— Korneliusz! — zawołała przez okno Ksenia Udałowa. — Jesteśmy gotowe. Płaszcz weźmiesz?
— Nie wezmę!
— Deszcz się nie zapowiada — powiedział stary Łożkin. — W gazecie czytałem. A tam napisali, że wielki pisarz Pacchaweria przybył na uroczystości. Delegacja z Kamczatki. Tkaczka Fiodorowa-Dawydowa. Oczekuje się przybycia jednego z kosmonautów, którego nazwiska na razie nie podano. Nie licząc zwyczajnych turystów.
— Myślałby kto — rzucił pogardliwie Pogosjan, aby jego było na wierzchu. W rzeczywistości był szczerym, zapalonym patriotą Wielkiego Guslaru, ale o tym wiedzieli tylko jego krewniacy z Erewanu.
Stara Łożkina wyszła na dwór i zapytała:
— Długo tak będziecie gęby strzępić? Zaczną bez nas.
— Idę, słoneczko, idę — odparł Łożkin. — My tutaj przeprowadziliśmy poważną dyskusję naukową.
— Pewnie, pewnie — nie uwierzyła Łożkina.
Łożkinowie pierwsi wyszli na ulicę. Za nimi ruszyli pozostali. Wszyscy natychmiast zapomnieli o rozmowie, tylko Udałow ciągle myślał o przybyszach. Myśl o możliwości spotkania na ulicy gościa z przyszłości tak go zafrapowała, że z wielką podejrzliwością zaczął wpatrywać się we wszystkich przechodniów. Zaczął też we wszystkich dostrzegać dziwne cechy, których dawniej nie zauważał, a które mogły wskazywać na obcoplemienność, na perfidne maskowanie.
Z przeciwka szedł prowizor Sawicz z żoną, kierowniczką Domu Towarowego. Wydawałoby się, że Udałow zna Sawicza od niepamiętnych lat, ale dzisiaj łysina aptekarza błyszczała nie po ziemskiemu, a w dodatku Sawicz jakoś nienaturalnie trzymał żonę pod rękę. Może Sawicza nasłali? Ale Udałow natychmiast odpowiedział sobie: nie. Wątpliwe, aby z powodu jednej uroczystości warto było potomkom kierować rezydenta do Guslaru. Jeśli tylko Sawicza nie zastąpili sobowtórem, to Udałow zna go od jakichś dwudziestu lat. Całkiem już uspokojony powiedział:
— Dzień dobry.
— Dzień dobry — odparli Sawiczowie.
Przeszło czterech sportowców w błękitnych dresach. Sportowcy śpieszyli na defiladę. Udałow zrozumiał, że gość z przyszłości może skryć się wśród sportowców, a wtedy nie sposób go będzie rozpoznać. Potem jednak odrzucił tę myśl. Ludziom przyszłości trudno będzie znaleźć taki strój, a wszystkie prawdziwe dresy są zaksięgowane.
Z każdym krokiem Udałow nabierał coraz większego przekonania, że przybysz przeniknął do Guslaru i że należy koniecznie go odszukać i szczerze z nim porozmawiać. To bardzo ważne. Nikt przecież przed Udałowem nie wychodził na ulicą z zamiarem wykrycia podróżnika w czasie w tłumie najzwyklejszych ludzi. A nowe, chociaż proste podejście do problemu, może kryć w sobie obietnicę wielkiego odkrycia naukowego.
— Korneliusz, co się z tobą dzieje? — zapytała Ksenia. — Dlaczego zostajesz w tyle?
Korneliusz popatrzył na Ksenię i własne dzieci zupełnie nowym wzrokiem. Ich raczej nie należało podejrzewać. Z nimi wszystko było chyba w porządku. Udałow poczuł jednak, że między nim a rodziną wyrasta mur obcości. Mężczyzna dążący do wzniosłego celu musi odrzucić powszednie troski i codzienne sprawy. Na wszelki wypadek zapytał żonę:
— Ksiusza, nie wiesz przypadkiem, które miejsce zajmuje w lidze obwodowej nasza drużyna piłkarska?
— Zwariował chłop! — odparła z przekonaniem Ksenia.
— Szóste, tatusiu, bo co? — zainteresował się ciekawski Maksymek.
— Zuch jesteś, synku — powiedział Korneliusz i zawstydził się swych podejrzeń.
— Nie odpowiedziałeś mi, co się z tobą dzieje? — zapytała z naciskiem Ksenia.
— Myślę — odparł Udałow.
— Jakoś dawno tego nie robiłeś — odpowiedziała Ksenia. — Patrz pod nogi, bo się przewrócisz.
Na skraju placu stały kioski z napojami chłodzącymi i z papierosami. Dopiero co postawiona trybuna wznosiła się przed pomnikiem spowitym w brezent. Ksenia zatrzymała się na widok Raisy Siemionowny, rejonowej lekarki. Zapragnęła w prywatnej niejako atmosferze omówić z nią wyniki swoich ostatnich analiz. Raisa Siemionowha ze wstrętem mrużyła oczy osłonięte ciemnymi okularami, ale na pytania odpowiadała, bo była związana przysięgą Hipo-kratesa. Udałow tymczasem kupił butelkę piwa i usiadł przy stoliku pokrytym błękitnym plastykiem. Te plastykowe stoliki, wyniesione ze stołówki, odgrywały rolę kawiarni na świeżym powietrzu.
Przy stoliku siedziało już dwóch kierowców autobusowych, którzy przywieźli turystów. Kierowcy klęli na czym świat stoi jakiegoś sierżanta ze sto dziesiątego kilometra. Udałow poczęstował kierowców papierosami i również trochę powymyślał sierżantowi, którego nigdy na oczy nie widział. Podtrzymywał w ten sposób rozmowę.
Ale tylko znikoma część świadomości Korneliusza zaprzątnięta była rozmową z szoferami. Jego oczy myszkowały po placu, przeskakiwały z jednej grupy ludzi na drugą, bo nie było czasu do stracenia. Jak dzisiaj człowiek przegapi przybysza, to nigdy więcej go już nie dopadnie.
W przejściu między stolikami zjawił się niemłody mężczyzna. Trzymał w ręku butelkę i szklankę, poruszał się niepewnie i nie mógł znaleźć wolnego miejsca. Udałowa coś ukłuło w serce. Szósty, siódmy, ósmy zmysł nakazał mu: „Spokojnie, Udałow. To on”.
— Przysiądź się do nas — jakby zgadując myśli Udałowa powiedział jeden z kierowców, ten, który miał na imię Kola.
I w tej samej chwili malutki, znikomy, niezauważalny dla innych szczegół rzucił się Korneliuszowi w oczy: mężczyzna siadając nie podciągnął do góry nogawek, jak to robi każdy człowiek, któremu zależy na zachowaniu kantów. Korneliusz zastrzygł uszami i wpił się wzrokiem w twarz przybysza. Twarz była nazbyt zwyczajna. Ani zanadto gładka, ani zbytnio pomarszczona. Niczym maska. Mężczyzna trzymał pod pachą czarną, zniszczoną teczkę z mosiężnym zamkiem. Z teczki wystawały rękawy czerwonego swetra czy bluzy. Spodnie turysty były trochę za krótkie i wymięte. Jak z młodszego brata. Między przyszwą wysokich kamaszy a mankietem spodni widniały kraciaste skarpetki. Oczy kryły się za przydymionymi szkłami.
Ów mężczyzna mógł okazać się jedyną szansą. Korneliusz patrzył na jego zwyczajne, wygolone policzki i czekał, co powie przybysz. Przecież nie można człowieka zapytać: „A wy z jakiego wieku naszej ery?” Turysta pił piwo malutkimi łyczkami i milczał. — No i jak wam smakuje piwo? — zapytał go szofer Kola.
— Guslarskie „Żygułowskie” — dodał Udałow. — Jeszcze przed rewolucją słynęło.
— Wiem — odparł krótko mężczyzna i uśmiechnął się nieśmiało. — Już dawno chciałem spróbować.
— A wy skąd jesteście? — zapytał szofer Kola.
— Z Moskwy — odparł mężczyzna. — Umyślnie przyjechałem.
„Słusznie — pomyślał Udałow. — O Wołogdzie mówić nie powinien, bo mogą się znaleźć świadkowie. A Moskwa duża”.
— Mają ludzie zdrowie — powiedział starszy z kierowców. — U was w Moskwie pomników brakuje, czy co?
„Zuch — pochwalił go Udałow w myśli. — Idzie mi na rękę”.
— Pomniki bywają różne, towarzyszu — odparł mężczyzna. — Ja od wielu lat studiuję historię rosyjskiej północy, historię podboju Uralu i Syberii. Ten pomnik bardzo wiele mówi. Od dawna czekałem na jego odsłonięcie. Ale jakoś nigdy dotąd nie mogłem się wybrać.