Выбрать главу

— A wtedy ja jej mówię… — usłyszał nagle słowa grubasa z kozłem. — Albo ona mnie pokocha, albo będę zmuszony zwrócić się do sądu. Sytuacja bez wyjścia.

— Tak — zgodził się Udałow. — Sytuacja rzeczywiście bez wyjścia.

— Dostaję ci ja od niej lubczyk…

— Nareszcie — wymknęło się Standalowi.

— Co?

— Ja tylko tak, głośno myślałem.

Misza tymczasem myślał: wreszcie znalazł się człowiek, który nie gubił węża pożarniczego, nie interesuje się drogami cyklonów i nie poluje na kłusowników. Człowiek, który pokochał i oczekuje wzajemności.

— Dostaję ci od niej lubczyk i od razu biegnę tam. A ona na mnie z pyskiem. Wówczas powstał problem: jak ją tym lubczykiem napoić?

Z drzwi gabinetu wyszedł mężczyzna w waciaku, pogwizdując w zadumie jakąś pieśń masową. Obudził strażaka i wyszedł z nim na dwór, a do gabinetu wśliznął się Udałow. Grubas utracił wszystkich słuchaczy poza Standalem, wobec czego zapytał go:

— Mam kontynuować swoją opowieść?

— Tak, naturalnie — odparł Misza. — Ja mam taki sam problem.

— Również ona?

— Również. Ale nie słyszałem początku waszej historii i jeżeli nie weźmiecie mi tego za złe…

— Oczywiście, chętnie powtórzę. Tym bardziej że macie ten sam kłopot. Odejdź! Odejdź ode mnie! Nie lubię!

Te ostatnie słowa odnosiły się do kozła, który po psiemu łasił się do grubasa.

— A więc mam sąsiadkę, Aidę. Cholera, jakiej świat nie widział. Stara panna, sucha jak deska i tak dalej. Nienawidzę jej, a mnie doprowadzić do nienawiści nie jest łatwo. Dwa razy w ciągu ostatniego miesiąca niszczyła graniczny parkan, pomyje wylewa tylko pod moim oknem i w dodatku prześladuje mnie swoją pogardą. Żmija!

— To o niej mówiliście? — zapytał Standal.

— Pewnie, że o niej, żeby ją szlak trafił! Zrozumiałem, że jeszcze dzień takiej męczarni i albo trafię do domu wariatów, albo zaskarżę ją do sądu, albo posunę się do rękoczynów. I w dodatku ten przeklęty kozioł!

Grubas wskazał palcem kozła, który skorzystał z okazji i polizał go po palcu długim, szorstkim językiem.

— Ten kozioł regularnie, umyślnie wpuszczany do mojego ogrodu, zżera wszystkie płody mojej pozazawodowej pracy. Wszystkie. Przy czym najbardziej smakują mu słabe, delikatne pędy rzadkich roślin. Poszedłem ci ja więc do tej Głumuszki i otrzymałem od niej lubczyk. Wróciłem do domu i zacząłem się zastanawiać, w jaki by tu sposób zadać ten lubczyk mojej sąsiadce, zmusić ją do tego, aby traktowała mnie po ludzku i tym sposobem położyć koniec zastarzałym waśniom…

Z drzwi gabinetu wyszedł Korneliusz Udałow, miętosząc w ręku opatrunek, z którego wystawała przybrudzona wata.

— Dziękuję, towarzyszko doktor — powiedział do czarownicy. — Obawiałem się, że trzeba będzie rwać. A ja i tak już mam trzy mostki.

Zaraz za Korneliuszem Udałowem do poczekalni weszła malutka, pomarszczona staruszka w szarej, samodziałowej sukience i łapciach. Trzymała się bardzo prosto, a jej oczy błyszczały bystro i przenikliwie. Siwe włosy miała starannie przewiązane błękitną chusteczką.

— Dwóch zostało? — zapytała czarownica. Dwóch — odparł Misza, drętwiejąc z przerażenia.

— Wobec tego wchodźcie obaj. Problem macie podobny — powiedziała Głumuszka.

— Ja na ciebie, Misza, tutaj zaczekam — powiedział Udałow. — Nie spieszy mi się, a samemu iść nie bardzo przyjemnie.

Pierwszy do gabinetu wszedł kozioł, za nim grubas, a na końcu Misza.

— Siadajcie — powiedziała staruszka. — Zmęczyłam się coś dzisiaj. Niedługo inspektor finansowy się do mnie dobierze. Tyle będę miała ze swojej dobroci.

Czarownica usiadła przy starym biurku, wymazanym atramentem i pokrytym różnymi, nie zawsze przyzwoitymi napisami. Grubas zajął miejsce na krześle przed biurkiem, a Misza skromnie przycupnął na ławce u pieca.

Izba była czysto zamieciona i niemal pusta. Jedynie stary chodnik przecinał ją na ukos, a okienko zasłaniały dwie doniczki z geranium. Pod oknem stała oszklona szafka. W szafeczce były słoiki i butelki z papierowymi etykietkami. Na piecu suszyły się różne zioła.

— Wyście u mnie, dobry człowieku, już w tych dniach byli — powiedziała Głumuszka. — Coś nie tak wyszło?

— Nie tak — przyznał się grubas.

— Opowiadajcie — poleciła Głumuszka. -Tylko krótko.

— Przyszedłem do domu — powiedział grubas. — A ona na mnie już czeka. Z krzykami, że niby ja jej spodnią bieliznę ze sznurka ukradłem. Myślę sobie, w jaki sposób wytrzymać takie nerwowe napięcie, jak jej podrzucić lubczyk? Nie znalazłem wyjścia. A ona szaleje. Przemęczyłem się do wieczora…

— Krócej — powiedziała Głumuszka. Kozioł tupnął nogą. Nie spodobał mu się ton czarownicy.

— Ja krócej — zgodził się grubas. — Jak tylko się ściemniło, podkradłem się do jej okna i wlałem lubczyk do czajnika z esencją. Czajnik stał na parapecie. A potem widzę, że ona zamierza napić się herbaty, zdejmuje pokrywkę, wącha i mówi na głos: „Herbata stara, zwietrzała. Trzeba nową zaparzyć”. No i cały ten lubczyk wylała do wiadra z pomyjami, a wiadro wystawiła na dwór. Zanim zdążyłem zareagować, jej wredny i szkudny kozioł podszedł do tego wiadra i napił się pomyj. A z samego rana czekał już na mnie pod drzwiami, żeby miłość wyrazić, i od tej pory chodzi za mną jak przywiązany. Chciałem przed nim uciec, autobusami jeździłem, w domu się zamykałem, ale on przez okno włazi, a ta cholera Aida na cały świat krzyczy, a ja… Boże, jaki ja jestem nieszczęśliwy!

— Ciekawe — powiedziała staruszka. — Powiadacie, że kozioł was pokochał?

— A co, nie widać?

— On ma zupełnie inny metabolizm — powiedziała czarownica. — Nawet nie wiem, jak wam pomóc… A wy, młody człowieku, przestańcie się śmiać. Nie ma w tym nic śmiesznego. Człowiekowi się nie poszczęściło.

— Ja się nie śmieję — powiedział Misza, nie mogę spędzić z twarzy idiotycznego uśmiechu. — To tylko nerwowy grymas.

— Nie, ja się nie obrażam, rozumiem, że jestem śmieszny — powiedział grubas płaczliwym głosem. — Mnie miłość tej kobiety była potrzebna nie dla niskich korzyści, lecz dla uzyskania spokoju i zachowania delikatnych roślinek w moim ogródku.

— Roślinkom nic teraz nie grozi. Kozioł nie zrobi wam krzywdy.

— Ach, jeszcze i ten kozioł! — Grubasowi zabulgotało w gardle, a głowa opadła mu na blat biurka.

„Działa — myślał Misza. — Lubczyk działa! I będę mógł jutro wypróbować jego skuteczność”. Na duszy było mu trwożnie i wesoło. I znów przed oczami Miszy Standala zamajaczyła twarz Aleny opromieniona światłem księżyca. Ale tym razem jej wargi szeptały coś czułego. Zanim Misza zdołał zrozumieć ten szept, obok niego ciężko przemaszerował grubas z kozłem radośnie podskakującym do góry, a Głumuszka zadała Miszy pytanie:

— A wy, młody człowieku, w kim się zakochaliście?

— W dziewczynie — powiedział Misza. — W Alenie. Ona przyjechała w odwiedziny, mieszka u swojej ciotki. Wybaczcie mi z łaski swojej kłopot, który wam sprawiam.

— Nie szkodzi, nie szkodzi, to mój obowiązek — powiedziała Głumuszka. — Jaką uczelnię kończyliście?

— Uniwersytet Leningradzki. Wydział Filologiczny. A tutaj pracuję w gazecie jako nieetatowy publicysta. Mam dyplom uznania.