Выбрать главу

— Sam pewnie schaboszczakiem się zażera — powiedział Kola do Udałowa, wyjął paczkę „Biełomorów” i zapalił. — A szerzy szeptaną propagandę przeciwko hodgwli.

Przybysz z przyszłości nie był dość silny, aby walczyć z dwoma przeciwnikami naraz. Wywinął się więc i ze zręcznością, zadziwiającą u człowieka w jego wieku, prześlizgnął się pod łokciem sąsiada, dał nura w tłum i zaczął przedzierać się ku skrajowi placu. Udałow chciał pogonić za nim, ale szofer Kola, który wyraźnie nadużył piwa, puścił mu w twarz kłąb dymu i powiedział zdecydowanie:

— Nie wygłupiaj się, nie pędź za człowiekiem. Wytłumacz lepiej, co w nim takiego jest? Sam czuję, że nie to, ale nie potrafię sformułować.

— Ee… tam, takie tam prywatne sprawy — spróbował wykręcić się Udałow.

— Nie, tak nie da rady — odparł Kola — gadaj!

Trzymał Udałowa mocno za klapy, ludzie zaczęli się już na nich spoglądać i Udałow, lękając się awantury, powiedział:

— Chodźmy stąd.

— Chodźmy — zgodził się Kola.

Wydostali się z tłumu. Piwo bulgotało w głowie. Przybysza nie było widać. Pogoń za człowiekiem z przyszłości nie powiodła się. Chociaż było całkiem możliwe, że on wcale nie przyjechał z przyszłości.

Udałow, całkiem już zrezygnowany, wziął od Koli papierosa i opowiedział mu uczciwie, jak na spowiedzi, o wszystkich swoich podejrzeniach.

Kola okazał się niegłupi. Zrozumiał zasadniczą ideę, ale odniósł się do niej krytycznie. Miał wątpliwości podobne do tych, które wysuwał Pogosjan:

— Po co niby człowiek miałby wlec się z przyszłości do Guslaru, nawet w święto?

— Nic nie rozumiesz — powiedział Udałow, opierając się o szeroką, woniejącą benzyną pierś kierowcy. — Chociaż jesteś moim przyjacielem, to jednak nie rozumiesz, jaką dzisiaj szansę straciliśmy. Przecież mogliśmy go o wszystko wypytać.

Kola popatrzył na Udałowa ze współczuciem, przesunął na czubek głowy ośmiokątną, estońską czapkę, wypluł niedopałek i powiedział:

— A ty się, stary, nie przejmuj. Jeśli będzie trzeba, twój Kola każdego chojraka potrafi przyprzeć do ściany. On cię skrzywdził? Skrzywdził, nie mów, że nie! To go znajdziemy i przyciśniemy. Ty tylko Mikołajowi powiedz. Powiedz, a zaraz przyprzemy. Idziemy łapać tego szpiega.

Przyjaciel Mikołaj szedł przodem nie bardzo pewnym, zamaszystym krokiem. Udałow dreptał z tyłu i mamrotał:

— Źle mnie zrozumiałeś, Kola. On mnie nie skrzywdził. Z nim tak nie wolno…

— Nie zostawaj w tyle — powiedział Kola. — Jego już od dawna szukają. W notesiku zapisywał, a mięsa nie je. Zaraz my go o wszystko wypytamy! Nie wykręci się.

Gość z przyszłości uciekł w stronę rzeki, pod mury wielkiego soboru. Dotarł do zielonej ławki ustawionej na skwerze, usiadł i znowu otworzył swój notes. Z ławeczki nie było widać placu. Docierał do niej jedynie odległy gwar głosów i poszczególne słowa oratorów, wzmocnione przez gigantofony. Ale okrężna droga wybrana na chybił trafił przez Kolę i Udałowa doprowadziła ich właśnie do skwerku. Właśnie do tej ławki.

Na widok prześladowców przybysz wepchnął notes do kieszeni, złapał teczkę i chciał zniknąć. Ale Kola go rozpoznał.

— Stój! — powiedział. — Ręce do góry! Nie próbuj uciekać!

— Ani mi się śni — odparł z godnością przybysz. — Jeśli potrzebujecie pieniędzy, weźcie, ile trzeba. Ja mam skromne potrzeby.

Chciał wyjąć swoje nowiutkie banknoty, ale Udałow powstrzymał go gestem.

— Nie jesteśmy rabusiami — powiedział. — Źle nas zrozumieliście.

— Nie jesteśmy rabusiami — powiedział Kola. — Nas nie da rady przekupić. My cią zdemaskowaliśmy. Zjawiłeś się do nas z przyszłości. Przyznaj się!

Udałow spojrzał na Kolę z wyrzutem. Taka bezpośredniość mogła wszystko zepsuć.

— To nieprawda — odparł przybysz. — Wy mi tego nigdy nie udowodnicie.

— Wcale nie musimy ci tego dowodzić — powiedział Kola. — Zaraz cię zrewidujemy i znajdziemy fałszywe dokumenty.

— Nie mam przy sobie dokumentów — powiedział przybysz. — Zostawiłem je w hotelu.

— Oni nie biorą ze sobą dokumentów — zgodził się Udałow. — To nawet całkiem rozsądne. Może zresztą wtedy już nie będzie dokumentów.

— To już wszystko? — zapytał przybysz. — Mogę sobie iść?

— Przyznasz się, to pójdziesz — odparł Kola.

— Zastanówcie się — przekonywał Udałow. — Czy to warto tak się upierać? My tracimy czas, wy tracicie czas. A my się wami interesujemy wyłącznie z naukowego punktu widzenia. I z żadnego innego.

— Tak jest — powiedział Kola. — Nas forsą nie zblatujesz.

Przybysz zmarszczył brwi i nad czymś się zastanawiał. Widać zrozumiał, że nie zdoła uciec i że lepiej będzie istotnie szczerze się do wszystkiego przyznać, a potem pójść swoją drogą.

— No! — ponaglał go Udałow. — Z jakiego jesteście wieku?

Przybysz westchnął głęboko. Spod przydymionych szkieł potoczyły się łzy.

W tej samej chwili dwie dziewczyny w spodniach i kolorowych bluzeczkach pojawiły się na stopniach soboru.

— Ach — powiedziała jedna z nich, nie zauważając dramatycznej sceny. — Jakie zachwycające siedemnastowieczne freski! Jaka ekspresja!..

— A piec z malowanych kafli? Widziałaś, Nelli, ten cudowny piec?

— Widziałam. Patrz, kto tam jest na dole! Dziewczęta zbiegły ze schodów i podeszły do mężczyzn.

— Sergiuszu Piotrowiczu! — szczebiotały jedna przez drugą. — Mieliście całkowitą, absolutną rację! Sąd Ostateczny ma niekanoniczną kompozycję! Guslarska szkoła istniała! Rappa-port poniósł klęskę!

„Sprowadził posiłki przy pomocy telepatii — pomyślał Udałow. — Teraz ich jest troje, a nas tylko dwóch. A te dziewczyny to może nawet nie dziewczyny, tylko milicjanci”.

— Co za szczęście! — wykrzyknął przybysz. — A ja już straciłem nadzieję, że was tu zobaczę!

— Grożą wam? — zapytała podejrzliwie jedna z dziewcząt, wwiercając się wzrokiem w Udałowa.

— Nic podobnego! — powiedział szofer Kola i pociągnął Udałowa za rękaw.

— Zaraz wszyscy nasi tu będą — powiedziała dziewczyna.

„Ilu ich tu jest? — pomyślał Udałow. — Przecież, jeśli wydam im się niebezpieczny, mogą mnie zlikwidować”.

I rzeczywiście, w drzwiach świątyni ukazali się pozostali, co najmniej dziesięciu ludzi z aparatami fotograficznymi, notesami i kamerami filmowymi, wysocy i niscy, młodzi i starzy, a razem z nimi Helena Siergiejewna z miejskiego muzeum.

„Oj, niedobrze” — pomyślał Udałow, posłusznie wycofując się w ślad za Kolą.

— A oto i profesor! — wykrzyknął jeden z przybyszów.

— Wydział historii sztuki rad jest powitać swojego szefa przy tych starożytnych murach.

— Sergiusz Piotrowicz!

— Sergiusz Piotrowicz! — sypało się ze wszystkich stron.

— Szanujecie swojego profesora? — zainteresował się Kola.

— Pewnie — powiedziała dziewczyna. — On nas wszystkich wychował! Jego cały świat zna!

Oddalając się w wianuszku swych uczniów i współpracowników, profesor obejrzał się i mrugnął do Udałowa. Cieszył się, że zdołał się pozbyć namolnych wariatów.

Udałow poczuł do niego głęboką wdzięczność. Przecież uczony mógł zawołać milicję. Opadł na ławkę i zwiesił głowę. Kola usiadł obok niego, zapalił nowego papierosa i powiedział:

— Nie poszczęściło się nam, przyjacielu Korneliuszu. Ale pomysł miałeś obiecujący.

— Trzeba o nim jak najprędzej zapomnieć. Bądź człowiekiem i nikomu o tym ani słowa.