Выбрать главу

Maria westchnęła.

— Nawet o to, jak się nazywasz?

— Stel.

— Stel — powtórzyła ze smutkiem. — Zgaś światło.

Przeszli razem obok jaśniejszego miejsca na podłodze, gdzie przed chwilą stał Olimpijczyk, potem skierowali się do pierwszej z opustoszałych sal. Wargi Marii drżały. Stel objął ją ramieniem, czując pod palcami krągłość jej barku, a dziewczyna przełknęła łzy. Nie podnosiła głowy, żeby nie widzieć ślepych okien na obrabowanych ścianach. Z pochylonym czołem, z zamkniętymi oczami, kroczyła jak automat i nie odezwała się ani słowem przez całą drogę po muzealnych salach i schodach prowadzących do wyjścia. Nocny portier drzemał obok drzwi, tak jak go tu zostawił Stel.

— Dobranoc — szepnęła dziewczyna czując, że palce zaciskają się na jej ramieniu.

Portier drgnął.

— Tak późno? — spytał przecierają oczy.

Był to rumiany staruszek z piękną łysiną, która lśniła jak polana wśród srebrzystej czupryny.

— Zasiedziałam się — powiedziała zduszonym głosem Maria. — Pracowałam… ze specjalistą z instytutu.

— Dwoje młodych! Nie szkoda to młodości?

Wzruszył ramionami i sięgnął po pęk kluczy, żeby im otworzyć.

— Dobranoc — powiedział Stel.

— Do jutra — dorzuciła Maria i słowa te ugodziły go w samo serce.

Kiedy drzwi zamknęły się za nimi, nie mógł się już powstrzymać i cofając rękę, którą obejmował dziewczynę, rzucił ze zmarszczonymi brwiami:

— Powiedziałaś „do jutra”. Naprawdę o niczym nie wiesz? Nikt się nie domyśla?

— Chyba oszaleję! — przycisnęła do ust pięści. Zdławiony jęk dobył się z jej krtani. — Dlaczego mnie dręczysz?

— Nie będę cię dręczył nigdy…

Sposób, w jaki wyszeptał te słowa, wstrząsnął nią bardziej niż ich sens. Twarz miał twardą, zaciętą.

— Prosiłeś, żebym nie pytała o nic.

Plac już opustoszał, samotny jeździec na cokole zwiększał jeszcze bardziej uczucie pustki. Otaczały go dziwaczne kaktusy.

— O nic — powtórzył Stel nie odrywając oczu od skamieniałego galopu. Pamiętał, jak będzie wyglądał następnego dnia. — Chodź… Nie, nie tędy! — krzyknął, kiedy zaczęła zstępować ze schodów.

Tam, z lewej strony, miał się utrwalić na zawsze pochylony cień człowieka. Może starego portiera? Stel przygryzł wargi.

— Nie myślałam, że od koszmarów osiemnastowiecznych przejdę niepostrzeżenie do współczesności, która wyda mi się koszmarem. Bo przecież to wszystko nieprawda! Ty nie istniejesz, muzeum nie jest ogołocone, jestem w domu i zaraz się obudzę…

— Zbudź się! — zawołał Stel obracając ją ku sobie. Przycisnął wargi do jej warg.

Osunęła się w jego ramiona. Poczuł na twarzy jej oddech.

— Nie budź mnie — szepnęła. — Koszmar zamienia się w piękny sen.

Wpół objęci zbliżyli się do jeźdźca wyzłoconego złudnym blaskiem lamp i okrążyli go bezwiednie. Głowa Marii spoczęła na piersiach Stela. Dziewczyna oddychała miarowo jak we śnie. Nie chciała pytać o nic, nie potrzebowała odpowiedzi, on jednak wiedział, że kradnie minuty umarłego czasu, w którym nic nie może owocować, i ogarnięty wielkim smutkiem, wielką tkliwością, uległ potrzebie milczenia.

Nie zdziwił się, gdy Dim pojawił się przed nimi.

— Przykro mi, Stel.

Krótka lufa lśniła w dłoni przybysza.

— Kto to? — przeraziła się Maria. — Co mówi?

Stel przycisnął ją mocniej do piersi.

— Obiecałaś, że nie będziesz zadawać pytań. Mów, Dimie.

— Wszystko tu się powtarza, Stel, rozumiesz? Już raz próbowałeś ją uratować… to znaczy, udało ci się za pierwszym razem. Uciekłeś z nią na Acn 6 i wylądowaliście mniej więcej o tysiąc lat później. Skok w czasie był za wielki, toteż mimo treningu wyleciało ci to z pamięci. Jak mogłeś przypuścić, że ci się uda?

— Nie zastanawiałem się, Dim. Po prostu działałem. Dlatego więc wszystko wydaje mi się tu znajome!

— A jednak sobie przypominasz? — ożywił się tamten. — Mówiono, że to niemożliwe… Było jednak jasne, że ściągną cię tutaj razem z nią. Jest skazana, Stel. Tego już nie można zmienić.

— Koło się zamknęło, prawda?

— Nic na to nie możemy poradzić, wiesz dobrze. Albo ją zaraz tu zostawisz i odejdziemy razem, albo… — podniosła się błyszcząca lufa i Stel dostrzegł jej ciemny otwór.

— Dlaczego musi umrzeć, Dim? Co by się stało, gdyby została ze mną?

— Zrozumiałaby. I w końcu podniosłaby alarm. Zmiana historii przekroczyłaby dozwoloną granicę… Znasz prawo.

— Tak — odparł Stel i kopniakiem podbił rękę z rewolwerem.

Oślepiający płomień dosięgnął ogiera z brązu i zamienił go w bezkształtne rumowisko. Maria krzyknęła, lecz tamci dwaj wzięli się za bary, a lśniąca lufa, wymierzona raz w niebo, raz w jezdnię, tętniła pod zdwojonym naciskiem Dima i Stela. Nie pojmując, co dzieje się od chwili, w której otworzyła drzwi biblioteki, przyglądała się bezradnie walce nieznajomych, mówiących między sobą nie znanym jej językiem i tarzających się teraz u jej stóp. Wszakże jeden z tych obcych pocałował ją, na jego piersi złożyła swą głowę w milczeniu, które bardziej zbliżyło ich do siebie, aniżeli mogły to sprawić słowa. Przerażona rzuciła się na schody muzeum, instynktownie szukając pomocy jedynego człowieka, który znajdował się w pobliżu. Wbiegła już na pierwsze stopnie, kiedy ogień z błyszczącej lufy ją dosięgnął; z dziewczyny został tylko cień na zawsze utrwalony w nieczułym kamieniu.

Tamci dwaj na placu przerwali walkę i wstali zdyszani.

— Nie było innego wyjścia — stwierdził Dim z poczuciem winy.

Stel przyglądał się plamie mającej kształt dziewczęcego ciała, cieniowi, którego tam nie było jeszcze przed chwilą, kiedy kazał Marii ominąć to miejsce.

— Nie, nie było — powiedział zgaszonym głosem, dochodzącym jakby z daleka; nieoczekiwanie zdzielił Dima pięścią w brodę, tak że tamten nie zdążył się zasłonić i runął na bruk.

Stel trwał chwilę w napięciu. Nie dochodził znikąd żaden dźwięk. Pochylił się, wyjął broń z bezwładnej dłoni, wbiegł pędem po schodach omijając cień Marii. Czarne, rozdęte drzwi stały otworem. Pchnął je, wpadł do wnętrza, minął budkę z nieruchomym portierem i u stóp jednej z kolumn odnalazł pozostawiony tam plecak. Nie wypuszczając go z rąk przesunął igłę chronometru i powtórnie znalazł się w okrągłej sali na piętrze.

— Maria, Maria, Maria — powtórzył — Maria!

Znowu odczuł radość i smutek, miał świadomość odnajdywania i utraty, ale już nie pytał — czego.

— Cały czas myślałam, że jesteś zwykłym złodziejem.

— Ale już tak nie myślisz.

— Nie. Jesteś kimś gorszym, prawda?

Słowa. Zostały wypowiedziane i nie można było ich zmienić, mimo że budziły teraz grozę, a myśli zderzały się ze sobą jak kule bilardowe raz już zebrane i znów pchnięte na spotkanie innych. Nienawykła do bodaj krótkich przeskoków w czasie, Maria nic nie pamiętała i mówiła dalej, nie zdając sobie sprawy, że powtarza rolę, że wszystko to już było; Stel natomiast wiedział, iż czas ich był odmierzony. Położył plecak i prawie niedostrzegalnie popchnął igłę. Plac znów opustoszał, samotny jeździec na cokole zwiększał jeszcze uczucie pustki. Otaczały go dziwaczne kaktusy.

— O nic — powtórzył Stel nie odrywając oczu od skamieniałego galopu. Pamiętał, jak będzie wyglądał nie następnego dnia, lecz za chwilę, za krótką chwilę. — Chodź… Nie, nie tędy! — krzyknął, kiedy zaczęła zstępować ze schodów.