Выбрать главу

— Rozprostować skrzydła, czy tak? — zakpił kapitan. — Rozprostować skrzydła i potrenować przed ponownym pogrążeniem się.

— Jutro rano wyłowię kilka sztuk z pobliskiego jeziora.

— Przy pomocy siatki na długim kiju?

— Czemu by nie? Można również zejść pod wodę w skafandrze.

— Co było widać w wodzie, gdy roje się zanurzyły? — spytała Veil, uważnie patrząc na kapitana.

Nie odpowiedział od razu. Jakby się zastanawiał, czy to powiedzieć.

— Było coś widać? — nalegała dziewczyna.

— Nnie… nic… Woda jest bardzo ciemna od domieszek żelaza i próchnicy. Słońce było nisko, i powierzchnia jeziora błyszczała oleiście. Roje wpadały do wody i znikały… Nic więcej nie widziałem…

— Jutro… — zaczął Loor.

— Jutro powinniśmy przede wszystkim zakończyć remont — twardo powiedział kapitan. — Wszystko inne później…

Zostawszy sama, Veil długo nie mogła zasnąć: leżała, bezwiednie nasłuchując. Drzwi z kabiny na korytarz uchylone. W korytarzu półmrok i cisza. Ledwo dosłyszalnie pobrzękują ekrany łączności wewnętrznej. W centralnej maszynowni jest teraz Loor. Dziś jego nocna wachta. Loor poszedł na stanowisko dowodzenia od razu, gdy tylko weszli na pokład „Wichra”.

„Jaka dziwna planeta — myśli Veil — tlen, woda, a tylko kwiaty i ważki… A może to nie są ważki?…”

Kapitan zrobił trzy okrążenia, zanim „Wicher” wylądował. Ze statku widać było tylko puste, niebieskawo — fioletowe równiny, nie kończące się równiny i połyskujące wstęgi rzek. I ocean opasujący planetę wzdłuż równika. Ani gór, ani lasów, ani śladu sztucznych budowli… Tylko równiny i spokojna tafla oceanu. Początkowo kapitan chciał osadzić „Wichra” na brzegu, ale potem wybrali krainę jezior położoną w średnich szerokościach… „Nie tak gorąco i bezpieczniej — powiedział kapitan — nigdy nie wiadomo, co kryje się w oceanie…” Zniżając się, schodzili do lądowania nad ogromnymi przestrzeniami równin. Ani jednego wzniesienia, ani jednej żywej istoty na setki mil wokół… I tutaj także — cisza, pustka, tylko te ważki o zachodzie…

Z pewnością odkryli zupełnie nową planetę, jeżeli, naturalnie, nikt nie zdążył przybyć w ciągu tych ziemskich lat, które upłynęły od chwili ich startu. Ośmiomiesięczny lot „Wichra” — to prawie cztery ziemskie lata. Veil unosi się, potrząsa głową. Gdyby została na Ziemi, miałaby już dwadzieścia dwa lata. Mimo wszystko trudno się przyzwyczaić: miesiące lotu — to lata, dziesiątki lat na Ziemi. Wracasz i znajdujesz się w przyszłości… Łatwo to wyrazić językiem formułek, ale tak trudno pojąć, zostając sam na sam z sobą… Rówieśnicy dziecięcych zabaw zestarzeją się i odejdą, a ty… Wygrana to, czy strata?

Twoje życie na Ziemi rozciąga się na setki lat, ale jest ono jak gdyby linią przerywaną: powroty — jak oddzielne kadry filmu, nie związane jeden z drugim. A między nimi zatrzymany czas, zamknięty w ciasnych ścianach gwiezdnego statku. A takie planety jak ta należą do rzadkości — Veil cichutko wzdycha. — Tyle już było lądowań… I wszędzie tylko kamienne, pozbawione powietrza pustynie z czarnym niebem i wściekłym blaskiem oślepiających, kosmatych słońc. Kapitan lata dziesiątki lat, ale i dla niego jest to bodaj czwarte lądowanie na planecie, gdzie można opuszczać statek bez skafandra.

Veil nie od razu zdaje sobie sprawę, że cicha muzyka, dźwięcząca już od kilku minut, jest jej nie znana.

„Jak to miło ze strony Loora: domyślił się, że nie śpię i włączył jakąś nową taśmę. Zapewne któryś z dawnych kompozytorów?… A może nie… Muzyka taka niezwykła, groźna i śpiewna…”

Veil jest teraz przekonana, że nigdy nie słyszała tej melodii. A sądziła, że dobrze zna całą taśmotekę „Wichra”. Kilka chwil dziewczyna przysłuchuje się uważniej. A jednak w muzyce jest coś wzruszająco znajomego, jak niedawne wspomnienie… ten powtarzający się motyw. Co to jest? I nagle Veil aż drgnęła oślepiona: oczywiście, jakżeż mogła się nie domyślić od razu? Muzyka opowiada o planecie — tej, za burtą „Wichra”…

Teraz dźwięki zaczynają przekształcać się w widzialne obrazy o niebywałej ostrości i plastyczności: w bezkresną dal płyną rozkwiecone równiny, tam gdzie błękit traw zlewa się z bladofioletową obwódką nieba. Jasne obłoki rzucają dziwaczne cienie na zielonkawoliliowe tafle krystalicznych jezior. Na spotkanie słonecznym promieniom otwierają się kielichy niezwykle jaskrawych kwiatów. Srebrzysta wieża wznosi się samotnie wśród niebieskich równin. To „Wicher”. Veil widzi go z daleka, jak gdyby była teraz nie w swojej ciasnej kabinie wewnątrz statku, a na zewnątrz — sama pośród pustych równin. Ale nie — nie jest sama. Wokół niej jakieś postaci w fioletowobłękitnych strojach. Veil zaczyna się bać. Kto to, te milczące istoty? Ludzie? Veil stara się dojrzeć ich twarze i nie może. Są tak blisko, stoją — wystarczy wyciągnąć rękę… Ale dziwna mgła przesłania oczy, gdy tylko próbuje się skoncentrować.

„Jak we śnie — myśli Veil — jaka dziwna muzyka! Przecież wiem, że to tylko muzyka i przywołane nią obrazy świata za burtą. Muzyka, która wywołuje halucynację.”

Veil chce się uwolnić spod władzy tej melodii, by znowu poczuć wokół siebie znajome ściany kajuty. Ale to niełatwe. Muzyka ciągnie w nieznaną da!. „Wicher” pozostał gdzieś daleko w dole. Veil szybuje nad równinami coraz wyżej, wyżej… Deseń rzek zamienia się w cieniutką pajęczynę. Potem wszystko tonie w kołyszącej się niebieskiej mgle.

— Dość już, nie chcę, dość! — krzyczy Veil, natężając wszystkie siły, żeby wyzwolić się spod władzy niezwykłej muzyki.

Mgła rozwiera się powoli. Veil widzi znajome ściany kabiny. Drzwi na korytarz lekko uchylone. Miękki półmrok, cisza…

„Czyżby to był sen? — myśli. — Jaki dziwny sen…”

Ale nie… Muzyka, wciąż ta sama muzyka dobiega z daleka. Veil zaczyna przysłuchiwać się, i melodia narasta, jakby się przybliżała. Nie sposób rozeznać się, gdzie mieści się źródło dźwięków. Ekrany łączności wewnętrznej są teraz wyłączone. Być może Loor zostawił otwarte drzwi maszynowni? Muzyka to cichnie, to znów się nasila. Wydaje się, że dobiega z korytarza. Dziwne tylko, że dźwięczy głośniej, gdy tylko skupić się na niej. A może to mimo wszystko halucynacja? Lub jakiś figiel Loora?

Veil zdecydowanie wstaje. Owinąwszy się kołdrą, bezszelestnie wychodzi na korytarz. Cicho wspina się jego spiralami. Rzeczywiście drzwi do centralnej maszynowni są otwarte. Ale muzyki już nie słychać. Podkrada się do samego wejścia i ostrożnie zagląda do sali. Loor siedzi plecami do drzwi przed głównym pulpitem sterowniczym, podparłszy głowę rękami. Zamyślił się, czy drzemie?

„Udaje” — decyduje Veil.

Kilka bezszelestnych kroków i klaszcze głośno w dłonie nad samą głową Loora. Loor podrywa się gwałtownie, odwraca, w oczach ma przerażenie. Przestrach zamienia się w wyraz niezadowolenia.

— To ty? — mówi ostro. — Co za głupie żarty. Nie dosyć, że twoja muzyka przeszkadza mi w pracy…

— Moja muzyka?… Pracować?… — Veil jest zdumiona.

— Oczywiście. Przygotowuję program pewnej operacji. — Loor wskazuje głową na maleńkie kolorowe wykresy, rozłożone przed pulpitem. — A ty, gdy słuchasz muzyki, mogłabyś pomyśleć o towarzyszach.

— Więc pomyliłam się? — Veil ciągle jeszcze nie może w to uwierzyć. — To znaczy, że nie ty wyłączyłeś przed chwilą te nagrania.

— Jakie znowu nagrania?

— Jakaś symfonia… A może nie symfonia… Nigdy przedtem nie słyszałam jej i nie wiedziałam, że ją mamy.