Выбрать главу

— Jeszcze chcą słuchać — powiedział cicho Alek.

— Niewątpliwie — mruknął siedzący w żelaznej kabinie łazika robot.

Motyle z niepokojem spojrzały w kierunku pojazdu i znów poderwały się do lotu. Przysiadły jednak na pobliskich drzewach i do uszu Alka znów dotarła ich nieśmiała prośba.

— Na dzisiaj dosyć — uśmiechnął się i ruszył w kierunku łazika. — W drogę, Dirak.

Pojazd zaczął pełznąć bezszelestnie.

— No powiedz coś, Dirak — odezwał się Alek. — Chciałbym usłyszeć twoją kompetentną opinię…

Ale tym razem robot nie spieszył się z odpowiedzią. Dopiero po dłuższej chwili mruknął jakby niechętnie:

— Pierwsze wnioski wydają mi się wręcz absurdalne.

— To znaczy? — spytał z ironią człowiek.

— Odniosłem wrażenie, że nie przeraził ich pojazd, tylko my. Można by przypuścić, że taki pojazd już kiedyś widziały, a ludzi nie. Czyżby spodziewały się zobaczyć coś innego?

— Właśnie tak — kiwnął głową Alek. — Ale co jeszcze? Co sądzisz o ich reakcji na muzykę? Słuchały jej z takim skupieniem jak ludzie, a przy tym rozumiały ją lepiej od ludzi.

W tym punkcie Dirak nie zgadzał się z Alkiem.

— Nie wiem, czy znasz książkę Fanzena „Zwierzęta i muzyka” — zaczął. — Tam są opisane jeszcze ciekawsze przypadki…

W ciągu kilku godzin wędrówki błękitne motyle stale pojawiały się w ich polu widzenia, aż w pewnej chwili znikły bez śladu. Koło południa natrafili na coś, co sprawiło, że aparat myślowy Diraka rozjarzył się do białości. Znaleźli domy motyli.

Nie ulegało wątpliwości, że są to domy zbudowane przez istoty rozumne. Nawet Alek, który spodziewał się, że prędzej czy później natrafią na coś takiego, był wstrząśnięty tym odkryciem.

Na kilkumetrowych metalowych filarach wznosiły się trzy budynki zrobione ze szkła lub podobnej do szkła substancji. Spojenia między ścianami i wszelkie drobne elementy również wykonane były z metalu takiego jak filary. Budynki te swoim wyglądem bardziej przypominały szklane klatki niż domy mieszkalne. Rzucał się w oczy brak wszelkich urządzeń wewnętrznych, jedynym widocznym elementem konstrukcji było kilka cienkich trawersów. Na jednym z nich przysiadły dwa motyle i przyglądały się im z niepokojem. Wszechwiedzący Dirak natychmiast zajął się analizą tego odkrycia.

— Ten metal według wszelkiego prawdopodobieństwa to nikiel — powiedział. — A szkło nie ustępuje jakością naszemu kryształowemu szkłu. Budynki wzniesiono w pewnej odległości nad ziemią po to, by uchronić je od wilgoci i powodzi. Okien nie mają, ale widzę coś, co przypomina naturalne wentylatory.

— W jakim celu według ciebie zostały zbudowane te gołębniki? — spytał Alek.

— Być może mieszkają w nich motyle.

— Czy chcesz przez to powiedzieć, że stworzenia pozbawione rozumu są w stanie budować domy ze szkła i niklu?

— Wcale nie to chciałem powiedzieć — bronił się Dirak. — Moim zdaniem te pomieszczenia to dzieło istot rozumnych. Zbudowały je dla twoich muzykalnych nierobów.

Alek uśmiechnął się, nie oczekiwał tak obrazowych określeń od robota.

— A gdzie wobec tego podziały się owe rozumne istoty? Czyżby nie miały swoich własnych domów? Ani dróg, ani magazynów…

— Rzeczywiście, wszystko to wydaje się bardzo dziwne — powiedział Dirak. — Ale jeśli sądzisz, że nasze błękitne motyle schodzą do kopalń, wydobywają rudę, a potem wytapiają z niej metal, to się bardzo mylisz.

— Rusz trochę mózgownicą, Dirak — powiedział mściwie Alek. — Może ci się uda wpaść na coś sensownego.

— Już teraz mogę ci przedstawić co najmniej dwieście hipotez. Ale byłoby nonsensem stawiać hipotezy, gdy nie ma się do dyspozycji dostatecznej liczby faktów.

— To przynajmniej wymień te najważniejsze.

— Najważniejsze? No na przykład, załóżmy, że jest to jakiś rezerwat motyli i że istoty rozumne zapewniły im tutaj możliwie najlepsze warunki egzystencji.

— Może masz rację — wzruszył ramionami Alek.

Nim zapadł zmierzch, w czasie swojej wędrówki zobaczyli jeszcze kilka domów podobnych do tamtych. Zrobione były z tych samych materiałów, różniły się tylko formą. Świadczyło to o jakiejś różnorodności architektonicznej. Natomiast wnętrza były wszystkie jednakowe — po prostu puste. Ani w jednym z tych domów nie było żadnej rzeczy, która by świadczyła, że motyle prowadzą tryb życia istot rozumnych.

Noc zastała ich pośród bezkresnego lasu. Mimo iż nie było czego się obawiać, Dirak nalegał, żeby przenocowali w łaziku. Alek wprawdzie wolałby spać w śpiworze pod gołym niebem, lecz Dirak był nieubłagany. W łaziku Alek nawiązał łączność ze statkiem i dokładnie opowiedział Kazimierzowi wszystkie ostatnie nowiny. Kazimierz wysłuchał uważnie i dopiero pod koniec rozmowy wtrącił:

— To niemożliwe, Alek, żeby nie było tam jeszcze innej formy życia… Skoro są motyle, powinny być gąsienice.

— Masz rację! — zawołał Alek. — Że też mi to nie przyszło do głowy.

— Ale mnie przyszło — odezwał się Dirak. — Dotychczas nie spotkaliśmy ani jednej… Chyba że motyle rozmnażają się na tej planecie w jakiś inny sposób.

— I to możliwe — powiedział Kazimierz. — Gdyby były tu gąsienice, musiałyby być ogromne jak cielęta… A wtedy chyba byście je zauważyli.

— Nie szukaliśmy ich — wyjaśnił Alek.

— Nie, na drzewach ich nie ma — powiedział stanowczo Dirak. — To już ustaliłem. Przecież gąsienice żywią się liśćmi, tymczasem ani jeden liść nie był nawet nadgryziony.

— Ale mimo wszystko uważajcie! — w głosie Kazimierza brzmiała troska. — Ta do przesady sterylna przyroda kryje w sobie być może jakieś nie znane nam niebezpieczeństwa.

Po rozmowie z Kazimierzem wygasili wszystkie światła i łazik pogrążył się w czarnej otchłani nocy. Hela nie miała księżyców, tylko gwiazdy migotały na wysokim, nieznanym niebie. Żaden dźwięk nie docierał do ich uszu, jak gdyby znajdowali się w komorze izolacyjnej. Pustkowie i cisza były bardziej przygnębiające niż to, co ich otaczało w przestrzeniach międzygwiezdnych. Alek próbował usnąć, ale mu się to nie udawało. Jego wyobraźnia była zbyt pobudzona. „Cóż za widmowy świat! — rozmyślał z niepokojem. — Czyżby istniała natura, która tworzy tylko jeden jedyny gatunek zwierzęcy?”

— Nie śpisz, Alek? — usłyszał nagle koło siebie głos Diraka. — Może dać ci tabletki na uspokojenie?

— Nie, nie trzeba, przyjacielu — odpowiedział z wdzięcznością.

Wreszcie usnął, pełen trwożnych przeczuć, a mimo to sen miał spokojny, mocny i nieprzerywany. Kiedy otworzył oczy wydało mu się że spał zaledwie kilka chwil. Tymczasem nad jego głową w iluminatorze widać było skrawek oślepiająco błękitnego nieba.

4

W godzinach południowych drugiego dnia pobytu na planecie dokonali największego odkrycia. Początkowo nawet nie mieli pojęcia, że to, co zobaczyli, jest czymś niezwykłym. Budynki stały na niewielkim gołym wzgórzu, wystawionym na działanie silnych promieni słońca. Przypominały gigantyczne oranżerie. Stały wprost na ziemi, nie wspierały się na metalowych filarach. Tak jak wszędzie — i tutaj nie wiodła do nich żadna ścieżka, nie było widać żadnych oznak życia. Dziwaczne budynki sterczały na wzgórzu samotne i nierealne jak z bajki.