– Dobrze… – Kay zawahała się. Poprawiła maskę, którą dostarczył, podobnie jak gaz oraz kombinezony dla naszego oddziału porywaczy, były kochanek Very z policji w Surrey. Akcja przeciwko Filmotece Narodowej, zaplanowana w saloniku Kay, przedyskutowana nad niezliczonymi butelkami bułgarskiego wina, zapowiadała się na coś więcej niż studencki psikus. Nie spodziewałem się, że ci mieszczańscy sabotażyści sięgną po tak bezwzględną przemoc. Korciło mnie, żeby wezwać policję, więc trzymałem się z tyłu, gdy gazowali i ogłuszali trzech strażników.
Dwaj z nich byli dorabiającymi na boku studentami Wydziału Filmowego z City University. Leżeli twarzami do dołu, wykasłując zieloną od gazu flegmę na dywan. Obaj łkali, zaszokowani tym, że znaleźli się w centrum brutalnego dramatu wprost z gangsterskich filmów, które przecież tak uwielbiali.
Trzeci strażnik był zawodowcem z firmy ochroniarskiej, pięćdziesięcioletnim mężczyzną o ciężkich barach i krótko przystrzyżonych włosach byłego wykidajły z klubu nocnego. Siedział przy konsoli w sąsiednim gabinecie obok i patrzył w monitory kamer nadzoru, Vera Blackbourn cicho stanęła za nim. Dostał strumieniem gazu prosto w twarz, ale podjął walkę i wyrwał puszkę z rąk Very. Odsunęła się, zaskoczona tym pokazem niewdzięczności, wyciągnęła pałkę i zbiła go z nóg. Leżał teraz u moich stóp w biurze kierownika, krew spływała mu po głowie, a mętne oczy patrzyły w sufit.
– Kay… – uklęknąłem obok strażnika, szukając pulsu poprzez krew i wymiociny. – Ten człowiek potrzebuje pomocy. Gdzieś tu musi być apteczka.
– Później! Musimy iść.
Zarzuciła mi na ramiona kurtkę ochroniarską, wepchnęła ręce w rękawy, a potem pognała na korytarz. W pokoju z kamerami Joan Chang wyrywała kasety z taśmami i wrzucała je do worka marynarskiego. Twarz miała białą ze strachu, ale odwróciła się i energicznie podniosła kciuki do góry.
Na korytarzu zakołysały się drzwi. Dwóch członków naszego zespołu weszło do Filmoteki Narodowej I. Aplikanci adwokaccy, sąsiedzi Kay, nieśli teczki z ładunkami zapalającymi i zapalnikami czasowymi. Równym krokiem weszli do cichej sali jak rekieterzy po haracz.
Gdy doszliśmy do holu, Kay stanęła, żeby się skupić. Przez wysokie, szklane drzwi widać było halę z kasami i betonową noc kompleksu South Bank. Pod klatkami schodowymi i filarami bunkra kultury biegła pochylnia prowadząca do parkingu w Hayward Gallery. Furgonetka firmy ochroniarskiej parkowała w pobliżu wejścia dla artystów w Queen Elisabeth Hall, ale jej załoga była przy automacie z kawą w foyer na górze, gapiła się przez rzekę na Big Bena i odliczała długie godziny do końca zmiany.
Przytrzymałem ją za ramię, zanim zdążyła odejść.
– Chyba zanadto ryzykujemy? Każdy mógł mnie zobaczyć.
– Jesteś teraz ochraniarzem. Działaj tak, jak oni. – Ściągnęła mi maskę narciarską z głowy. – Verze potrzebny jest czas.
– Pięćdziesiąt minut? Dlaczego tak długo?
– Musi wyłączyć alarmy przeciwpożarowe. Jest ich mnóstwo. – Uszczypnęła mnie w policzek, w ten sposób przelotnie okazując uczucie. – Postaraj się, Davidzie.
– A jeśli ktoś będzie chciał wejść?
– To nie wejdzie. Zasalutuj i odejdź. Jesteś znudzonym ochroniarzem.
– Znudzonym? – Wskazałem na oprawione w ramki plakaty filmowe. – To miejsce pełne jest wspomnień.
– Więc zacznij o nich zapominać. Za godzinę wszystkie wspomnienia zamienią się w popiół.
– Czy musimy to robić? Burt Lancaster, Bogart, Lauren Bacall… to przecież tylko gwiazdy filmowe.
– Tylko? Zatruli całe stulecie. Zniszczyli ci umysł, Davidzie. Musimy ich zniszczyć, zbudować rozumniejszą Anglię…
Zniknęła w cieniu, pozbawiony twarzy zabójca najsłynniejszych twarzy, jakie znał świat. Nasza szóstka przybyła parami na South Bank, udając entuzjastów czarnego kryminału. Przyszło mi to z łatwością, gorzej było z Kay, która w hollywoodzkich filmach akcji widziała zaprzysięgłego wroga. Zajęliśmy miejsca w Filmotece Narodowej II, żeby obejrzeć nocny seans Poza przeszłością. Siedzieliśmy pośród fanów Mitchuma. Trudno było mi uwierzyć, że kino, w którym spędziłem tyle pouczających godzin, wkrótce zamieni się w zgliszcza. Byłem zbyt rozstrojony, żeby skoncentrować się na akcji, ale Kay, pochylona w fotelu do przodu, chłonęła brutalną opowieść o miłości i zdradzie. W pewnym, wyjątkowo ekscytującym momencie, gdy główna bohaterka udawała rozpacz, poczułem nawet uścisk dłoni Kay na moim nadgarstku. Na pół godziny przed napisami końcowymi wyślizgnęliśmy się z sali i poszliśmy do nieczynnego muzeum sztuki filmowej, zamienionego teraz na skład wypakowany skrzyniami. Tam dołączyliśmy do pozostałych członków zespołu i przebraliśmy się w policyjne kombinezony i maski. Vera Blackburn trzymała straż przy zamkniętych na klucz drzwiach. Klucz skopiowała, gdy pracowała jako ochotniczka przy katalogowaniu filmów o tematyce religijnej.
Przykucnięci w ciemnościach czekaliśmy, aż seans się skończy i budynek się opróżni. W otwartych skrzyniach wokół mnie wyczuwałem stare kamery i rozmontowane reflektory w wodoodpornych opakowaniach, kostiumy Margaret Lockwood i Annę Neagle, scenariusze Bariery dźwięku i The Winslow Boy, niezapomniane rekwizyty największego snu XX stulecia, które wkrótce miały ulecieć z dymem.
Marzenia umierają na różne sposoby, wychodzą przez nieoczekiwane drzwi z naszego życia. Próbując udawać znudzonego ochroniarza, przemierzałem chodnik przed kasą, myśląc o niezliczonych godzinach, które spędziłem tutaj z Laurą. Kłóciłem się z Kay i Verą, nastając, żeby oszczędzić Filmotekę Narodową i obrać za cel podmiejskie multikino. Jednak Kay uparła się na zniszczenie filmoteki.
Mimo łatwości, z jaką mnie zdradziła w wypożyczalni w Twickenham, Kay przyjęła mnie życzliwie w Chelsea Marina. W walce o lepszy świat, powiedziała bez żenady, najłatwiej jest poświęcić przyjaciół. Gdyby przyjaciele nie byli przygotowani na to, że zostaną zdradzeni, żadna rewolucja nie zakończyłaby się sukcesem.
Podczas wizyty w Chelsea Marina, w tygodniu po naszej wyprawie do Twickenham, przysłuchiwałem się sąsiedzkim rozmowom w drzwiach, próbując wyłapać jakąkolwiek aluzję do bomby na Heathrow. Byłem zaskoczony wzrastającą liczbą grup protestu. Pozbawione przywództwa i nieskoordynowane w działaniach objawiały się podczas proszonych obiadów i spotkań komitetów rodzicielskich. Jeden z komitetów planował okupację biur spółki zarządzającej nieruchomościami, odpowiedzialnej za fatalną obsługę Chelsea Marina, ale większość zdecydowana była znacznie bardziej radykalnie walczyć ze społecznym złem, przerastającym lokalne problemy osiedla. Wyznaczyli sobie większe cele – bary z gotowymi daniami na King’s Road, galerię sztuki nowoczesnej Tatę, restaurację Conrad, wpisaną na listę zabytków British Museum, koncerty na promenadzie, księgarnie Waterstone’a, a wszystkie dlatego że instytucje te wykorzystywały łatwowierność klasy średniej. Ich szalbiercza fikcja omamiła całą kastę ludzi wykształconych, dostarczając niebezpiecznego pokarmu, zatruwającego karmioną łyżeczką inteligencję. Począwszy od sandwicza, po szkołę letnią, wszystkie były symbolami podporządkowania i wrogami wolności.
W Filmotece Narodowej było cicho, bladoniebieskie światło wypełniało milczące korytarze. Obejrzałem swoją kurtkę w lustrze za ladą kasy. Smużka zmieszanych z krwią wymiocin wysychała na identyfikatorze przypiętym do kieszonki na piersi. Albo zrobiło mi się niedobrze ze strachu, albo jeden ze strażników był w gorszym stanie, niż mi się wydawało.
Naciągnąłem maskę narciarską i poszedłem do biura. Więźniowie leżeli na dywanie obok biurka. Dwaj studenci byli przytomni i zbliżyli się do siebie plecami, żeby ukryć próbę poluzowania kajdanek. Starszy strażnik ledwie dyszał, jego głowa spoczywała bezwładnie na zarzyganym dywanie. Wyglądał na nieprzytomnego, oddychał płytko przez poplamione krwią zęby.