Udałow włożył płaszcz, wziął parasol i wyszedł na ulicę. Przybyszowi z jego polem siłowym było dobrze. A na Udałowa runął wściekły wiatr, ciężkie krople deszczu i skrzypienie drzew. Pod nogami taiły się czarne kałuże, a droga na ulicę. Merkartowa wprawdzie nie była zbyt odległa, ale biegła z dała od centrum Wielkiego Guslaru.
Zanim dotarł do domu numer trzy, zdążył przemoknąć do nitki, w butach mu chlupotało, woda ściekała za uszy i za kołnierz. Domek był mały, z dwoma okienkami wychodzącymi na ulicę. Przytykał do niego drewniany płot z furtką. Udałow nie wszedł od razu na podwórze, lecz najpierw zapukał delikatnie w oświetlone okno. Zasłonka odsunęła się w bok i okrągła, rumiana twarz staruszki zbliżyła się do szyby. Udałow uśmiechnął się do tej twarzy i otworzył furtkę. Odsunął mokry, zimny haczyk i nadstawił ucha. W domu było cicho. Na sąsiednim podwórku rozszczekał się mały psiak. Udałow podszedł do chwiejnego ganku i wszedł po trzech stopniach. Psina biegła wzdłuż płotu i zanosiła się szczekaniem, jakby pilnowała dwóch domów naraz.
Udałow pchnął drzwi, które otworzyły się ciężko, ze skrzypliwym westchnieniem.
— Jest tam kto? — zapytał uprzejmie i wkroczył w ciemność. W tej samej chwili coś ciężkiego spadło mu na głowę i zamroczyło. Ostatnią myślą Udałowa było: „Krupiki, to z pewnością wiewiórki”.
Przytomność odzyskał w białej izbie. Było jasno. Siedział na ławce, oparty plecami o ledwie ciepły stygnący piec. Przed nim stał tęgi mężczyzna ubrany w piżamę i waciak. Mężczyzna trzymał w ręku maczugę, miał czerwony nos i smutne oczy.
„A jednak krupiki to wiewiórki” — pomyślał Udałow, wracając do rzeczywistości i pomacał głowę. Na głowie był wielki guz.
— Wybaczcie, jeśli coś nie tak — powiedział mężczyzna. — mnie ciocia Niusza na pomoc zawołała. Myślałem że to ten sam wrócił. W czarnych okularach. Przyczepił się, do okna się dobija, grozi: oddaj, powiada, kwiatek. Obcokrajowiec pewnie. Bandyta. A do domu nie wszedł. Ciocia Niusza go przepędziła, a mnie zawołała na pomoc. Bądź co bądź mężczyzna w domu. Jestem jej sąsiadem, z domu obok.
Wtedy Udałow, rozpędziwszy sprzed oczu różnokolorowe plamy, zauważył stojącą z boku zmieszaną babcię o rumianych policzkach.
— Jestem kobietą samotną — powiedziała babcia. — Mnie bez trudu można ograbić.
— Słusznie — powiedział Udałow i zdenerwował.się na przybysza, który nie powiedział najważniejszego: że nie przyszedł wprost do Udałowa, lecz najpierw zjawił się tutaj, spróbował zdobyć kwiatek. I wszystko zepsuł. Mógłby przynajmniej powiedzieć. Nie powiedział i teraz głowa boli. Może być nawet wstrząs mózgu. To się zdarza, jeśli ktoś rąbnie maczugą
— Wody — powiedział Udałow.
— Niusza, daj wody — powiedział mężczyzna i odłożył maczugę na stół.
— A ty, Innocenty, pilnuj go — powiedziała Niusza, wychodząc do sieni, gdzie z hałasem zaczerpnęła wody do kubka.
— Nie gniewajcie się na nią — powiedział mężczyzna. — Kobieta samotna, podejrzliwa. Ja wiem, że nie ma u niej nic do zabrania, ale ona myśli, że sama kogoś może zainteresować.
Udałow zerknął na okno. Na parapecie stały doniczki z kwiatami. Jedna roślina była obsypana czerwonymi pączkami.
— Właśnie, właśnie — mężczyzna zauważył jego spojrzenie. — Przez te nic nie warte kwiaty wszystko się pokiełbasiło.
Babcia przyniosła kubek z wodą i podała Korneliuszowi. Kiedy pił, obejrzała go od przemokniętych stóp do skołtunionej głowy i nie wiadomo było, czy jego widok ją zadowolił. W każdym razie spojrzenie nadal miała nieufne.
— Za jakim interesem przyszliście? — zapytała Udałowa.
W innej sytuacji Udałow odłożyłby rozmowę do jutra. Pora na kupowanie kwiatka nie była najodpowiedniejsza. Ale teraz do powrotu przybysza zostało niewiele ponad pół godziny, z czego przynajmniej piętnaście minut zajmie droga do domu.
— Przechodziłem ulicą — powiedział — zajrzałem w okienko i postanowiłem wstąpić.
— Po co? — powiedziała babcia.
— No to ja już sobie pójdę, ciociu Niuszo — powiedział tęgi mężczyzna.
— Nie, Innocenty, poczekaj — zaoponowała babcia — nie zostawiaj mnie samej.
Mężczyzna westchnął i rozłożył ręce, jakby usprawiedliwiał się przed Udałowem.
— Cudowne tu kwiatki macie — powiedział, wówczas Udałow.
— Znowu? — zapytała babcia.
— A czy to ja jestem winien, że mnie te kwiatki też się podobają?
— Może i winien.
— Moja żona bardzo lubi rozmaite rośliny pokojowe — powiedział Udałow pospiesznie, bo czas uciekał. Przybysz już podążał z powrotem na Ziemię, wymijając gwiazdozbiory i uskakując przed strumieniami meteorytów. — Jutro są jej urodziny, dlatego postanowiłem kupić jej coś niecodziennego. Bądź co bądź szesnaście lat razem przeżyliśmy. Moja żona ma Ksenia na imię, Ksenia Udałowa. Ja tutaj, w Guslarze, pracuję jako kierownik przedsiębiorstwa budowlanego.
— A jakże, słyszałem — powiedział mężczyzna. — W razie czego pomoże ci, ciociu Niuszo, zdobyć materiały budowlane.
— Pewnie, że pomogę, byle w granicach prawa — powiedział Udałow.
Ciocia Niusza nieco odtajała.
— A eternit masz? — zapytała.
— Mam — powiedział Udałow, chociaż z eternitem zawsze były trudności.
— A kwiatek jest nie na sprzedaż — powiedziała ciocia Niusza. — Wstąpcie do mojej sąsiadki, ona ma wspaniałe geranie.
— Geranie to i ja mam — odparł Udałow. — Trzy doniczki.
— Co ty człowieka męczysz — powiedział mężczyzna. — Sprzedaj mu kwiatek, on ci tego nie zapomni.
— Nie zapomnę — powiedział Udałow. — Sprzedajcie mi ten czerwony kwiatek. Zapłacę, ile będzie trzeba. Przecież nie na darmo dostałem maczugą po głowie. Niby nic, a jednak ciężkie uszkodzenie ciała. Można złożyć skargę.
— On ma prawo złożyć skargę — powiedział tęgi mężczyzna. — Ma guza na potylicy.
— A mam.
— A przecież ja, ciociu Niuszo, spełniałem twoje polecenie. Ciebie broniłem. — Tęgi mężczyzna najwyraźniej spieszył się do domu.
Ciocia Niusza posmutniała i rzekła:
— Myślałam sobie, że jak będę umierała, to sobie przed samą śmiercią na kwiatek przynajmniej popatrzę. On jest jedyny. Nikt więcej w mieście drugiego takiego nie ma. A poza tym wybierałam się pojechać do córki, do Archangielska. Droga daleka i nietania.
— Podróż opłacę — powiedział Udałow. — Ile trzeba?
— Sto rubli — powiedziała babcia i zmrużyła oczy. Czekała, co Udałow odpowie na taką bezczelność.
— Sto rubli nie da rady — powiedział Udałow.
— Ciociu Niuszo, miej sumienie! — powiedział sąsiad.
— To ja już lepiej prosto stad pójdę do dyżurnej przychodni — zagroził Udałow. — Niech mi zrobią obdukcję i oficjalnie opiszą wszystkie uszkodzenia ciała.
— Trzydzieści pięć i ani kopiejki mniej — powiedziała babcia.
— Przecież ty, ciociu Niuszo, sama sobie kręcisz stryczek!
— Będę musiał iść — powiedział Udałow.
— A ile dasz? — zapytała pospiesznie babcia.
— Dziesięć rubli dam.
— Dziesięć mało, dziesięć sama doniczka kosztuje.
— A ja doniczkę zostawię.
— A mnie doniczka bez kwiatka niepotrzebna.
— Dwanaście rubli. Więcej pieniędzy przy sobie nie mam.
— A do przychodni nie pójdziesz?
— Nie pójdę.
— A eternit zorganizujesz?