach. Jechali wolno opustoszałymi ulicami. Pan Barbet otarł ukradkiem łzę. Jakkolwiek to wszystko się skończy, pozostanie w pamięci ludzi jako człowiek, który oddalił niebezpieczeństwo zagłady od Ziemi bądź usiłował to uczynić poświęcając własne życie.
Policjanci i żołnierze, rozstawieni wzdłuż ulic, salutowali przejeżdżający samochód. Wóz zatrzymał się w pobliżu Pola Marsowego. Barbet wysiadł i pewnym krokiem szedł w stronę Drzewa Nie — Drzewa.
Generał szepnął do Eksperta:
— Gdy tylko zginie ten biedny człowiek, rozpoczniemy bombardowanie drzewa, placu i okolicy najcięższymi bombami. Zniszczymy dzielnicę, lecz uratujemy świat. Samoloty czekają na mój sygnał.
Pan Barbet stał pod drzewem. Wiatr poruszył liśćmi, i pisarz usłyszał melodyjne dźwięki.
„Drzewo przemawia do mnie — pomyślał. — Za chwilę położę dłonie na jego pniu, albo jeszcze lepiej, obejmę pień ramionami, jak gdybym witał serdecznego przyjaciela wracającego z dalekiej podróży.”
Zanim jednak to uczynił, pomyślał jeszcze: „Prawdopodobnie jestem skończonym idiotą, powinienem wyjechać z żoną do Sabaudii. Kto zdoła ocenić moje poświęcenie? Mógłbym jeszcze tworzyć, pisząc osiem albo dziesięć książek, mógłbym wiele zdziałać…” A niech to diabli! — zakończył głośno. Ekspert usłyszał i zatroszczył się o samopoczucie Barbeta.
— Czuję się doskonale — skłamał pisarz. — Znakomicie. Niech pan odejdzie, proszę zostawić mnie sam na sam z Drzewem.
Melodia wygrywana przez wiatr na liściach Drzewa dodała panu Barbet otuchy. Objął pień drzewa, przytulił policzek do wonnej kory i przymknąwszy oczy zapomniał o całym świecie. Był nieludzko, bosko szczęśliwy. Dostrzegł na gałęzi owoc, poczuł pragnienie, zerwał lśniącą, różową kulę. Owoc był soczysty, orzeźwiający, wspaniały, cudowny. A najcudowniejsza była świadomość, że wyszedł wreszcie z mrocznego labiryntu na otwartą przestrzeń, gdzie każdy szczegół olśniewał oczywistością swojego sensu. Barbet zaspokoił pragnienie i zrozumiał dosłownie wszystko: swoją żonę, wygrzewającą się na balkonie hotelu w Sabaudii, ludzi walczących ze sobą na mostach Sekwany, teorię względności Einsteina i model wszechświata Lemaitre’a. Zrozumiał okrucieństwo synów króla — inżyniera Sanheriba, którzy zatłukli genialnego ojca posążkami bogów asyryjskich, pojął istotę antymaterii i antyświatów, zdołał nawet pojąć Eksperta i Generała.