Выбрать главу

– A ty nigdy ich nie przestrzegałaś?

– Oduczam się ich. Nie przejmuj się, nadal codziennie biorę prysznic…

Sto metrów dalej, przy tej samej alejce, stał kolejny dom, willa w stylu georgiańskim, z basenem w tylnym ogrodzie. Światło odbite przez wodę tańczyło między liśćmi wysokiego dębu, osłaniającego podjazd. Drzwi otworzyła sześcioletnia dziewczynka w mokrym stroju kąpielowym. Uwiesiła się obroży airedale teriera zachwyconego, że znalazł nas na progu.

Uśmiechnięta kobieta przed czterdziestką podeszła do drzwi. W czarnej, satynowej sukience i wampowatym makijażu była gotowa do wieczornego wyjścia.

– Część, nie wyglądacie na opiekunki do dzieci.

Kay wyjaśniła cel naszej wizyty.

– Przeprowadzamy badanie zwyczajów związanych z czasem wolnym. Ile czasu ludzie spędzają na podróżach zagranicznych, na oglądaniu filmów, uczęszczaniu na przyjęcia…

– Za mało.

– Naprawdę? – Kay zaczęła coś zapisywać na podkładce. – Ile razy w roku wyjeżdżają państwo na wakacje za granicę?

– Pięć albo sześć razy. Plus wakacje letnie. Mój mąż jest pilotem w British Airways. W ten weekend leci do Cape Town.

– Więc macie tanie loty? Czy nie uważa pani, że podróże lotnicze to trochę naciąganie ludzi?

– To jedna z korzyści ubocznych. – Kobieta wyciągnęła zza drzwi dżin z tonikiem i popijała go w zamyśleniu, wpatrując się w fotografię Stephena Dextera, tkwiącą w klapie mojej marynarki. – Żony robią się niespokojne, kiedy mężowie zgarniają całą przyjemność dla siebie.

Kay mądrze pokiwała głową.

– Chodziło mi o podróże generalnie. Czy nie jest to rodzaj oszustwa? Te same hotele, te same przystanie, firmy wynajmujące samochody. Z równym powodzeniem można zostać w domu i oglądać to w telewizji.

– Ludzie lubią jeździć na lotniska. – Kobieta patrzyła w niebo, jakby przyszło jej na myśl, że mąż może wrócić wcześniej. – Lubią parkingi, punkty odpraw, sklepy wolnocłowe, okazywanie paszportów. Mogą udawać, że są kimś innym.

– Nie sądzi pani, że to rodzaj prania mózgów?

– Chcę, żeby mi prano mózg. – Uwagę kobiety odwróciło szczekanie, dobiegające od basenu. – Muszę iść. Próbują utopić psa. Porozmawiajcie z sąsiadami. On jeździ na wózku…

– Nie za dobrze – przyznała Kay, gdy stanęliśmy na chodniku. Postukała ołówkiem o zęby. – Nie można być aż tak pasywnym.

– No to masz problem – powiedziałem. – A jeśli ci ludzie lubią, że jest tak, jak jest? Może z uśmiechem na ustach dają się oszukiwać?

– Więźniowie polerujący swoje łańcuchy? Nie godzę się na to.

Vera jechała za nami, a my szliśmy spokojną alejką, jak prowokatorzy gotowi wywołać rewolucję. Ale brakowało katalizatora, takiego, który zradykalizował Chelsea Marina. Nie było zwolnień z pracy, niemożliwych do udźwignięcia długów, niesprawiedliwości, podwójnych żółtych linii na jezdni. Zamożne przedmieścia stanowiły jeden z przejawów końca historii. Gdy już się do tego doszło, to tylko zaraza, powódź albo wojna jądrowa mogły im zagrozić. Mimo to Kay nie zrażała się, kroczyła przede mną wzdłuż umocnień Linii Maginota przy Arcadia Drive, szukała transzei, w której mogłaby założyć swoje miny.

W trzecim domu przywitała nas szczupła, siwowłosa kobieta o jasnych oczach i cienkich ustach wyższego urzędnika państwowego. Przypominała mi trzech sędziów w sądzie pokoju. Wewnątrz dostrzegłem starszego mężczyznę, siedzącego w salonie. Przy jego łokciu stała szklanka whisky, a on mrużył oczy nad krzyżówką.

Kay przedstawiła nas, pomijając mój duchowny tytuł.

– Przeprowadzamy badania dotyczące stylu życia.

– Nie jestem pewna, czy mamy styl życia. Bo czy ktokolwiek w dzisiejszych czasach ma styl? – Kobieta wysłuchała, co wykrzykuje jej mąż, i odkrzyknęła: – Style życia, kochanie!

– Nie potrzebuję żadnego! – wrzasnął małżonek. – Nie mam żadnego od trzydziestu lat.

– No cóż, sami widzicie. – Wzrok kobiety badał makijaż Kay, jej obgryzione paznokcie i nitki wyciągnięte z żakietu. – Nie potrzeba nam stylu życia.

Kay brnęła dalej ze sztucznym uśmiechem. Dołączył do nas spaniel i zaczął obwąchiwać jej kolana.

– Nie sądzi pani, że w dzisiejszych czasach zbyt wiele uwagi zwraca się na czas wolny? Podróże zagraniczne, proszone obiady…?

– Tak. Proszonych obiadów jest stanowczo za dużo. Nie rozumiem, o czym ludzie mogą tam rozmawiać. – Powtórzyła przez ramię, na użytek męża: – Proszone obiady, kochanie.

– Nie znosimy ich, prawda, Judith?

– Tak właśnie powiedziałam.

– Co?

Kay postukała w podkładkę do papieru.

– Czyli byłaby pani za zdelegalizowaniem proszonych obiadów?

– To trudne do przeprowadzenia i niemożliwe do wyegzekwowania. Dziwaczny pomysł.

– Tańce w klubach tenisowych? – zapytała Kay. – Podmienianie się żonami? Czy to powinno być zabronione? Czy też jest to opium, które trzyma pod kontrolą klasę średnią?

– Judith?

– Podmienianie się żonami, kochanie. – Kobieta popatrzyła na mnie niepewnie. – Nie, nie jestem przeciwna podmienianiu się żonami.

Kay nabazgrała coś na podkładce do papieru.

– Pani jest liberalna w sprawach dotyczących seksu?

– Tak. I zawsze byłam, prawdopodobnie nie zdając sobie z tego sprawy. Ale…

Kay odepchnęła spaniela.

– Co pani sądzi o seksie za obopólną zgodą?

– Z własnym mężem? Teoretycznie to doskonały pomysł. Proszę powiedzieć, kto sponsoruje te badania?

– A zwierzęta?

– Bardzo je lubię, oczywiście.

– Potrzebują naszego uczucia?

– Jak najbardziej.

– Więc podpisałaby pani petycje o odwołanie praw przeciwko stosunkom seksualnym ze zwierzętami?

– Słucham?

Kay uśmiechnęła się słonecznie do spaniela.

– Mogłaby pani uprawiać seks ze swoim Burkiem…

Bez szwanku dotarliśmy do ulicy i wsiedliśmy do samochodu. Kay rzuciła podkładkę i usiadła obok mnie na tylnym siedzeniu. Wyczerpana wzięła mnie za rękę. Pomachała w stronę domu, gdy przejeżdżaliśmy obok. Spaniel szczekał, a mąż z żoną stali w drzwiach, patrząc na poruszony żwirek.

– Niedobrze – zamyśliła się Kay. – Ona nie chce pierdolić Burka. Ale ta myśl może kiedyś pojawić się w jej głowie.

– Jak poszło? – zapytała Vera. – Były jakieś problemy?

– Poszło dobrze. Prawda, Davidzie?

– Zaskakująco dobrze. Z pewnością dałaś im materiał do przemyśleń.

– Na tym polega ten pomysł. Namieszać. Sprawić, żeby zaczęli widzieć w sobie ofiary. – Pochyliła się i poklepała Verę po ramieniu. – Zatrzymaj się tutaj. To będzie tylko chwilka.

Spostrzegła, że na podjeździe stoi właściciel domu i zmywa szlauchem błoto z rolls royce’a. Schwyciła podkładkę do papieru i wysiadła z samochodu, zanim się zatrzymał. Poszedłem w jej ślady. Obciągając spódnicę, zbliżyła się do mężczyzny w podkoszulku. Miał krzepkie ciało i wyglądał na budowniczego, któremu powiodło się w życiu.

– Dobry wieczór panu. To błoto na roysie wygląda raczej na robotę dla żony. Badamy nowy produkt dla dyskryminowanych kierowców.

– Pani i pastor? – Mężczyzna przeczytał napis na mojej plakietce. – Zmienił pan zawód? Całe to klęczenie przy modlitewniku musi być cholernie męczące.

– Wielebny Dexter to przyjaciel rodziny. Proszę mi powiedzieć, co pan sądzi o błocie w sprayu?