– Mądra rada. – Złapałem się na tym, że oddycham za głęboko i wypuściłem powietrze z płuc. – Naucz się zasad, a dasz sobie radę ze wszystkim.
– To zawsze jest wstrząs dla klasy średniej. – Przejechała palcem po zakurzonym blacie stolika, jak bakteriolog zaskoczony tym, co wyrosło na płytce Petriego. – Co się stało w Olympii?
– Nic… – poczekałem, aż Kay usadowi się na kanapie gotowa do wysłuchania mojej opowieści i zdałem sobie sprawę, jak bardzo ta silna i atrakcyjna kobieta jest samotna. Kusiło mnie, żeby opisać moje poszukiwania zamachowca z Heathrow, ale na to była trochę zbyt czujna. Słyszała moje zeznanie przed sądem pokoju i prawdopodobnie uznała, że jestem zaangażowany w ruchy protestacyjne na znacznie poważniejszym poziomie. – Wystawa kotów – to brzmi trywialnie – powiedziałem obronnym tonem – ale sprawa trafiła na pierwsze strony gazet. Nie spodziewano się tego, że ludzie zaczęli myśleć.
– Słusznie. – Pokiwała energicznie głową. – Musimy zaniepokoić ludzi. Nie wystarczy samo głębokie przekonanie – wtedy myślą, że jesteś jakimś marudnym trockistą albo innym stukniętym czubkiem. Trzeba nadstawić karku. Ja spróbowałam i jeden Bóg wie, jaką cenę za to zapłaciłam. Wskazałem szklanką na plakaty wiszące na ścianach.
– Jesteś krytykiem filmowym?
– Wykładam teorię filmu w South Bank University. A raczej wykładałam.
– Kurosawa, Klimow, Bresson…?
– To ostatni rzut na taśmę. Potem była już tylko komercja.
– Zgadza się. – Nadszedł czas pożegnania, ale trudno mi było podnieść się z fotela. Whisky tłumiła ból, dopóki siedziałem. Przyjrzałem się tytułom na setkach kaset wideo upchniętych na półkach za biurkiem. – Nie masz żadnych filmów amerykańskich?
– Nie lubię komiksów.
– A czarny film?
– Czerń to bardzo sentymentalny kolor. Można pod nim ukryć każdą brednię. Kino hollywoodzkie jest śmieszne, jeśli twój pomysł na rozrywkę to zjedzenie hamburgera i popicie go koktajlem mlecznym. Ameryka wymyśliła filmy, więc nie będzie musiała dorosnąć. My mamy gniew, depresje i kryzys wieku średniego. Oni mają Hollywood.
– Dobrze im służy. – Wskazałem na skoroszyty leżące na stoliku. – Projekty scenariuszy?
– Moich studentów. Pomyślałam, że potrzebna im jest wycieczka w rzeczywistość. Wokół jest za dużo żargonu – „voyeuryzm i samcze spojrzenie”, „niepokoje kastracji”. Marksistowska nowomowa teoretyczna gryzie własny ogon.
– Ale ty ich wyleczyłaś?
– Kazałam im wziąć kamery do sypialni i zrobić film porno. Pierdolenie to jest to, co robią w wolnym czasie, więc dlaczego nie mieliby popatrzeć na to przez obiektyw kamery? Nie dowiedzą się wiele o seksie, ale sporo o filmie.
– I sprawiło im to przyjemność?
– Uwielbiali to, ale dziekan był innego zdania. Zostałam zawieszona do czasu, gdy przemyślą, co ze mną zrobić.
– No to mają o czym myśleć.
– Też tak uważam. A skoro mam tyle wolnego czasu, postanowiłam rozpocząć rewolucję.
– Rewolucję? – udawałem, że mi zaimponowała. Wyglądała na poirytowaną i sfrustrowaną. Patrzyła na wystrzępiony dywan jak aktorka, której zabrakło publiczności. Rewolucja, gdy już do niej dojdzie, będzie na pewno materiałem na dobry scenariusz.
– Dałaś dziś rano dobry występ – powiedziałem. – Prawdę mówiąc, byłem zdziwiony, że uznali cię za winną. A ukaranie grzywną kogoś, kto niesie kapłańską posługę…
– Stephen Dexter? To wikary w Chelsea Marina. Nie jestem pewna, czy to równoznaczne z kapłańską posługą.
– Więc protest w Shepherd’s Bush był zorganizowany na tle religijnym?
– Nie ze względu na Stephana. Biedak, należy to tego typu kapłanów, którzy wątpienie w Boga uważają za swój obowiązek. Ale to sprawia, że jest przydatny, szczególnie podczas demonstracji.
– A szkody w wysokości dwudziestu siedmiu funtów? Podpaliliście kosz na śmieci?
– Zdarliśmy kilka plakatów. – Wzdrygnęła się z nieudawanym wstrętem. – Zgnilizna.
– Piekielna?
– Na swój sposób. W każdym razie bardzo uwodzicielska.
– W centrum handlowym? Co to było? Czytelnia dla zwolenników wiwisekcji?
– Nie, biuro podróży. – Uniosła brodę, patrząc na mnie. – Tak się składa, że jesteśmy przeciwni samej koncepcji turystyki.
– Dlaczego?
– Turystyka to środek odurzający. Wielkie oszustwo, które daje ludziom złudzenie, że w ich życiu dzieje się coś ciekawego. To gra w komórki do wynajęcia, tyle że na odwrót. Za każdym razem, gdy muzyczka przestaje grać, ludzie wstają i tańczą wokół kuli ziemskiej, a do kręgu dodawane są nowe krzesła, nowe Mariny, nowe hotele Marriotta, więc wszyscy myślą, że wygrali.
– Myślisz, że to jeszcze jeden szwindel?
– Stuprocentowy. Współcześni turyści podróżują donikąd. – Była pewna siebie jak wykładowca, któremu słuchacze nie przerywają wykładu. Rozwodziła się z żarliwością. – Wszelkie awanse życiowe wiodą do tych samych portów lotniczych i hoteli w tych samych miejscowościach wypoczynkowych, na tę samą pina colada i inne bzdury. Turyści cieszą się z opalenizny i błyszczących zębów i myślą, że są szczęśliwi. Ale ta opalenizna skrywa to, czym naprawdę są – niewolnikami pracującymi za wynagrodzenie miesięczne, z głowami pełnymi amerykańskich śmieci. Podróże to ostatni z mitów, który nam pozostał po XX wieku, złudzenie, że wyjazd dokądś pozwala odkryć siebie na nowo.
– A tego nie da się zrobić?
– Nie ma dokąd jechać. Planeta jest pełna. Możesz równie dobrze zostać w domu i wydać pieniądze na czekoladowe krówki.
– Trzeci Świat zyskuje coś na tym…
– Trzeci Świat! – Jej głos podniósł się do szyderczego krzyku. – Bandy kulisów mieszają cement, żeby położyć pasy startowe, a wybrana garstka robi koktajle i nakrywa turystom do stołu.
– Ciężka harówka, ale daje się żyć.
– To oni są prawdziwymi ofiarami. Boże, jak chciałabym podłożyć bomby we wszystkich biurach podróży w całym kraju.
Złapałem się za żebra. Już nie myślałem o tym, czy uda mi się dojść do King’s Road. Kay Churchill wpadła w dobrze wyćwiczoną tyradę, przesuwała poszczerbione paciorki różańca swoich obsesji. Według Henry’ego Kendalla taśma znaleziona w przewodzie wentylacyjnym na Heathrow zawierała podobną tyradę. Przypomniałem sobie amatorski film wideo z Laurą leżącą pośród szkła i walizek, Kay zwracającą się do swoich prawdziwych słuchaczy, sędziów pokoju, którzy w końcu wyślą ją do celi w Holloway. Trudno mi było uwierzyć, żeby ta ciekawa, choć niekonsekwentna kobieta miała dość siły wewnętrznej, by podłożyć bombę. A może dowiedziała się, pocztą pantoflową, od innych ruchów protestacyjnych, o zamachu na zrzutnię bagażu i dołączyła tragedię na Heathrow do swego żarliwego światopoglądu?
– Davidzie? – Usiadła obok mnie, po matczynemu kładąc mi dłoń na czole. – Miło mi z tobą gawędzić. Jestem pewna, że widzimy sprawy w podobny sposób. Potrzeba nam więcej zwolenników, szczególnie takich z Instytutu Adlera. Porozmawiamy o tym, kiedy ci się poprawi. Przechodzimy do poważniejszej fazy.
– Przemoc nie jest dla mnie, Kay.
– Aleja nie chcę przemocy. – Owionął mnie łagodny zapach jej oddechu. – Jeszcze nie. Ale ten czas może nadejść szybciej, niż wielu się wydaje.
Popatrzyłem na jej nieufną, ale stanowczą twarz, na nierówne zęby i baczne oczy. Domyśliłem się, że całymi latami odchodziła od realnego świata, a w jej umyśle pociąg-widmo jechał przez wesołe miasteczko, przez nią samą zbudowane.
– Na Heathrow podłożono bombę – przypomniałem. – Dwa miesiące temu. Zginęli ludzie.