Выбрать главу

Udałow stał pod drzewem jak rażony gromem. W domach na całej ulicy pootwierały się okna i ludzie wsłuchiwali się w śpiew, którego mógłby pozazdrościć zespół „Orera”.

— Co? Co? — Udałow patrzył gniewnie na profesora. — To wasze dowcipy?

— Chwileczką… — profesor powąchał pusty flakonik. — Tak myślałem. W ciemności pomyliliście butelki. To jest preparat polepszający słuch muzyczny i zdolność śpiewu chóralnego.

— Okropność! — wykrzyknął Udałow. I długo oni tak będą śpiewać?

— Długo — powiedział profesor.

— Ale co w takim razie dzieje się w biurze? A co w dyspozytorni?

— Nie rozpaczajcie — powiedział profesor wsłuchując się w melodyjne pienia drogowców. — Gwarantuję, że wasze przedsiębiorstwo budowlane zajmie pierwsze miejsce w obwodowym konkursie amatorskich zespołów artystycznych.

— No cóż — powiedział ze smutkiem Udałow. — To też coś…

Przełożył TADEUSZ GOSK

JAK GO ROZPOZNAĆ?

Nad Wielkim Guslarem rozlegał się grzmot gigantofonów nadających radosne pieśni masowe. Słońce coraz odważniej przebijało się przez chmury. Bardzo zaaferowani pionierzy w białych koszulkach biegali we wszystkie strony, a mieszkańcy miasta przepływali tłumnie pod transparentami, rozpiętymi w poprzek ulic. Autobusy wycieczkowe z odległych miejscowości stanęły ciasnym rzędem na placu, na którym dawniej wznosiły się sukiennice, a obecnie rozpościerał skwer i strzelał w górę monumentalny, przykryty brezentem Pomnik Odkrywcy. Tego właśnie dnia, w siedemsetpięćdziesięciolecie grodu, miało się odbyć uroczyste odsłonięcie pomnika.

Mężczyźni z domu numer szesnaście siedzieli na podwórku wokół, stołu rozchwianego od gry w domino, czekali na strojące się kobiety i nudę oczekiwania skracali sobie rozmową o przeszłości i teraźniejszości.

Korneliusz Udałow, ubrany w białą koszulę z granatowym krawatem, z włosami zaczesanymi na bok, aby skryć łysinę, spierał się z Pogosjanem, który utrzymywał, że istnieją miasta znacznie wspanialsze i piękniejsze niż Wielki Guslar.

— Na przykład Erewan — mówił Pogosjan. — Dwa tysiące lat! 'Trzy tysiące lat! Pięć tysięcy lat na jednym miejscu!

— Tu nie o liczby chodzi — oponował Udałow. — Iwan Groźny o mało nie przeniósł tu stolicy z Moskwy.

— Facet był niegłupi — upierał się Pogosjan. — Rozmyślił się.

— Buntownicy przeszkodzili.

— Buntownicy też nie byli durnie.

— Trudno z tobą rozmawiać — wyznał Udałow. — Nie jesteś patriotą naszego rodzinnego miasta.

Stary Łożkin, ubrany w czarny garnitur pokryty na piersiach rzędami orderów i medali, zgodził się z Udałowem. Zatoczył ręką dookoła i powiedział:

— Nie na darmo nasi przodkowie nazwali Guslar Wielkim.

— Sami mieszkali, sami nazwali. Erewanu nikt nie nazywał wielkim. Po co nazywać? Każdy pies wie — zareplikował Pogosjan.

Rozmowa z kwestii ogólnych zboczyła na wycieczki osobiste i zmieniła się w zwyczajną pyskówkę. Sasza Grubin, który z okazji święta uczesał się i ogolił, słuchał tego, słuchał i wreszcie powiedział pozornie bez związku z głównym nurtem rozmowy:

— Wspaniale byłoby zasnąć i obudzić się za dwieście lat. I popatrzeć na nasz Guslar z dalekiej przyszłości.

Sąsiedzi przerwali kłótnie, pomyśleli i zgodzili się z Grubinem.

— Z drugiej strony — powiedział Udałow — na dwieście lat do tyłu też byłoby nieźle.

— To już lepiej na całe siedemset — odezwał się Wasilij Wasiljewicz. — Przybyłbyś do średniowiecza, a tu dokoła ludzie z kopiami i strzałami, zarośnięci i płacą podatki starożytnemu grodowi Kijowowi.

— Albo tatarsko-mongolskim najeźdźcom — poprawił go Łożkin.

— Może i najeźdźcom. Niedźwiedzie dokoła się szwendają, jelenie, dziki i tury. Ludziska bimber z miodu pędzą…

— Daliby ci oni popróbować tego miodowego bimbru! — zaoponował Grubin. — Oni by cię od razu rozpoznali.

— Jak? — zdziwił się Wasilij Wasiljewicz. Wszyscy roześmieli się, a Łożkin odpowiedział:

— Po odzieży by cię rozpoznali. I po akcencie. Oni przecież innym językiem mówili, starocerkiewnosłowiańskim.

— I zamiast miodu dostałbyś mieczem po karku — podsumował Grubin.

— Dobra, dobra! — nie poddawał się Wasilij Wasiljewicz. — Czyżbyście sądzili, że ja się do nich udam bez przygotowania? Najpierw poszedłbym do Akademii Nauk. Dajcie, powiedziałbym, konsultantów od starocerkiewnego języka. Poczytamy, popracujemy. Dajcie mi też muzealną odzież. Wtedy nie rozpoznają.

Sąsiedzi Wasilijowi Wasiljewiczowi nie uwierzyli. Zaczęli rozmawiać o podróżach w czasie. Jedni czytali o tym w literaturze fantastycznej, inni nie czytali, ale słyszeli.

Nagle Udałowowi wpadła do głowy interesująca myśl.

— Minie jakieś sto lat — powiedział on — i taka podróż stanie się całkiem powszednią możliwością. Wszak dla nauki nie istnieją żadne bariery. Turyści będą jeździć, naukowcy, podróżnicy. Powstanie masowy ruch w czasie, a życie stanie się do tego stopnia interesujące, że nawet nam się nie śniło. Powiedzmy, że uczniowie będą mieli chęć dowiedzieć się, jak tam było w starożytnym Egipcie. Nauczyciel przyciska guzik i już cała klasa gości u cesarzowej Kleopatry. Badajcie, powiada, dzieci, naszą mroczną przeszłość.

— To całkiem prawdopodobne — odparł Łożkin. — Trzeba będzie tylko ściśle przestrzegać zasad ruchu. Czytałem, co się dzieje, kiedy takie przepisy pogwałcić. W okresie mezozoicznym jeden zagapił się i rozdeptał motyla, a w rezultacie w Ameryce wybrali całkiem innego prezydenta.

Zamilkli. Pomyśleli. Potem Grubin powiedział:

— Tu nie ma żadnych wątpliwości. Gdyby takich zasad nie przestrzegali, to byśmy już tych gości z przyszłych lat nieraz spotkali u siebie. Jakbyś się nie maskował, natura zawsze zdradzi. Zdradzi wychowanie, nieznajomość jakiegoś drobiazgu, o którym wszyscy pozostali doskonale wiedzą. Skąd taki przybysz może na przykład wiedzieć, które miejsce zajmuje w lidze obwodowej nasza drużyna piłkarska?

— Szóste — odpowiedzieli chórem Pogosjan, Udałow i Wasilij Wasiljewicz.

— Widzicie — ucieszył się Grubin. — Na tym nas nie można złapać. A on by nie wiedział, bo już za sto lat odpowiednie dokumenty zostaną zniszczone.

— Ja też nie wiem — powiedział stary Łożkin. — Nie wiem nawet, która drużyna zajmuje pierwsze miejsce.

— „Metalowiec” z Serdobolska — wyjaśnił Pogosjan, Udałow i Wasilij Wasiljewicz.

— A ja nie wiem — upierał się Łożkin. — To znaczy, że ja także jestem podróżnikiem w czasie?

— Całkiem możliwe — rzekł Pogosjan i popatrzył surowo na Łożkina. — W tej kwestii nikomu nie wolno wierzyć.

— Nie bój się, Łożkin — wtrącił się zacny Grubin. — My ciebie znamy. W razie czego zaświadczymy, gdzie trzeba.

— Jeśli ktoś nie jest naszym człowiekiem, to Pogosjanowska żona, Berta — powiedział na to Udałow. — Wczoraj ciągnęła za ucho mojego Maksymka. Swój człowiek tak nie postępuje.

— Zasłużył sobie — powiedział Pogosjan. — Szybę rozbił. Teraz nie będzie więcej chuliganił.

— Gdybym spotkał przybysza z przyszłości — powiedział Grubin — od razu.bym mu zadał jakieś dwa lub trzy pytania.

— Nie zobaczysz żadnego przybysza — powiedział Pogosjan. — Co kulturalnego człowieka może zainteresować w naszej mieścinie?

— Jakże głęboko się mylisz! — wykrzyknął Łożkin. — Dzisiaj nasze miasto stanowi przedmiot zainteresowania w skali ogólnozwiązkowej. Z jednej strony mija siedemset pięćdziesiąt lat, z drugiej mamy odsłonięcie pomnika, to znaczy ktoś w górze oddał sprawiedliwość naszej wspaniałej przeszłości. Gości najechało ze wszystkich stron. Moskwa przez radio nadawała. Ja bym na miejscu potomków nie zastanawiał się ani przez chwilę, dokąd się wybrać na wycieczkę.