— Uwolnijmy ją stąd.
— Jutro… nie wolno otwierać nocą zewnętrznego luku.
Muzyka… Znowu ta muzyka… Veil chce się ocknąć i nie może. W końcu udaje się jej. Dziewczyna otwiera oczy. Leży ubrana na tapczanie w swojej kabinie. Sądząc po godzinie, jest głęboka noc. Drzwi na korytarz nie domknięte. Muzyka ciągle dźwięczy gdzieś daleko. Ależ oczywiście, właśnie muzyka ją obudziła. Veil zaczyna sobie przypominać. Zasnęła w fotelu w centralnej maszynowni… Kapitan siedział przy pulpicie kontrolnym. To znaczy, że kapitan przeniósł ją tutaj. A Loor… Loor zginął wczoraj wieczorem w czasie tego okropnego eksperymentu. Zostali we dwoje z kapitanem. Ciało Loora leży w sąsiedniej kabinie. Veil zrywa się. Nie może zostać tu sama. Musi biec do centrali. Tam jest kapitan… Trzeba powiedzieć mu o muzyce. A nuż nie słyszy? Ale jak przejść koło kabiny Loora? A może zawołać kapitana tutaj? Veil usiłuje włączyć ekran łączności wewnętrznej, ale ekran nagle rozjaśnia się sam. A na nim… twarz Loora. Veil drętwieje z przerażenia i patrzy w ekran szeroko otwartymi, osłupiałymi oczyma.
— Dość — mówi Loor z ekranu — wyłącz to w końcu… Dawno powinnaś iść spać.
Ekran gaśnie.
„No oczywiście, ja wciąż jeszcze śpię. Muszę się obudzić… Za wszelką cenę muszę się obudzić.”
Veil przymyka oczy bojąc się, że ekran znów się zaświeci. „Muszę się obudzić — powtarza — muszę się obudzić…”
Muzyka dźwięczy coraz głośniej. Melodia jest podobna do wczorajszej, ale pojawiły się w niej nowe odcienie i rytmy. Veil czuje, że nie ma siły oprzeć się tym dźwiękom. Jeśli już nie może się zbudzić, to lepiej, żeby była ta muzyka niż martwy Loor na ekranie…
Muzyka uroczysta i władcza, uprowadza ją precz z ciasnej kabiny. Znowu niebieskie równiny, zalane spokojnym światłem łagodnego słońca. Delikatne obłoki na głębokim zielonkawo — fioletowym niebie. Samotna postać w granatowej, oblamowanej złotą obwódką pelerynie. I znowu Veil nie może rozpoznać twarzy. „Czego chcecie ode mnie — pyta w myślach — czego żądacie ode mnie, od nas wszystkich?”
Postać w granatowej pelerynie stoi dalej nieruchomo, a muzyka narasta, zapełnia zapamiętałym brzmieniem bezgraniczne przestrzenie dookolnych równin i otchłań nieba do samych gwiazd. „Nie rozumiem — szepczą wargi Veil — nie rozumiem…”
Domyśla się już niejasno, że muzyka — to opowieść, zadziwiająca opowieść o tajemnicach dziwnego świata, który objawił im, przybyszom z Ziemi, tylko znikomą cząstka swojej rzeczywistej istoty. W uroczystej, przepięknej melodii dźwięczy wezwanie i ostrzeżenie, miłość i zwątpienie, wyrzuty i obietnica nieznanych radości…
— Nie rozumiem — szepcze Veil, chociaż zaczyna się jej już wydawać, że jeszcze trochę, jeszcze niewiele — i zrozumie, wszystko zrozumie…
I nagle wszystko się urywa. Wokół ścian ciasnej kabiny, cisza — cisza, od której dzwoni w uszach. Drzwi na korytarz są uchylone. „Śpię czy nie?” — myśli Veil. Ze strachem spogląda na ekran. Ale ekran jest ciemny i niemy. Veil czeka kilka chwil. Żadnego odgłosu. Słychać tylko bicie własnego serca.
Veil podnosi się gwałtownie. Szybciej, do centralnej maszynowni, do kapitana. Wstrzymawszy oddech biegnie spiralnym korytarzem. Okrążenie, jeszcze jedno okrążenie. Drzwi do centrali uchylone. W kabinie półmrok. Jarzą się tylko kolorowe skale przyrządów na pulpicie sterowniczym.
Przed pulpitem w fotelu ciemna postać. Człowiek siedzi plecami do drzwi, podparłszy głowę rękami. Zamyślił się, czy drzemie…
— To ja — drżącym głosem mówi Veil.
Człowiek w fotelu odwraca się szybko, słychać cichy trzask. Jaskrawe światło zalewa maszynownię i Veil widzi… Loora.
Wyciągając ręce, jakby chcąc się bronić, Veil cicho osuwa się na podłogę.
— Nie rozumiem, co się z nią dzieje — powiedział Loor do kapitana, gdy wyszli z kabiny Veil — najpierw ten dziki nocny koncert, potem zjawia się w maszynowni i mdleje. I to zwariowane opowiadanie o jakimś eksperymencie, o mojej śmierci… Halucynacje. I ten niewytłumaczalny strach. Może zachorowała? Jakieś miejscowe wirusy. Wszyscy wychodziliśmy bez skafandrów.
— Ale przecież i ty słyszałeś muzykę, choć zupełnie niepodobną do tej, o której ona mówiła.
— Tak, ale…
— Ona twierdzi, że nie włączała żadnych taśm.
— Czy można jej wierzyć?
— A mnie i tobie?
— Co?
— Czy można wierzyć nam: mnie i tobie? Mam na myśli nasze wrażenia. Gdzie kryteria obiektywizmu?
— Mimo wszystko… jest nas dwóch.
— I nasze wrażenia też są różne. Ty słyszałeś w nocy coś, co nazywasz kakofonią. Ja nie słyszałem nic, spałem… A ona… W końcu jej opowiadanie ma wewnętrzną logikę: w niczym nie jest podobne do nierozumnych bredni.
— Co, chce pan powiedzieć, że tak właśnie było, jak ona mówi? Że pan ma luki w pamięci, a ja zmartwychwstałem?
— Tego nie mówię, ale coś mnie tu niepokoi. Trzeba szybko kończyć remont silników.
— W końcu Veil twierdzi, że remont skończyliśmy wczoraj.
— Chciałbym, żeby tak było. Pracy jest jeszcze na cały dzień, a bez Veil być może i na dwa dni. A na nią dzisiaj nie można liczyć. Gdybyśmy wiedzieli dokładnie, które kondensatory mają przebicia…
— Mam świetną myśl, kapitanie. Zrobimy teraz tak, że cały pański niepokój zniknie jak ręką odjął.
— Co chcesz uczynić?
— Nie ja, a pan to zrobi. Pójdzie pan do Veil i zapyta, które kondensatory wczoraj wymienialiśmy. Przecież ona utrzymuje, że wczoraj zakończyliśmy remont.
— Nie należy jej niepokoić. Niech odpoczywa.
— Chce pan zachować uczucie „zaniepokojenia”? Ja bym zapytał. W ostateczności rozwiałaby się połowa wątpliwości, pańskich wątpliwości, kapitanie.
— Moich wątpliwości to nie rozwieje. To, co z nami się dzieje, zupełnie przypomina historię Sherry’ego. Na szóstej Beta Łabędzia, gdzie wylądowali, aby zlikwidować awarię, także znaleźli tylko owady…
— Nawiasem mówiąc, kapitanie — Loor uśmiecha się zmieszany — czy zechciałby pan rozpocząć pracę sam, a ja spróbuję złowić kilka egzemplarzy tutejszej fauny? Siatką nie będzie to trudno. To uspokoiłoby Veil. Jest śmiertelnie przerażona tymi ważkami. A sądząc z jej opowiadania, pan nie zezwolił mi wyławiać ważek z jeziora.
— I teraz nie zezwolę. Pójdziemy razem później. Przede wszystkim należy skończyć remont.
— Znowu dokładnie to samo, jak w jej opowiadaniu, kapitanie — Loor uśmiecha się, ale w jego oczach czai się złość.
Po południu Veil zeszła do przedziału mechanizmów kontrolnych. Kapitan w roboczym kombinezonie siedział wierzchem na osłonie jednej z maszyn elektronowych, pod samym sufitem komory.
— No tak — krzyknął z góry, zobaczywszy Veil — tylko ciebie tu jeszcze brakowało.
— Przyszłam pomóc.
— Obejdziemy się bez ciebie. Wracaj do swojej kabiny, albo wyjdź na mostek pooddychać świeżym powietrzem.
— Nie chcę… A gdzie Loor?
— Na dole, sprawdza wzmacniacz pola magnetycznego.
— Po co? Tam jest wszystko w porządku.
— A skąd to wiesz?
— Już mówiłam… Zresztą, pan mi nie wierzy. — Veil przygryzła wargi. — Jak mam pana przekonać? A uszkodzone kondensatory pan wymienił?
— Jeszcze nie, trzeba je najpierw znaleźć.
— Wobec tego niech pan słucha. To K–1014 i L–0976 w czwartym obwodzie.