— Czy możesz wprowadzić geoautomatom program poszukiwania organicznej, wysoko zorganizowanej materii… mam na myśli… — lekko się zająknął, pragnąc możliwie najściślej się wyrazić — …mam na myśli materię, z której jesteśmy stworzeni my, ludzie?
— Mogę. To nie leży wprawdzie w kompetencjach automatów, ale dla niektórych z nich takie zadanie jest wykonalne.
— Dla ilu?
— Dla czternastu — bez wahania odpowiedział Pierwszy.
— Dobra! — rzek! Fern. — To już jest coś. Bezzwłocznie wydaj im taki rozkaz: niechaj wszystkie automaty, zdolne do szukania związków białkowych, skierują się ku Wielkiemu Urwisku.
— Podaj mi współrzędne! — zażądał Pierwszy.
— Współrzędne ty im podasz! — uciął Fern. — Sam rozdzielisz jak najracjonalniej strefy poszukiwań po tej stronie Wielkiego Urwiska, która zwrócona jest ku stacji. I skierujesz tam wszystkie czternaście geoautomatów!
— Rozumiem — odparł Pierwszy. — Chcesz, żeby odnaleźli człowieka imieniem Helian. Potrzebuję trochę czasu na obliczenie wszystkiego i wydanie rozporządzeń geoautomatom nadającym się do tego celu.
Pierwszy wyrażał się bardzo ściśle, starannie złożonymi zdaniami. Trochę to Ferna drażniło. Ale ostatecznie nie można wymagać od biomózgu — nawet jeśli ma dwa miliardy krystalicznych neuronów — żeby znał żargon, którym porozumiewają się piloci Bazy. Ważne, żeby w ogóle rozumiał i dobrze wykonywał swoją robotę. A sądząc ze wszystkiego — znał się na niej.
— Ile potrzebujesz czasu? — zapytał Fern.
— Około ośmiu minut czasu południkowego.
— Pracuj!
Rubinowe oczy mrugnęły.
— Zaczekaj! — spostrzegł się nagle Fern. — W jaki sposób otrzymałeś rozkaz otwarcia obojga drzwi luku? Jak ci go przekazano?
— Bezpośrednio — odparł Pierwszy. — Zapisem wprost do bloku analizatora. Powiedziałeś, że otwarcie obojga drzwi mogło cię zabić. Zapamiętałem tę wskazówkę i anulowałem ten rozkaz.
— Tak, jasne! — szybko powiedział Fern — No, to działaj!
„Bezpośrednio do bloku analizatora — myślał — z ominięciem zwykłych kanałów: wzrokowego lub słuchowego. Nie słyszałem dotąd o niczym podobnym, ale widać taka możliwość istnieje! Zapis przekazano skądś z pobliska… A więc nic nadprzyrodzonego. To znaczy…”
Nagle olśniła go myśl, od której aż podskoczył. Jakże mógł nie wpaść na to wcześniej! Rakieta! Rakieta Heliana! Właśnie stamtąd płyną wszystkie rozkazy! Nie ma dla tego innego miejsca — ostatecznie nie jest to przecież duch, to w obu przypadkach wykorzystywało przyrządy w rakiecie do przygotowywania wszystkich swoich „spektakli”, które omal nie kosztowały Ferna życia. No, już on się teraz z tym rozprawi!
Pobladłszy ze złości pod hełmem, uchwycił mocniej obiema rękami blaster i skierował się ku drzwiom luku.
Wrócił jak przedtem blady i pełen niedowierzania. Był pewien, że to przyczaiło się w rakiecie Heliana. A ona okazała się tymczasem pusta. Automaty funkcjonowały poprawnie i podały mu wszystkie żądane parametry; z dokładnością do dziesiątych części sekundy wskazały czas lądowania, czas opuszczania rakiety przez Heliana, zakomunikowały, że rakieta jest gotowa do startu. Fern wziął je wręcz w krzyżowy ogień pytań, pragnąc wyłowić choćby najmniejszą sprzeczność, choć zdawał sobie w pełni sprawę z tego, że jego próby są bezsensowne. Nikt po Helianie nie wchodził do tej rakiety i nikt nie korzystał z przyrządów i nadajników. Tego w rakiecie nie było!
Fern przestąpił przez próg sali i pierwszym, co usłyszał, był znajomy głos automatu o rubinowych oczach:
— Według danych, które podaje geoautomat 21, stwierdzam, że szukany przez ciebie człowiek imieniem Helian został odnaleziony.
Pomysł wysłania automatów na poszukiwania okazał się udany! Żeby tylko żył! Natychmiast ruszają z powrotem, niech się już potem inni grzebią we wszystkich dziwactwach tej przeklętej planety! Żeby tylko żył!
— Gdzie on jest?! Pokaż go!
Fern wściekle kręcił strojeniem stereowizora, nie słuchając nawet współrzędnych, które dyktował mu Pierwszy. Wreszcie kazał mu je powtórzyć i w napięciu dokonał korektury. Ujrzał wreszcie obraz i zmartwiał.
Na ekranie czerniała straszna, przerażająca przepaść o zupełnie pionowych ścianach. Były widoczne jak na dłoni, jaskrawo oświetlone promieniami jednego ze słońc. Fern nie był w stanie określić głębokości przepaści, ale zdawał sobie sprawę, że była ogromna. Jeden z geoautomatów stał na skraju rozpadliny i ostrożnie czepiał się skał swoimi pneumatycznymi przyssawkami.
— A gdzie jest Helian? Pokaż mi go! — powtórzył Fern ze ściśniętym sercem. Próbował dojrzeć w przepaści coś, co chociaż kształtem przypominałoby człowieka.
— Dla ciebie on znajduje się poza polem widzenia — odezwał się Pierwszy. — Ale geoautomat odkrył go w swoim sektorze. Jest tam, w dole.
— Hel! — krzyknął Fern do mikrofonu. — Hel! Odezwij się, to ja, Fern!
Ekran milczał. Nawet odłamki skał, które oberwały się pod nogami geoautomatu, opadły bezdźwięcznie w dół. Na Medei nie było atmosfery.
— Geoautomat 21 zejdzie w dół, ale to jest bardzo trudne — zauważył Pierwszy.
— „Żeby tylko żył! — myślał uporczywie Fern. — Zabiorę go i…”
Patrzył na pionowe ściany przepaści, rzekłbyś, prowadzące wprost do piekieł, i wmawiał sobie cały czas, że Hel żyje, że on, Fern, będzie w stanie tchnąć w niego choćby cząstkę swojej energii, aby przywrócić go światu, z którego odszedł. Ale gdzieś w głębi duszy Fern nie wierzył już w cud. Hel spadł z grani w przepaść… W przepaść o zupełnie pionowych ścianach, na których nie mógł się nawet utrzymać geoautomat. Nie było najmniejszych szans na to, że żyje. Nie, nie mógł pozostawać wśród żywych po upadku z takiej wysokości.
— Szybciej, szybciej! Każ mu schodzić! — nalegał Fern.
— Rozkaz już został wydany — zareplikował Pierwszy. — Ale zejście jest bardzo trudne, a innej drogi nie ma.
Stereowizor dokładnie śledził ruchy geoautomatu, pieczołowicie wyszukującego na lekko przewieszonej ścianie miejsc, na których mógłby oprzeć swoje długie nogi. Od czasu do czasu automat zatrzymywał się, aby obejść skupiska ogromnych czarnych kryształów, wyrosłych jak fantastyczne kwiaty nad przepaścią. Potem znów opuszczał się. Wianuszek błękitnych oczu, opasujących jego niewielki korpus, rozjarzył się z wysiłku.
Fern siedział jak zahipnotyzowany, wpijając paznokcie w dłonie i zagryzając wargi. Zapomniał o wszystkim na świecie: o obu próbach zabicia go, o niewidzialnej istocie na stacji, o wszystkim. Teraz ważne było tylko jedno — Hel… Nieszczęsny Hel, który leżał gdzieś w dole i może właśnie w tej chwili umierał.
Geoautomat nadal schodził Jego ruchy stawały się coraz szybsze i pewniejsze. I nagle zamarł. Dwie długie pneumatyczne nogi zawisły w próżni, daremnie usiłując przyczepić się do skały. Cały korpus rozhuśtał się pod działaniem siły ciążenia.
— Co się tam stało?! — wykrzyknął Fern zrywając się. Wyciągnął rękę w stronę ekranu, jakby ten właśnie gest był w stanie pomóc w czymś automatowi.
— To bardzo trudne do określenia — odezwał się za jego plecami Pierwszy. — Wygląda jak częściowy paraliż ośrodka neurokrystalicznego.
— Co?!
— Częściowy paraliż ośrodka neurokrystalicznego — spokojnie powtórzył Pierwszy. — Stwierdzono już raz coś takiego w tym rejonie. Straciliśmy wtedy geoautomat 9–bis.
Fern ochłonąwszy nieco skierował znów wzrok na ekran i z ust poczęły mu się wyrywać jakieś słowa bez związku. To wmieszało się również tam — na Wielkim Urwisku! Było wszędzie, wszędzie na tej przeklętej planecie!