13. Neurochirurg przygląda się Bogu
Gdy wróciliśmy na harleyu Dextera, w Chelsea Marina było spokojnie. Obok budki strażnika stali policjanci. Kierowali ruch na King’s Road i czujnym okiem przyglądali się mieszkańcom idącym do okolicznych restauracji. Spodziewałem się, że zobaczę kilka nieustępliwych pikiet, koksownik rozgrzany do czerwoności i puszkę na dary bożonarodzeniowe. Ale rewolucję wyraźnie przesunięto na wygodniejszy termin. Buntownicy z klasy średniej cenili sobie dni wypoczynku, toteż koncerty, wyprawy do teatru i przyjemności płynące z konsumpcji świeżych owoców morza sprawiły, że odłożono budowę barykad na później.
Dexter zasalutował policjantowi, który machnięciem dłoni dał nam znak, że możemy wjechać do osiedla. Ksiądz już miał mnie ostrzec, żebym zdjął hełm, ale posterunkowy przepuścił nas zakładając, że jestem nową owieczką w trzódce, uratowaną od pokus ulicy, którą świątobliwy harleyowiec prowadzi do lepszego życia.
Wietrząc się z resztek oparów, zdałem sobie sprawę, że widok posterunkowego sprawił mi przyjemność. Próba kulturowego sabotażu dokonana przez Kay łatwo mogła się przerodzić w nieszczęście. Stephenowi Dexterowi i mnie ledwie udało się ujść cało. Harley stał zaparkowany w ślepej uliczce, o jakieś sto metrów od wypożyczalni. Dexter zwymiotował w skórzane rękawice, a potem włączył silnik gładko pracującej amerykańskiej maszyny. Patrzyliśmy, jak wozy strażackie wyciągają węże w stronę magnezjowego pożaru. Tysiące kaset leżały na ulicy, parowały w świetle ulicznych jarzeniówek, taśmy wiły się wśród potłuczonego szkła.
Ruszyliśmy w stronę mostu Richmond, zanim policja zdołała nas wypatrzyć. Odchyliłem się na siodełku, pozwalając, by nocne powietrze owiało mnie, wypędzając cały gniew i panikę. Nigdy nie ufałem Verze, ale Kay postąpiła znacznie bardziej bezwzględnie, niż się spodziewałem. Nie wyszedłem natychmiast z wypożyczalni, zwlekałem, myśląc o Laurze i naszych wieczorach w Filmotece Narodowej. Gdy nie wróciłem do samochodu, kazała Verze odjechać i zostawiła mnie z moimi wspomnieniami.
Przejechaliśmy przez Chelsea Marina i zatrzymaliśmy się przy Nelson Lane, rzędzie domków stojących nad wodą. Dwa jachty przycumowane razem do pomostu wyglądały jak dwoje kochanków szukających schronienia. Obok ostatniego domu, na podwyższeniu stała mała kaplica. Jej skromne rozmiary dokładnie odzwierciedlały potrzeby duchowe mieszkańców Chelsea Marina.
Biały garbus z zapalonymi światłami postojowymi stał zaparkowany po drugiej stronie ulicy. Zza okna po stronie kierowcy machała do nas Joan Chang. Zdjęła słuchawki walkmana i uśmiechnęła się do Dextera, rada, że widzi go w domu. Potem włączyła silnik i odjechała, klekocząc chłodzoną powietrzem maszynerią.
Pastor patrzył za nią, uśmiechając się posępnie w chmurze gazów spalinowych. Dotykał nerwowo manetek motocykla.
– Wchodzisz?
– Dziękuję. Wypiję u ciebie drinka.
– I to dużego. Można powiedzieć, że sobie zasłużyłeś.
Czekał, aż zejdę z siodełka, ale najwyraźniej bez entuzjazmu zaprosił mnie na plebanię. Gdy stawiał harleya na nóżkach, ja przyglądałem się przystani. Doszedłem do wniosku, że ksiądz był czujką wystawioną przez Kay przy wypożyczalni, a teraz jego zadaniem jest wytknięcie mi niewłaściwego postępowania.
Wziął hełm i ruszył do domu. W wąskim korytarzu poczułem gryzący zapach mojego ubrania.
– Szatańska mikstura – powiedziałem. – Coś takiego stawia się jako zasłonę dymną.
– To właśnie to. Vera Blackburn pracowała dla Ministerstwa Obrony. Gdyby jej pozwolić, żeby zrobiła to po swojemu, całą ulicę zakryłby dym.
Salonik był oszczędnie umeblowaną celą. Biurko i skórzany fotel przysunięte do ściany, środek pokoju zajmowało łóżko polowe i wzniesiony nad nim niski, płócienny namiot. Na dywanie stał prymus, a obok niego kilka puszek i pudełek z płatkami zbożowymi. Na metalowej ramie wietrzyła się sutanna, a na składanym, drewnianym stoliku na jednej nodze stał wybór mszałów i książek z hymnami, własnej roboty kalendarz adwentowy dla dzieci i egzemplarz publikacji BBC Neurolog przygląda się Bogu, książki opartej na serialu telewizyjnym, w którego powstaniu uczestniczyłem. Na zgniłozielonej poduszce leżącej na łóżku polowym spoczywała fotografia w ramkach przedstawiająca wielebnego Dextera w czarnej sutannie i okularach lotniczych, stojącego obok dwupłatowca typu Steerman przy polowym lotnisku na skraju lasu. Wraz z Dexterem sfotografowano wodza wioski, jego filipińską żonę i cztery uśmiechnięte córki.
Reszta domu – korytarz, otwarta jadalnia i kawałek kuchni, który widziałem ze swego miejsca – była najwyraźniej niezamieszkana. Zrozumiałem, że pastor założył sobie obozowisko we własnym domu, jakby wygody foteli klubowych, sprężynowych materacy i elektrycznych piecyków były przyzwyczajeniami, których postanowił się wyrzec, ślubując częściową rezygnację z doczesnego świata. Tym polowym łóżkiem, prymusem i namiocikiem przypominał sobie, że jego przydział do Chelsea Marina jest tymczasowy.
Czekał, aż przywyknę do dziwacznej scenerii. W okutych metalem buciorach i motocyklowych skórach wyglądał bardzo dziarsko. Ale twarz miał ziemistą i strapioną, a na ulicę patrzył z niepokojem jak uciekinier, który w każdej chwili spodziewa się, że nadjedzie policja i wyłamie drzwi do domu. Zastanawiało mnie, jak nawiązał znajomość z Kay Churchill, kobietą, która sama w sobie stanowiła receptę na załamanie nerwowe.
Byłem gotów stawić mu czoło w kwestii wieczornej akcji i zapytać, dlaczego zniszczyliśmy wypożyczalnię wideo. Nasza misja wśród klasy średniej zakończyła się bezsensownym aktem wandalizmu. Ale on zniknął w namiocie i wyłonił się z niego z butelką hiszpańskiego wina i dwiema szklankami.
– Proszę. – Napełnił moją szklankę, patrząc jak płyn podchodzi do brzegu. – Powinienem wyrzucić cię przy budce strażnika. Musisz wypocząć, zanim będziesz w stanie poprowadzić samochód.
– Wezmę taksówkę. Nadal jestem roztrzęsiony.
– Jasne. Wpadniesz do Kay?
– Czeka na mnie?
– Tak myślę. Trochę gniewu stymuluje gruczoły. Mówią, że jest interesującą kochanką.
– No, to minęła mnie uczta. Jedna zdrada wystarczy jak na jeden wieczór.
– Racja.
Próbowałem utrzymać szklankę w ręku. Nadal drżałem z napięcia i strachu, z poczucia, że wyszedłem poza swoją rolę i zostałem terrorystą-amatorem.
– A więc… – Popijałem wino i czekałem, aż puls wróci mi do normy. – Czy misja zakończyła się sukcesem?
– Jestem pewien, że Kay tak uważa.
– Cieszy mnie to. Mogłem zarobić rok więzienia. Ty też.
– Więcej. – Dexter patrzył na kurz na pustych półkach. – Wszyscy byliśmy już karani.
– Narobiliśmy szkód na tysiące funtów. – Uniosłem głos, zirytowany biernością tego muskularnego księdza. – Węże z wodą musiały zniszczyć cały towar.
– I kamery. Przynajmniej nikt nie będzie wiedział, że tam byłeś. Te filmy to niewielka strata, ale rozumiem twój punkt widzenia.
– Powiedz, jak to wyjaśnisz swojemu biskupowi?
– Nie wyjaśnię. Duchowny ma bardzo dużą swobodę w swojej parafii.
– Swobodę? Wygodny pomysł. Jesteś w stanie pogodzić to ze swoim… sumieniem?
– Tego słowa nie używa się często w twoim zawodzie. – Dexter po raz pierwszy się uśmiechnął. – Zauważyłeś, jak słownictwo dostosowuje się do naszej potrzeby usprawiedliwiania?