– Kay Churchill?
– Nie. Kay jest za bardzo wspaniałomyślna wobec siebie.
– A co z Verą Blackburn?
– To większy problem. Przyglądam się jej.
– A doktor Gould?
Dexter odwrócił się i zatopił wzrok w czarnej wodzie przystani.
– Richard? Trudno powiedzieć. Stoi przed ogromnym niebezpieczeństwem – przed sobą samym.
Zanim się rozstaliśmy, powiedziałem:
– Ostatnie pytanie. Dlaczego sąd nie zapuszkował nas na dobre? Kay, Very, ciebie i mnie, i wszystkich innych. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych musi wiedzieć, co jest na rzeczy.
– Wiedzą. Pozwalają nam biec za piłką. Chcę wiedzieć, do czego to doprowadzi. Nic ich tak nie przeraża, jak myśl o prawdziwej rewolcie klasy średniej…
Patrzył, jak odchodzę, jego stroskana twarz przysłonięta była cieniem, a potem wrócił pod swój dach, który przed niczym go nie osłaniał.
14. Z Guilford do terminalu numer 2
Sally odrzuciła laski na podłogę i przeszła przez salon, wstrząśnięta moją pozorną beztroską.
– Davidzie! Mogłeś trafić do więzienia…
– To możliwe. Ale nie martw się. Prawdopodobnie nic na mnie nie mają.
– Ci ludzie to szaleńcy. Trzymaj się od nich z daleka.
– Mam taki zamiar, kochanie. Wszystko, co zrobiłem, to jedno popołudnie spędzone w ich towarzystwie.
– Jedno popołudnie? Podpaliłeś Twickenham.
– To brzmi jak tytuł z obrazu Johna Martina. Twickenham w ogniu. Stadion płonie, korty tenisowe zwęglone, baseny zaczynają wrzeć – to naprawdę byłby koniec świata.
– Davidzie… – Sally spróbowała innej metody. Usiadła na poręczy fotela. Spała, kiedy dotarłem do domu, ale przy śniadaniu opisałem jej mój chrzest na terrorystę z Chelsea Marina. Nic nie powiedziała. Krzywiła się tylko, jedząc grzankę. Myślała o tym przez godzinę, a potem podjęła gwałtowne starania, żeby doprowadzić mnie do zdrowych zmysłów. Gniew, wylewany na głupkowatego męża, ustąpił miejsca pochlebstwu. Wzięła moją twarz w dłonie.
– Davidzie, jesteś zbyt zaangażowany. Zapytaj siebie, dlaczego. Z jakiegoś powodu tym ludziom zależy na tobie. Podpalenia, wandalizm, bomby zapalające? Na przedmieściach filmy wideo są, praktycznie, obiektem kultu. Ale wybuch – to wprost niewiarygodne.
– To były bomby dymne. Ogień zaprószył się przypadkiem. Zapalniki były za silne – nie wiem dlaczego.
– Nie wiesz? Bo ten, kto je robił, był na prochach. – Sally skrzywiła się, przypominając własne uzależnienie od środków przeciwbólowych. – To jest twoje Chelsea. Jak u mojej matki w latach siedemdziesiątych. Lesbijki, heroina, zwariowane sklepiki otwarte okrągłą dobę, dziwacy udający gwiazdy popu. Od tej pory unikaj Chelsea.
– Właściwie to Fulham. Nie ma tam żadnych twardych narkotyków, tylko protestancka etyka w pełnym rozkwicie. Kierownicy średniego szczebla, księgowi, urzędnicy. Wyżej nie awansują, siedzi im teraz na karku tłum komorników.
– Powinni mieszkać w Milton Keynes. – Sally gładziła mi włosy, próbując doprowadzić mnie do jako tako przyzwoitego wyglądu. Przeżycia z poprzedniego dnia sprawiły, że włosy sterczały mi jak u Mohawka. – Chelsea, Fulham… Ty jesteś z północnego Londynu. Z Hampstead.
– Socjalizm w starym stylu? Psychoanaliza i żydowscy uczeni? To nie dla mnie. Spodobaliby ci się ludzie z Chelsea Marina. Mają jakąś pasję. Nienawidzą swojego trybu życia i chcą z tym coś zrobić. Rewolucję francuską zapoczątkowała klasa średnia.
– Rewolucja? Z napadem na wypożyczalnię wideo?
Wziąłem ją za ręce i zacząłem rozmyślać nad jej liniami życia, drogami zmierzającymi ku wieczności, z ciągle widocznymi odciskami od lasek.
– Nie myśl o tej wypożyczalni. Interesujące jest to, że właściwie protestują przeciwko sobie samym. Tam nie ma wroga, oni wiedzą, że sami są wrogiem. Kay Churchill uważa Chelsea Marina za reedukacyjny obóz pracy, coś takiego, jak w Korei Północnej, tyle że okraszone bmw i prywatnymi ubezpieczeniami zdrowotnymi.
– To wariatka.
– Troszeczkę tak. Robi to celowo. Nakręca się, jak dziecko zabawkę, zaciekawione, dokąd pójdzie. Te wille w Twickenham to otrzeźwienie. Kulturalni ludzie, węszący za złotem, ale każdy z tych domów to scena. Mieszkają w dekoracjach. Te domy przypominają mi dom mojej babki w Guildford.
– Byłeś tam szczęśliwy. – Sally uszczypnęła mnie w ucho, próbując mnie otrzeźwić. – Pomyśl, jaka była alternatywa – włóczenie się za matką, sypianie w obcych łóżkach w północnym Oksfordzie, palenie trawki w wieku ośmiu lat, picie whisky z R.D. Laingiem. Nigdy nie zostałbyś psychologiem.
– Nie musiałbym.
– No właśnie. Zostałbyś architektem z Chelsea Marina. Uświetniałbyś małe przyjęcia i zamartwiałbyś się swoim volvo i czesnym. Teraz przynajmniej dobrze ci się powodzi.
– Dzięki twojemu ojcu.
– To nieprawda. Nigdy go nie lubiłeś.
– Spójrzmy prawdzie w oczy, Sally. Myśl, że musielibyśmy żyć z moich zarobków w instytucie, jest dla mnie nieznośna. Dywidendy z jego spółki stanowią połowę naszych dochodów. To uprzejmy sposób, żeby dać ci pokaźny zasiłek, bez narażania mnie na utratę szacunku do samego siebie.
– Wykonujesz dla niego użyteczną pracę. Ten problem z parkingiem w fabryce w Luton. Sprawiłeś, że kierownictwo ma dalej do biur niż inni.
– Po prostu zdrowy rozsądek. Najużyteczniejsza praca, jaką wykonuję dla twojego ojca, to uszczęśliwianie ciebie. Za to mi płaci. W jego oczach jestem po prostu sławnym terapeutą małżeńskim i doradcą medycznym.
– Davidzie! – Sally była bardziej zakłopotana, niż wstrząśnięta. Patrzyła na mnie jak dziesięciolatka, która znalazła pająka w szufladzie ze skarpetkami. – Więc tak widzisz nasze małżeństwo? Nic dziwnego, że tak ci spieszno do Chelsea Marina.
– Sally…
Próbowałem wziąć ją za rękę, ale przeszkodził nam dzwonek do drzwi. Sally, klnąc pod nosem, poszła do holu. Ja siedziałem w fotelu, rozglądając się po mieszkaniu, podarowanym przez matkę Sally. Przypominało mi o roli, którą w moim życiu odgrywały pieniądze. Pieniądze innych ludzi. Jak słusznie zauważyła Sally, odczuwałem coraz większą bliskość z mieszkańcami Chelsea Marina, z nieodpowiedzialną nauczycielką akademicką, wykładającą teorię filmu, i niechętnym do zwierzeń pastorem z harleyem i chińską dziewczyną. Podobała mi się szczerość, z jaką patrzyli na siebie i wyrzucali zbędne bagaże przez okno.
Zbyt wiele bagaży należących do innych ludzi podjąłem się nosić – poniżające prosty ze strony dyrektorów spółki mojego teścia, spotkania komitetu zakładu poprawczego w Hendon, gdzie pełniłem funkcję członka zarządu, odpowiedzialność za starzejącą się matkę, do której czułem coraz mniej sentymentu, żmudne zbieranie funduszy na Instytut Adlera, niewiele odbiegające od nagabywania bogatych klientów.
Z chodnika docierały jakieś głosy. Wstałem z fotela i podszedłem do okna. Henry Kendall stał przy samochodzie z teczką w ręku. Obok niego stał wysoki rangą policjant w mundurze i spoglądał w górę, rozmawiając z Sally. Niewiele myśląc, doszedłem do wniosku, że przyjechał mnie aresztować i poprosił Henry’ego, bliskiego kolegę, żeby odegrał rolę przyjaciela więźnia. W teczce powinno być zatem kilka przedmiotów, które pozwolono by mi zabrać na posterunek.
Stałem za zasłonami, serce skakało mi w piersi jak schwytane zwierzę rzucające się na pręty klatki. Kusiło mnie, żeby uciec, przebiec przez bramę od strony ogrodu i udać się do sanktuarium Chelsea Marina. Uspokoiłem się i sztywno podszedłem do drzwi.
Henry przywitał się ze mną przyjaźnie. Często jadaliśmy lunch w stołówce instytutu, ale dopiero teraz spostrzegłem, jak świetnie się prezentuje. Wymizerowaną postać spod szpitala Ashford zastąpił pewny siebie psychoanalityk i powiernik dyrektorów, już gotów objąć posadę profesora Arnolda. Wobec mnie stał się nieco protekcjonalny, a zarazem bardziej podejrzliwy, przekonany, że w Chelsea Marina realizuję jakiś swój prywatny program.