Выбрать главу

Profesor pochylił się nad nim i zapytał:

— Jak się czujecie, młody człowieku?

Kola machnął ręką, jakby opędzał się od muchy, i sięgnął po nowy podręcznik.

— Kola — powiedział profesor. — Dzisiaj i tak już wiele zrobiłeś. Czy nie warto nieco odpocząć?

— Jakże głęboko się mylicie — odparł na to Kola, nie odrywając oczu od książki. — Przecież tyle jeszcze muszę dokonać, a życie jest krótkie. Mam zaległości w tym półroczu, a zwyczajnie i po ludzku, głęboko i poważnie chciałbym przerobić w tym roku dwie klasy. Może nawet trzy. Błagam więc, abyście nie odrywali mnie od nauki.

— Chłopiec ma rację — rzekł profesor zwracając się do Gawriłowej i Udałowa, którzy obserwowali tę scenę stojąc w drzwiach.

— Ale przecież on się przemęczy — powiedziała Gawriłowa. — On do tego nie przywykł.

— Nie martw się, mamo — odparł na to Kola Gawriłow. — Mózg człowieka spożytkowuje zaledwie maleńką cząstkę swoich komórek. Nawet sobie nie wyobrażasz, jakie mam rezerwy. A propos, obiad stoi na kuchni, kolacja zresztą także. Bądź taka dobra i nie pracuj zbyt wiele, odpocznij, poczytaj, obejrzyj telewizję. Przecież masz wysokie ciśnienie.

Zacna niewiasta Gawriłowa znów wybuchnęła łkaniem.

Udałow wraz z profesorem zeszli na podwórze. Na widok sąsiadów Udałow zapragnął włączyć się do ich twórczej pracy, ale zdołał się powstrzymać. Zwrócił się do Minca:

— Lwie Chrystoforowiczu — powiedział z naciskiem. — Przecież to wasz środek. Przecież jesteście naszym jedynym chemikiem.

— I to w dodatku genialnym — dodał poważnie profesor, zadowolony z wyników eksperymentu.

— A to zdrowiu nie szkodzi? — pytał dalej Udałow.

— Nie szkodzi — odparł profesor. — Ale za to stwarza niebezpieczeństwo zmiany stylu życia.

— Jak prędko pójdzie do produkcji? — zapytał Udałow, który, aby nie tracić czasu, obłamywał zeschnięte gałęzie z drzewa.

— Co ma iść do produkcji?

— Środek przeciwko lenistwu.

Udałow zawsze brał byka za rogi i nazywał rzeczy po imieniu.

— Proszę zrozumieć, mój przyjacielu — powiedział profesor — że bez względu na to, jakie nauka wynajdzie środki w celu poprawienia ludzkich ułomności, środki te zawsze pozostaną zaledwie protezami. Na razie nie możemy i nie potrafimy zmienić natury człowieka. Planowe, konsekwentne, cierpliwe wychowanie człowieka-twórcy, człowieka-budowniczego na zawsze pozostanie naszym głównym zadaniem.

— To znaczy wszystko zostanie po staremu? — zapytał Udałow z rozczarowaniem w głosie.

— Obawiam się, że tak.

— A gdyby tak dać więcej? Dawaliście nam po kropli, a przecież można i po szklance? Chyba że szkodzi?

— Nie, preparat jest zupełnie nieszkodliwy. Ale nie mamy prawa przeprowadzać doświadczeń, póki preparatu nie wypróbują w Moskwie, póki nie zatwierdzi go Ministerstwo Zdrowia, póki go wreszcie nie opatentujemy w celu uniknięcia konfliktów międzynarodowych.

— Po co tyle czekać? I co tu mają do rzeczy konflikty międzynarodowe? — oburzył się Udałow.

— To bardzo proste. — Twarz profesora nabrała wyrazu głębokiej mądrości przyprawionej odrobiną smutku. — Wyobraźcie sobie, że środek dostanie się w łapy rekinów imperializmu, wyzyskiwaczy i neokolonizatorów. Pomyśleliście o konsekwencjach? Każdy, nawet najszlachetniejszy wynalazek może być obrócony na szkodę ludzkości.

— Tak — westchnął Udałow. Wyobraził sobie, jak to właściciele plantacji w pewnych krajach Ameryki Łacińskiej będą za pomocą nowego preparatu wyciskać ostatnie poty z parobków i robotników sezonowych, jak kolonizatorzy będą poić preparatem niewolników w głębokich kopalniach diamentów. Jak najemni pismacy nieustannie będą klekotać na maszynach i jak przekonująco będą gadać w telewizji reakcyjni komentatorzy. Im dalej, tym gorzej. Gangsterzy cierpliwie i pracowicie będą podkopywać się pod banki, a fałszerze pieniędzy dzień i noc bez przerwy będą drukować swoje falsyfikaty. Nie, taki środek należy trzymać w tajemnicy, a nie propagować!

Udałow powiedział to wszystko profesorowi Mincowi i zaraz potem zabrał się do pielenia klombów.

Na miasto opadł ciepły, wonny, przyjemny wieczór. Zapłonęły jaskrawe gwiazdy. Ćmy krążyły wokół ulicznych latarni. Na rzece rozległ się niski, uspokajający głos syreny parostatku. Profesor Minc stał w bramie i patrzył na ulicę. Ulicą posuwała się niewielka grupa ludzi uzbrojonych w szczotki i śmietniczki. Wśród nich Minc rozpoznał swoich znajomych z porannej hulanki w parku miejskim. Ludzie zamiatali jezdnię i chodniki, a po drodze niektórzy z nich zatrzymywali się, wspinali się na latarnie i wymieniali przepalone żarówki. Za tą grupką pracowitych szedł ogromny tłum gapiów, którzy gromko zastanawiali się, co to wszystko może znaczyć. Jedni mówili, że to pewnie aresztanci, którzy dostali dwa tygodnie za chuligańskie wybryki, bo przecież wśród pracujących znajdowali się alkoholicy i pasożyci, inni zaś utrzymywali, że to towarzystwo chce wygrać jakiś zakład albo po prostu robi to dla hecy. Ale niedawni lenie i bumelanci nie zwracali najmniejszej uwagi na ironiczne komentarze i spokojnie robili swoje.

Minc był bardzo zaniepokojony. Nie odważył się nikomu przyznać, że nie przewidział niebezpieczeństwa kryjącego się w eksperymencie. Nie znał intensywności współdziałania preparatu z leniwymi komórkami organizmu ludzkiego i nie wiedział, kiedy to działanie ustanie.

Za plecami profesora rozlegały się ciężkie oddechy malarzy. Malarze bez chwili przerwy pokrywali ściany domu wesolutkim żółtym kolorkiem i niczym podróżnicy arktyczni dążący do bieguna podtrzymywali się nawzajem przykładami z życia bohaterów.

Na ławeczce pod bzem rozpaczała Gawriłowa. Jej syn opanował już program fizyki i chemii z pierwszego półrocza i teraz dla odmiany postanowił wymienić tapety, a potem zdjąć i ponownie ułożyć parkiet w pokoju sąsiadki, samotnej starszej kobiety. Nikt na nieszczęście Gawriłowej nie zwracał uwagi. Mieszkańcy domu przekształcali pustynny dotychczas placyk za domem w stadion sportowy dla młodzieży z całej ulicy. Wkopali już słupy na boisku do siatkówki i koszykówki, a teraz właśnie budowali niewielki basen pływacki z trampoliną.

— Co robić? Co robić? — szeptał profesor. -Potrzebne jest antidotum.

Szybko przemknął się przez podwórze, przyciskając się do ścian, aby nie napotkać zrozpaczonego wzroku Gawriłowej, i poszedł do swojego mieszkania. Krople żółtej farby niczym motylki wpadały przez otwarte okno. Profesor przystąpił do obliczeń.

Zakończył je późną nocą. Malarze odnowili już fasadę domu i z braku farby cyklinowali drewniany parkan, który potem zamierzali wypoliturować. Mieszkańcy domu wykopali już basen, pokryli jego ściany zaprawą cementową i właśnie podłączali rury wodociągowe. Jedynie Wasilij Wasiljewicz opuścił swój posterunek.

I to też nie z własnej woli. Po prostu jego żona, bojąc się o zdrowie swego sędziwego męża, namówiła sąsiadów, aby związali Wasilija Wasiłjewicza i odnieśli go na łóżko. Wasilij Wasiljewicz nie chciał zasnąć, niepokoił się, że bez niego koledzy spartaczą robotę, i dawał im z pościeli dobre rady oraz wykrzykiwał życzenia sukcesów w pracy.

Bumelanci i pijacy już wyczyścili całe miasto i dotarli nad rzekę, gdzie na przystani barek zaczęli sortować pnie drzew wedle rozmiarów i gatunków i układać je w zgrabne sterty.

Późną nocą Minc dokonał dwóch odkryć. Po pierwsze, wyprowadził wzór osłabionego preparatu, który nie powodował u człowieka niczego, poza normalną pracowitością. Po wtóre, obliczył, że działanie środka podanego rankiem zakończy się mniej więcej za godzinę.