Выбрать главу

Dirak, gdyby mógł, uśmiechnąłby się pobłażliwie. Ludzie zadają czasem niemądre pytania. Jego najważniejszym zadaniem w tej ekspedycji była ochrona człowieka. Miał czuwać nad jego bezpieczeństwem, a wszystko inne — to sprawy drugoplanowe.

Ruszyli wolno wzdłuż brzegu. Nie mogli posuwać się szybciej, trwa była tak sprężysta, że przy każdym kroku łapała ich jak w sidła. Dirak zdołał oderwać jedno źdźbło i uważnie je teraz oglądał.

— Najzwyklejsza w świecie roślina — stwierdził. — Zachodzi w niej normalny proces fotosyntezy. Nie może być inaczej. W przeciwnym razie, skąd by się tu wziął tlen?

Wędrowali tak już około godziny. Alek poczuł się zmęczony.

— Wróćmy już — zaproponował. — Lepiej wybrać się łazikiem.

I w tej właśnie chwili przyleciał pierwszy motyl. Sfrunął z ogromnego żółtego kwiatu i siadł w odległości dziesięciu metrów od nich. Był to motyl olbrzym — rozpiętość jego skrzydeł przekraczała trzy metry. Ale nie to zdumiało Alka. Wprawiła go w osłupienie niezwykła piękność motyla — choć może ta piękność była dziwaczna i zbyt dekoracyjna. Motyl miał skrzydła aksamitnobłękitne, zaznaczały się na nich ciemniejsze pasma żyłek i jasno—żółte plamki. Smukłe, pełne gracji czułki, zakończone małymi żółtymi kuleczkami, poruszały się teraz niespokojnie. Jego tułów, tęczujący różnobarwnymi odblaskami, spowijał jakiś delikatny materiał, którego nie mogłyby stworzyć ręce człowieka. Mimo niezwykłych rozmiarów motyl zdawał się lekki, kształtny i delikatny jak kwiat.

— On na nas patrzy — powiedział zaskoczony Alek.

Motyl rzeczywiście patrzył na nich czarnymi, pełnymi blasku oczami. Mimo że dzieliło ich kilka metrów, Alek odczytał w jego spojrzeniu ciekawość, wzburzenie i niepokój. Nagle motyl poruszył lekko skrzydłami i do uszu Alka doleciały przedziwne melodyjne dźwięki.

— On coś powiedział! — wykrzyknął Alek.

Ale Dirak milczał zagadkowo. Jego supermózg dokonywał w tej chwili tysięcy kalkulacji myślowych na sekundę. Alek z niecierpliwością oczekiwał wyników.

— To jest zwykły owad — stwierdził robot.

Ten wniosek wydał się Alkowi nad wyraz skromny.

Alek ruszył ostrożnie w kierunku motyla. Szedł wolno, przystawał, by go nie spłoszyć. Motyl nawet nie drgnął, tylko czułki uniosły się w górę jak anteny, i Alek zauważył, jak niepokój w jego spojrzeniu stopniowo przeradza się w lęk. Raptem motyl rozpostarł skrzydła i odleciał. Lot jego był majestatyczny i pełen harmonii. Nie przypominał chaotycznego tańca motyli ziemskich. I w chwili, gdy miał osiąść na najbliższym drzewie, nagle wykonał obrót w powietrzu i ciężko zaczął spadać. Alek odwrócił się wstrząśnięty. Za jego plecami Dirak, jak zawsze obojętny i spokojny, składał swoją straszliwą broń fotonową.

— Ty chyba oszalałeś! — wrzasnął Alek.

— Mógł nam uciec — Dirak popatrzył na niego pustymi, pozbawionymi wyrazu soczewkami. — A przecież musimy zawieźć na Ziemię chociaż jeden egzemplarz…

— Ale to nie owad, głupcze — denerwował się Alek. — Nie rozpoznałeś, że to istota rozumna?

Jego gniew wytrącił z równowagi Diraka, zmieszany spuścił głowę. Po chwili odezwał się z wahaniem:

— Rozważmy wszystko spokojnie, Alek. Prawdopodobnie jest to zwykły owad. Istota rozumna nie siada na drzewach, ma dom, pracuje, tworzy dobra materialne… Widziałeś chyba, że ten motyl nie ma rąk, więc jak mógłby pracować?

W tej chwili Alek pojął, jak bezsensowny jest jego gniew.

— Moim zdaniem powinieneś nazywać się nie Dirak, ale Durak. Jesteś najzwyklejszym głupcem.

Ale robot się nie poddawał.

— Nie złość się, Alek. Staraj się pomyśleć spokojnie — ciągnął bezbarwnym głosem. — Wiesz dobrze, że nawet człowiek kromanioński miał przy sobie jakąś broń — kamień albo kij. Nosił też coś w rodzaju odzieży. A ten motyl nie dysponuje niczym więcej niż tym, co mu dała natura. Dla mnie to jest zupełnie jasne, że nie może wobec tego być istotą rozumną. A ty po prostu poddajesz się działaniu impulsów i popadasz w afektację…

Jak zawsze wywody Diraka były logiczne i trudno im było coś zarzucić.

— Cokolwiek byś powiedział, to nie zmienia faktu, że dokonałeś przed chwilą morderstwa — powiedział Alek. — Jesteś pierwszym na świecie robotem — mordercą…

Było to określenie, którego Dirak nie mógł przyswoić. W jego aparacie myślowym ulegało ono samounicestwieniu.

— Dobrze, Alek, powiedz mi, czym uzasadniasz swoje przypuszczenie? Dlaczego uważasz, że ten motyl był istotą rozumną?

— Widziałem jego spojrzenie — powiedział Alek z irytacją. — To mi wystarczyło. Takiego spojrzenia nie ma ani zwierzę, ani owad. Jedynie istota rozumna…

— To nie jest naukowe wyjaśnienie — powiedział z przekonaniem Dirak.

Alek machnął ręką i ruszył w kierunku martwego motyla. Rzeczywiście, Dirak był wyborowym strzelcem, promień fotonu trafił motyla w górną część tułowia. Małe osmalone piętno dokładnie wskazywało miejsce trafienia. Czarne, błyszczące oczy zgasły, w nieżywym motylu trudno już było dopatrzeć się podobieństwa do tej wspaniałej istoty, która jeszcze przed chwilą spoglądała na człowieka wyrazistymi, rozumnymi oczami.

— Odnieś go do rakiety — powiedział Alek. — I spróbuj zabalsamować.

Dirak uniósł motyla i w milczeniu oddalił się, by spełnić rozkaz. Błękitne skrzydła wlokły się po ziemi jak skrzydła anioła. Alek rozstrojony wewnętrznie ruszył za Dirakiem. Kiedy podchodzili do rakiety, Dirak odwrócił się i powiedział cicho:

— Nie wyobrażasz sobie, jaki jest lekki.

Alek uporczywie milczał.

Po dwóch godzinach opuścili rakietę i ruszyli w drogę małym, elektrycznym łazikiem. Chmury zniknęły z horyzontu, na czystym niebie świeciło jak ogromna gwiazda dalekie słońce. Pojazd sunął bezdźwięcznie po miękkim gruncie, nie musiał wyszukiwać drogi, drzewa rosły w sporej od siebie odległości. I Alek, i Dirak nie odzywali się słowem. Alek wciąż jeszcze był przygnębiony tym przykrym wydarzeniem, a Dirak jak zwykle zajmował się swoimi obliczeniami.

Jeszcze nie przebyli nawet kilku kilometrów, kiedy Dirak raptem zatrzymał się.

— Motyle — powiedział cicho. — Tym razem trzy.

Były tak samo błękitne i wspaniałe, jak ten, którego zabili. Bez jakichkolwiek objawów niepokoju przysiadły tuż przed łazikiem. Alek mógł dokładnie im się przyjrzeć. W ich spojrzeniach była ciekawość — nie strach. Po chwili, kiedy już napatrzyły się przybyszom, jak trzy stare kumy przysunęły się do siebie bliżej i z ożywieniem poruszyły czułkami. I znowu Alkowi wydało się, że słyszy cichą muzykę.

— Podaj mi magnetofon — zwrócił się do Diraka. Szybko zmienił taśmy, a potem ostrożnie otworzył drzwiczki łazika. Początkowo motyle nie zareagowały, ale kiedy wyszedł z pojazdu, niespokojnie zamachały skrzydłami i z błyskawiczną szybkością uniosły się w górę.

— Mogę się założyć, że wrócą — powiedział Alek. — Ale ty nie wyłaź, bo ich spłoszysz tym swoim żelaznym czerepem.

Postawił magnetofon na ziemi i nacisnął guzik. Po chwili w tym dziwacznym lesie zabrzmiało jedno z preludiów Brittena. Miniaturowy aparat czysto i bezbłędnie odtwarzał przejmującą melodię. Las wchłaniał ją, a miękkie, kryształowo czyste fale powietrza przekazywały ją dalej. Minęła prawie minuta, nim przyleciał pierwszy motyl. Usiadł blisko i zafascynowany wpatrywał się w pudełko magnetofonu. W chwilę później przyleciały jeszcze dwa. Z płochliwą ciekawością patrzyły na stojącego nieruchomo Alka. Trwało to jednak krótko, zaraz jakby o nim zapomniały. Zdawało się, że aparat je hipnotyzuje, podchodziły coraz bliżej i bliżej, ufne i łagodne, jakby zapomniały o wszystkim na świecie. Teraz z ich spojrzeń można było odczytać jedynie cichą radość i jakieś pełne szczęścia upojenie. Dopiero motyw burzy nagle wytrącił je z tego stanu, więc przestraszone poderwały się w górę, ale znów szybko powróciły na swoje dawne miejsca. Partię końcową wysłuchały z wyrazem osłupienia w oczach. Alek nacisnął guzik i dźwięki umilkły. Nastała długa chwila ciszy, a potem uniósł się w niebo chór niezwykłych dźwięków — były one nieśmiałe i zarazem błagalne.