Выбрать главу

Zmrużywszy wzrok, Loor patrzy pytająco w oczy Veil. Potem bierze ją za rękę.

— Co ty takiego wymyślasz? Znów mnie zwodzisz? Chcesz, przyjdę do ciebie po wachcie…

— Nie! — Veil wyrywa energicznie rękę. — Naprawdę nie włączałeś teraz żadnej taśmy?

— Słuchaj, Veil, znudziło mi się to — zdenerwował się Loor. — Czego ty ode mnie chcesz?

— Daj słowo, że niczego nie włączyłeś przed moim przyjściem…

— Co z tobą, Veil? — głos Loora znów robi się miękki. — Zdaje się, że naprawdę jesteś zdenerwowana, wystraszyłaś się. — Próbuje przyciągnąć ją do siebie.

— Nie — Veil odsuwa się — wcale się nie wystraszyłam. Ale nie odpowiedziałeś na moje pytanie.

— Czyż nie ty sama włączyłaś przed chwilą jakąś taśmę? Słychać było ją w całym statku. Coś ty w niej znalazła? Obrzydliwa muzyka.

— To znaczy, nie włączałeś, ale słyszałeś.

— Już powiedziałem — Loor rozkłada ręce. — Siedziałem i zatykałem uszy. Już chciałem iść zwymyślać ciebie, ale przyszłaś sarna.

„Dziwne” — myśli Veil. — A może kapitan? — mówi głośno.

— Kapitan? — śmieje się Loor. — On dawno śpi. Spójrz. — Loor włącza jeden z ekranów łączności wewnętrznej. — A nadto nikomu z nas trojga, prócz ciebie, nie przyszłoby do głowy zachwycać się taką kakofonią.

— Kakofonią?

— Oczywiście. To nie była muzyka, a ponure wycie, bez melodii, z jakimś spazmatycznym rytmem. Zdaje się, że sto lat temu — na Ziemi tworzyli podobną. Dziwię się twojemu gustowi.

„Czyżby jednak halucynacja? — myśli Veil. — Dawniej nigdy nic podobnego nie zdarzyło się, dopiero tutaj…”

— Chyba pójdę — mówi niezdecydowanie.

— Możesz zostać — Loor wzrusza ramionami — nie przeszkadzasz mi. A może jednak po wachcie?…

— Nie, nie — szybko przerywa Veil. — Idę spać.

— Dziwne — powiedział przy śniadaniu kapitan — bardzo dziwne. W tym samym czasie słyszeliście coś zupełnie różnego. Trzeba było mnie obudzić.

— Ale to się nie powtórzyło. Po rozmowie z Loorem nic więcej nie słyszałam.

— Ja też nie — przytaknął Loor.

— A przyrządy niczego nie zarejestrowały?

— Wszystko było normalnie.

— Hm… trzeba szybko kończyć remont.

— Jakieś słuchowe halucynacje, czyż nie? — Veil pytająco spojrzała na kapitana.

— Sądząc z twojego opowiadania, nie tylko słuchowe. Dziś w nocy jest moja wachta. Sprawdzimy. A teraz do roboty.

— Może rozpocznie pan razem z Veil — Loor zawstydzony przygryza wargi — a ja spróbowałbym schwytać kilka sztuk tutejszej fauny. Wyłowić je z wody oczywiście nie będzie trudno. Ja w mig… A nuż się wieczorem nie pojawią? A jutro już być może…

— Pójdziemy później razem — głos kapitana zadźwięczał oschle. — Najpierw remont, potem ważki…

— Ja bym ich wcale nie ruszała — w zamyśleniu powiedziała Veil.

— Nic o nich nie wiemy… Nic…

— A to nowość — Loor z trudem powstrzymuje wzburzenie. — Jesteśmy badaczami. Dobrzy z nas byliby uczeni, gdybyśmy odlecieli stąd z pustymi rękami. Na Ziemi, w Centralnym Muzeum Kosmicznym, wystawione są kolekcje zebrane przez czterdzieści gwiezdnych ekspedycji. Jeśli wszyscy uczestnicy tych lotów myśleliby tak samo jak ty, nie warto byłoby marnować ludzkiego trudu i kolosalnych środków na wyposażenie tych wypraw.

— Ale oni wyprawiali się nie po to, żeby zwozić na Ziemię wszystko, co wpadnie w rękę na innych planetach. Badać, to nie znaczy niszczyć, mieszać się prawem silniejszego w obcy nam porządek rzeczy. Zanim zaczniemy zabijać azotem, promieniowaniem, polami, których energią zawładnęliśmy, trzeba wiedzieć, co mamy przed sobą.

— Wspaniale! Oto mowa obrończa w imieniu tutejszych ważek.

— To pierwsze żywe istoty, spotkane przez nas w bardzo długiej drodze. Być może, że są jedynymi mieszkańcami tej planety. W jaki sposób związane są z otaczającym je środowiskiem? Twoje wścibstwo, Loor, może naruszyć jakąś ważną nić w tym harmonijnym, przepięknym świecie. Nikt z nas nie jest w stanie przewidzieć następstw.

— Niech pan nie zwraca na nią uwagi, szefie — rzekł Loor do kapitana. — Naszą dziewczynę nie na żarty nastraszyła nocna muzyka. Zresztą, taka muzyka mogła nastraszyć każdego. Ale ja zdobędę swoje ważki, i gotów jestem zaręczyć, tutejsze niebo nie spadnie z tego powodu na tutejszą ziemię…

— Być może, że masz i rację — mruczy kapitan wstając od stołu — ale dzisiaj nie wychodzi mi z głowy historia Sherry’ego. Czemuż to? A na szóstej Bety Łabędzia także, najwidoczniej żyły tylko owady…

Remont udało się zakończyć pod wieczór.

— No to wszystko — podsumował kapitan, wyłączając aparaturę kontrolną. — Teraz „Wicher” przygotowany jest na każdą niespodziankę. A ty możesz zająć się swoimi ważkami, Loor, jeśli się jeszcze nie rozmyśliłeś.

— Jak tylko się znowu pojawią… Wykorzystam chyba kompresor śluzy.

— Nie trzeba. Wystarczy ci kilka sztuk, a kompresorem zniszczysz cały rój. Veil nie przebaczyłaby nam takiego okrucieństwa.

Roje pojawiły się przed samym zachodem słońca. I znów nikomu nie udało się uchwycić momentu ich wzlotu. Loor dyżurował na brzegu jeziora, uzbrojony w wielki sak na długim kiju. Kapitan i Veil zostali na górze na wysuwanym mostku „Wichra”.

— Zauważyliście coś? — krzyknęła Veil. — Stąd wydaje się, że powstały po prostu z powietrza.

— W każdym razie nie uniosły się z wody — wymamrotał kapitan. — Śledziłem powierzchnię jeziora. Nie poruszyła się i jest spokojna jak lustro. Może tym razem przyleciały skądś z daleka?

— Ale dlaczego właśnie tutaj?

— Może zwabia je „Wicher”?

Loor biegał wzdłuż brzegu ze swą siatką.

— Niczego nie złowi — powiedział przyglądając się kapitan. — Roje nie dopuszczą go blisko.

Po kilku minutach zadyszany Loor wdrapał się na mostek.

— Beznadziejnie — powiedział, łapiąc z trudem powietrze. — Niezwykle płochliwe. Pozostaje kompresor… Jeżeli, oczywiście, jakiś rój się przybliży.

— A gdyby tak popróbować promieni ultrafioletowych? — Kapitan nie odrywał wzroku od najbliższego roju. — Zdaje się, że dla wielu ziemskich owadów ultrafioletowa część widma jest widzialna. Rozbłyski mogą je zwabić.

— To jest myśl — ucieszył się Loor. — Zostawimy otwartą śluzę wejściową i włączymy źródło silnego promieniowania. A gdy rój się zbliży, resztę zrobi kompresor.

— Może wystarczy jeden ekran pracujący w zakresie ultrafioletowym? Wtedy nie musisz gubić całego roju.

— Czego pan się obawia, kapitanie?

— Rzecz nie w moich obawach. Ale chciałbym zapobiec niepotrzebnej hekatombie.

— Zanim się dogadamy, one znowu znikną.

Kapitan machnął ręką.

— Rób, jak uważasz. W końcu badania biologiczne to twoja dziedzina.

— Wobec tego wchodźcie szybko do statku i nie przeszkadzajcie mi.

— Dlaczego pan mu pozwolił? — w głosie Veil brzmiało zdenerwowanie i wyrzut.

Kapitan milczał, pochyliwszy się nad ekranem obserwacji zewnętrznej. Na ekranie widniała ciemniejąca granatowa równina z bladymi lustrami jezior: niskie pomarańczowe słońce przeświecało przez pasma chmur. Roje już uformowały się w kolumny i okrążały statek.

— Tak jak wczoraj — mówi cicho kapitan. — W tym jest jakiś ukryty sens…

Obrót wizjera. Pole widzenia przesuwa się powoli. Na brzegu ekranu pojawia się srebrzysty korpus statku kosmicznego. Ciemnieje prostokątny otwór otwartej śluzy. Rój wolniutko przepływa nie opodal. Złocistymi ognikami odbłyskują tysiące przeźroczystych skrzydełek.