Zaprzątnięty myślami uruchomił mechanizm. Ogromny obraz oprawny w pozłacaną ramę — zniknął. Stel nacisnął biały guzik, zrobił parę kroków, nacisnął ponownie. Kształt odlany w brązie ulotnił się. Przywykły do akcji ratowniczych Stel nie starał się nawet wyobrazić sobie dezintegracji oraz zmaterializowania się dzieła w identycznej sali, odtworzonej uprzednio w parku zmarłych cywilizacji na terenie Telmadonu. Przesuwając się przed dziełami sztuki, co pewien czas podchodził do okien, żeby popatrzeć na oświetlony plac, z którego przytłumione odgłosy docierały aż tutaj. Chętnie by je przedłużył, obawiając się nadejścia chwili, która miała je stłumić, i ciszy, zwiastującej wieczne milczenie. Ale, jak się zdawało, nikomu nie spieszyło się w tę letnią noc, coraz to nowe pary pojawiały się na placu, coraz inne pojazdy okrążały jeźdźca, ukazując się i niknąc zgodnie z nieznanym prawem.
Posuwał się w mroku, opróżniając systematycznie salę po sali. Na ogołoconych ścianach pojawiały się jakby ślepe okna, poszerzające przestrzeń. Dotarł wreszcie do okrągłego pomieszczenia i zbliżył się do samotnego tutaj mężczyzny z marmuru, stojącego pośrodku jak namiastka wieczności, kiedy nagle drzwi się otwarły i oślepiło go padające z sufitu światło.
Przestraszona dziewczyna. Mówiła coś i wyciągnęła rękę ku niemu, widział jej drżące palce. Podziękował w duchu tym, którzy postanowili, by członkowie brygad interwencyjnych nosili stroje z epoki, w której mieli misję do spełnienia, i uruchomił ukryty w kieszeni na piersiach maleńki aparat translacyjny.
— …tutaj, o tej porze? — usłyszał koniec pytania pełnego niepokoju.
— Dobry wieczór — powiedział kłaniając się w taki sposób, jak współcześni jej mężczyźni, których widział na ekranie w amfiteatrze Telmadonu. — Cóż za piękna noc!
— Przecież muzeum jest zamknięte od trzech godzin… Jeśli chcesz podziwiać noc, lepiej to robić na placu.
— Nie zrozumiałaś mnie — odparł. — Noc jest piękna, gdyż znajduję się między dziełami sztuki, a najpiękniejszy jej żywy egzemplarz mam przed sobą.
— Słuchaj! — powiedziała (ale zamiast strachu pojawiły się w jej oczach wesołe błyski, a ton był mniej surowy, niż by chciała). — To nie jest odpowiednia pora na… Wzięłam cię za złodzieja.
— Chyba już tak nie myślisz — uśmiechnął się rad, że nie zdążył opróżnić tej sali.
— Chociaż to dziwne…
— Że zachwycam się dziełami sztuki? Powiem ci coś w sekrecie. Naprawdę myślę, że bardziej podobają mi się żywe.
Nareszcie uśmiech odpowiedział na jego wymuszone żarty. Jakże mu się to wydało znajome!
— Wobec tego, nocny wielbicielu, wyjdziesz stąd ze mną, i to zaraz.
— Tak? Powiedz mi, czy dziewczęta, które nieoczekiwanie zjawiają się nocą w muzeum, zawsze są tak surowe?
— Jesteś niemożliwy! — zaśmiała się. — Naprawdę myślisz, że to ja powinnam się tłumaczyć, dlaczego tutaj jestem?
— Czemu nie? A nuż przyszedłem na kontrolę? Na przykład, żeby sprawdzić, jak działa system alarmowy.
— A nie działa? — znowu się zaniepokoiła.
— Otóż nie. I co ty na to?
— Nie wierzę! — szepnęła.
Wydała mu się bardzo krucha, bladość przeczyła jej słowom, otworzyła szeroko oczy, i Stel nie mógł znieść myśli, że nazajutrz, za kilka godzin…
— Coś ci pokażę — powiedział.
Skierował receptor w stronę stojącego na środku posągu i nacisnął guzki. Zniknięciu dumnego mężczyzny z marmuru towarzyszył okrzyk dziewczyny:
— Co to? Co to się dzieje?
— Właśnie ci mówiłem — Stel starał się zachować swobodny ton rozmowy. — Słyszałaś może sygnał alarmu?
— Ale posąg? — krzyknęła. — Gdzie on się podział?
Uf, niepotrzebnie wspomniał o systemie alarmowym, który przecież wyłączył jednocześnie z zainstalowaniem transmutatora.
— Uspokój się — powiedział. — Czy możliwe, żebyś nie słyszała o nowej metodzie sprawdzania urządzeń alarmowych?
— Nie słyszałam i mało mnie one obchodzą. Ale posąg? Gdzie jest posąg?
— Przestraszona dziewczynka — szepnął, żeby zyskać na czasie. — Taka dziecinna…
Usiłował coś na gwałt wymyślić. Właściwie nie powinien był dłużej zwlekać: zbiory muzeum zostały zabezpieczone, misja spełniona. Należało tylko przyśpieszyć upływ czasu, żeby odzyskać transmutator, lecz zwykły ruch, przesuwający igłę na tarczy chronometru, oznaczałby zabicie tej, która szarpała go za ramię, powtarzając szybko zdławionym głosem:
— Nie pozwolę ci odejść! Kim jesteś? Gdzie Olimpijczyk?
— Ach, to był Olimpijczyk! — domyślił się, uszczęśliwiony, że może o nim mówić, był to jedyny sposób uspokojenia dziewczyny, zawsze tak postępował z dziećmi i ze zwierzętami, mówił do nich jednym ciągiem. — Boisz się o niego? Głupiutka… Olimpijczyk jest teraz w bezpiecznym miejscu, nie dosięgnie go tam żaden złodziej. Prezentuje się wspaniale i pyta, dlaczego nie zajmujemy się systemem alarmowym… który tu nie działa. To niedobrze. System alarmowy powinien rozdzwonić się na cały głos, prawda? Chodź, sprawdzimy, co się stało, i przywrócimy wszystko na właściwe miejsce. Dzwonki znowu zadzwonią, posłuchamy ich chwilę i pójdziemy do domu, bo już późno, chcemy się położyć, usnąć i śnić…
Głos mu się załamał. Wszystko przecież obróci się w popiół, i sny, i dziewczyna, która stojąc obok niego patrzyła rozszerzonymi oczyma.
— Kim jesteś? — spytała.
Westchnął głęboko i zdobył się na nieporadny, nijaki uśmiech, surowo zabroniony we Wszechświecie.
— Chyba ci to już parę razy powiedziałem.
— Nie — upierała się. — Chcę wiedzieć, kim jesteś naprawdę. Co to wszystko znaczy? Widzisz, jestem spokojna. Wybacz mi, że uniosłam się przed chwilą.
— To ja powinienem cię przeprosić. Przestraszyłem cię.
— Tak.
— Przykro mi. Ale już się nie boisz.
— Przeciwnie.
— Nie. Przecież rozmawiamy po przyjacielsku… Chociaż nie wiem, jak ci na imię.
— Maria.
— Maria, Maria, Maria — powtórzył — Maria!
Uczucie radości i smutku, odnalezienia i utraty… Dlaczego?
— Cały czas myślałam, że jesteś zwykłym złodziejem.
— Ale już tak nie myślisz.
— Nie. Jesteś kimś gorszym, prawda?
— Może… Chyba nie bierzesz mnie jednak za zbója?
— Nie. Kim jesteś?
— Nie mogę ci powiedzieć. Jesteś bardzo ładna.
Maria zasłoniła twarz dłonią. Nie była przygotowana. Wszystko przyszło zbyt szybko i musiała skupić w sobie siły, żeby przeciwstawić się czemuś ponad siły.
— Tylko dlatego, że zasiedziałam się w bibliotece — szepnęła. — Przygotowuję pracę. O snach, i koszmarach XVIII wieku… Drzwi, którymi weszłam, prowadzą do biblioteki. Usłyszałam hałas.
— Sny i koszmary… Wybacz mi. Powinienem był zostać sam.
— Sam, po co?
— Odprowadzę cię do domu.
Mówili szeptem, twarzą w twarz.
— Dobrze.
— Pod jednym warunkiem.
U kresu sił, bliska łez, zdobyła się jednak na pytanie:
— Kto tu stawia warunki?
— Ja. Nie dziw się. Nie pytaj o nic.