Выбрать главу

– Ale dlaczego właśnie Chelsea Marina? Banda zawodowców latających pierwszą klasą, którzy kłócą się o miejsce, żeby móc wygodnie usiąść i wyciągnąć nogi? Kay Churchill, która próbuje strząsnąć z burżuazji jej toaletowe obyczaje?

– No właśnie. – Gould pochylił się do przodu z uniesionymi ramionami, jakby chciał mnie objąć. – Ten cały protest jest śmieszny – zrozumiałem to od początku. Podwójne żółte linie, stałe opłaty… tu plotka, tam pogłoska. Wszyscy zareagowali, chociaż wiedzieli, że opór jest bezcelowy. To był ostatni rzut kośćmi, a im bardziej bezsensowna gra, tym lepiej. Właśnie to sprowadziło cię do Chelsea Marina. Ten globalny symbol, beznadziejny zakład, szalony gest, za którym idzie jakieś przesłanie. Wysadzenie w powietrze wypożyczalni wideo, podłożenie ognia pod Filmotekę Narodową – to kompletny absurd. Ale tylko to sprawia, że czujesz się wolny.

– Ale Kay i inni widzą w tym sens. Warunki życia klasy średniej pogorszyły się. – Wstałem, próbując uniknąć bladych dłoni Goulda, sięgających po moje nadgarstki. – Tanie wakacje, za drogie mieszkania, wykształcenie, które nie daje już poczucia bezpieczeństwa. Ten, kto zarabia mniej niż trzysta tysięcy funtów rocznie, prawie się nie liczy. Jesteś po prostu prolem w modnej marynarce.

– I za to nie lubimy siebie. Ani ja, ani ty, Davidzie. – Gould patrzył, jak próbuję odkręcić kurek nad przepełnionym zlewem. – W dzisiejszych czasach ludzie nie lubią sami siebie. Jesteśmy klasą rentierów, spadkiem po minionym stuleciu. Tolerujemy wszystko, ale wiemy, że wartości liberalne są po to, żebyśmy pozostali bierni. Wydaje się nam, że wierzymy w Boga, ale przeraża nas tajemnica życia i śmierci. Jesteśmy skoncentrowani na sobie, ale nie dajemy sobie rady z myślą, że kiedyś nas nie będzie. Wierzymy w postęp i potęgę rozumu, ale prześladują nas ciemne strony natury ludzkiej. Jesteśmy opętani seksem, ale boimy się wyobraźni seksualnej i musimy być chronieni seksualnymi tabu. Wierzymy w równość, ale nienawidzimy niższych od siebie. Boimy się naszych ciał i, nade wszystko, boimy się śmierci. Jesteśmy wybrykiem natury, ale wydaje nam się, że stanowimy środek wszechświata. Jesteśmy o kilka kroków od wymarcia, ale mamy nadzieję, że jakoś tam jesteśmy nieśmiertelni…

– I temu wszystkiemu winny jest… XX wiek?

– Po trosze. – Pomógł zamknąć za nami drzwi. – Mieszkamy w więzieniach o łagodnym reżimie, zbudowanych przez poprzednie pokolenia więźniów. Musimy się jakoś z tego wyrwać. Atak na World Trade Center w 2001 roku był śmiałą próbą uwolnienia Ameryki z XX stulecia. Śmierć ludzi to tragedia, ale poza tym był to akt bezsensowny. I w tym właśnie rzecz. Jak w przypadku ataku na Filmotekę Narodową.

– Albo na Heathrow?

– Heathrow… tak. – Gould spuścił wzrok, pilnując się, żeby nie spojrzeć mi w oczy. Przyglądał się własnym dłoniom, leżącym przed nim jak białe rękawiczki chirurga. Zauważył smugę po kawie. Polizał kciuk i próbował zetrzeć plamę. Robił to tak intensywnie, jakby mnie nie było.

– Heathrow? Trudno ci o tym myśleć. Rozumiem to, ale śmierć twojej żony niekoniecznie była pozbawiona sensu.

Patrzyłem, jak znów się rozsiada, jak spogląda na zegarek, żeby się zdecydować, czy już czas na nas. Czy odegrał jakąś rolę w zamachu bombowym na Heathrow? Był tak ograniczony swoim odrapanym wszechświatem, tym szpitalem w ruinie i wspomnieniem o dzieciach, że wątpiłem w to. Prawie uwierzyłem, że był inicjatorem protestu w Chelsea Marina jako buntu przeciwko władzom medycznym. Jednocześnie stwierdziłem, że go lubię, a krnąbrne przekonania pociągają mnie. Wyświechtany garnitur i zaniedbane ciało mówiły o swego rodzaju integralności, rzadkiej w świecie kuluarowej polityki, pochłaniającej nasze życie.

Zdawał się być świadom moich uczuć, bo kiedy schodziliśmy po żelaznych stopniach, nagle zatrzymał się i uścisnął mi rękę, uśmiechając się do mnie gorąco, prawie chłopięco.

Poczułem jego rękę, kości czekające na swój dzień.

18. Czarne millenium

Gdy dotarłem do St John’s Wood, było już południe, a późne wydania niedzielnych gazet przynosiły jaskrawe, kolorowe fotografie pożaru w Filmotece Narodowej. To samo inferno jarzyło się w kioskach w Hammersmith i Knightsbridge. Na światłach zerkałem z taksówki na ogniste, pomarańczowe płomienie. Ledwie do mnie dochodziło, że po trosze jestem za to odpowiedzialny. Jednocześnie czułem dziwną dumę ze swojego czynu.

Gdy dojechaliśmy do Hyde Park Corner, powodowany kaprysem, poprosiłem kierowcę, żeby zboczył z trasy i pojechał do Trafalgar Square i Enbankment. Ostatnie pasma dymu unosiły się nad rumowiskiem Filmoteki Narodowej, wzgórzem popiołów, które pozbyły się marzeń. Węże wodne śmigały po zwęglonych ruinach, wzbijając słupy oparów nad Hayward Gallery. Technicy, stojąc na rusztowaniach pod mostem Waterloo, sprawdzali, czy łuki nie uległy uszkodzeniu. Młyn Tysiąclecia zwisał w bezruchu obok ratusza, z gondolami pociemniałymi od dymu, jak łabędź, który zrzucił upierzenie. Milczący tłum stał wzdłuż Enbankment i patrzył ponad martwą wodą, jakby czekał, że Młyn zacznie się obracać, niby machina z obrazu Boscha, krusząca czas i śmierć.

Ruszyliśmy do St John’s Wood, przejeżdżaliśmy obok powtarzających się wizerunków katastrofy, zwisających z kiosków na Charing Cross Road. Londyn ubrał się na okazję apokaliptycznego dnia. Podpalenie biblioteki filmowej najwyraźniej poruszyło głębokie warstwy niepokoju, jakby nieświadome lęki wyświetlane w tysiącu hollywoodzkich filmów w końcu przyoblekły się w realną postać. Pomyślałem o Kay Churchill, jak zajada jajecznicę i ogląda dzienniki w telewizji. Vera Blackburn była pewnie w swoim mieszkaniu, bawiła się markotnie lontami i zapalnikami czasowymi, gotowa podjąć walkę z kolejnym bastionem zniewolenia klasy średniej. Hatchards albo Fortnums, albo V &A. Dzień Sądu zaplanowały neurotyczki z poobgryzanymi paznokciami, a wprowadzili w życie zadyszani psycholodzy z kompleksem winy i umierającymi matkami.

Taksówka dotarła do naszego domu i zatrzymała się za samochodem Sally. Postanowiłem nie mówić o roli, jaką odegrałem w zamachu na Filmotekę. Sally niczego by nie zrozumiała i wkrótce podzieliłaby się nowiną z przyjaciółkami – następnego ranka, gdy zjawiłbym się w Instytucie Adlera, profesor Arnold czekałby już na mnie z nadinspektorem Michaelsem u boku.

Wszedłem do domu, podnosząc ze stopni gazety. Czekałem, aż Sally mnie zawoła, ale w powietrzu nie było ani śladu porannego prysznica, aromatu ręczników i porannej kawy. I brakowało tego łagodnego, małżeńskiego królestwa, w którym teraz czułem się jak intruz. Kuchnia była nietknięta, naczynia z kolacją dla jednej osoby – omlet i kieliszek wina – stały przy zlewie.

Wchodząc po schodach, zdałem sobie sprawę z tego, jaki jestem wyczerpany, posiniaczony i pobity, jakbym spędził noc z brutalną policjantką. Nikt nie spał w naszym łóżku, ale odcisk ciała Sally widniał na jedwabnej narzucie. Telefon leżał na środku mojej poduszki, redukując moją mężowską rolę do serii cyfr i wiadomości bez odpowiedzi. Uznałem, że Sally czekała na mnie, oglądała nocne informacje z Filmoteki i nie domyśliła się, że mąż był jednym z podpalaczy. Ale telefon od Richarda Goulda prawdopodobnie wyprowadził ją z równowagi. Zaniepokojona przez ekscentrycznego lekarza postanowiła spędzić noc z przyjaciółką.

Czekając na telefon od niej, leżałem przez godzinę w kąpieli, a potem obejrzałem południowe wiadomości. Atak na Filmotekę Narodową nadal był w czołówkach. Nie pojawił się żaden wiarygodny motyw, ale mówiono o grupach islamskich protestujących przeciwko szkalowaniu Arabów w hollywoodzkich filmach. Jeszcze raz, dzięki szczęściu i partactwu, uszło nam na sucho.