Выбрать главу

– Richard? – Kay, wzbudzona, spojrzała sponad obgryzionych paznokci. – Trzymaj się od niego z dala. On jest niebezpieczny, Davidzie. Możesz tu jeszcze trochę zostać, ale nie zadawaj się z nim.

– Niebezpieczny? – Wskazałem stary komputer stojący na jej biurku, częściowo zagrzebany pod stosem nieprzeczytanych studenckich scenariuszy. – To ty prowadzisz jego stronę w sieci.

– Tak było na początku, ale on poszedł dalej. Doprowadził się do Chelsea Marina. – Spróbowała wyjąć korek z butelki wina, ale zrezygnowała. – Richard Gould czeka na ciebie, Davidzie. Nie wiem dlaczego, ale jest z nami przez cały czas. Kiedy dzwoniłam do niego z sądu, prosił, żebym cię tu przywiozła…

Myślałem o tym, gdy przebierałem się w tweedowy garnitur, który wisiał w szafie w sypialni między panterkami Kay i jej sukienkami wizytowymi. Kay była rozczarowaną entuzjastką, która niegdyś spijała każde słowo z ust charyzmatycznego doktora Goulda, gdy krzykiem wzywał mieszkańców Chelsea Marina, żeby walczyli o swoje prawa. Ale teraz to ona stała się postacią polityczną, broniącą swojej sprawy w polemicznych artykułach na łamach niedzielnych gazet, wspieraną przez dysponujących czasem młodych, ambitnych prawników. Gould był Piotrusiem Panem, duchowo osamotnionym na psychiatrycznej wyspie, szukającym zagubionych chłopców, a tymczasem rzeczywistość podchodziła ku niemu pod groźną postacią tysięcy domków jednorodzinnych.

Kiedy wyruszyłem do Instytutu Adlera, po raz pierwszy od trzech tygodni, Kay patrzyła za mną od drzwi. Opierała się na jednej nodze jak bileterka oglądająca film o nieprzekonywającej fabule.

– Davidzie? Robisz doskonałe wrażenie mężczyzny idącego do biura.

– Bo tak jest. Muszę pocieszyć moją sekretarkę, spotkać się z jednym, dwoma klientami.

– A siniaki?

– Nie mam zamiaru się rozbierać. Powiem, że nurkowałem i zderzyłem się z jakąś dziwną rybą.

– Bo się zderzyłeś. – Pozwoliła się pocałować i poprawiła mi krawat. – Wyglądasz jak oszust.

– Taki jest los każdego, kto jest zbyt szczery, Kay. Dopóki mogę przekonać siebie samego, wszystko jest w porządku. Kiedy sobie nie uwierzę, zrozumiem, że czas wrócić do St John’s Wood.

Stałem w słońcu, myśląc o Sally, której nie widziałem od czasu, gdy zostawiłem ją przed domem Henry’ego Kendalla w Swiss Cottage. Tęskniłem za nią, ale zaczęła odchodzić w przeszłość, jak część życia, którą chce się odrzucić, twierdza zobowiązań trzymana w kupie bluszczem mieszczańskiej niepewności.

21. Życzliwość światła

Pomachałem Kay, jak mąż wyjeżdżający do pracy. Przyglądało się temu kilku zdumionych mieszkańców. Gapili się na mnie, jakbym był aktorem ćwiczącym coś w rodzaju tańca przy maiku. Skrępowany dobrze skrojonymi tweedami, przeszedłem przez ulicę do range rovera. Kiedy otworzyłem drzwi, zauważyłem, że mam pasażera. Ubrany w czarny garnitur i brudną białą koszulę mężczyzna rozpierał się na przednim skórzanym fotelu, drzemiąc w porannym słońcu. Obudził się i przywitał mnie wielkodusznym uśmiechem, pomagając mi usiąść za kierownicą. Był zaniedbany jak zwykle.

– Doktor Gould?

– Wchodź na pokład. – Przerzucił sportową torbę na tylne siedzenie. – Miło cię widzieć, Davidzie. Pozwolisz, że to ty będziesz kierował?

– To mój samochód. – Zawahałem się przed włożeniem kluczyka w stacyjkę, na wypadek gdyby zabezpieczenie zostało podłączone do prądu w ramach jakiegoś psikusa. – Jak się tu dostałeś?

– Był otwarty.

– Bzdura.

– Wcale nie. Klasa średnia nie kradnie samochodów. To plemienny obyczaj, jak nienoszenie brązowych garniturów.

– Myślałem, że to wszystko ma się zmienić.

– Właśnie. Po rewolucji klasa średnia stanie się niemrawa, niechlujna, będzie miała lepkie ręce i przestanie się myć. – Zajrzał mi w oczy, udając, że coś zobaczył. – Jako lekarz twierdzę, że jesteś w zaskakująco dobrym stanie.

– Zaskakująco? Po Domu Radia?

– Nie. Po Kay Churchill. Seks z Kay to jak nie do końca udana reanimacja. Jesteś głęboko wdzięczny, ale jakaś część ciebie nigdy nie będzie taka sama.

Gould mówił do siebie, zadowolony ze swoich słów. Zachowywał się swobodniej niż jako nawiedzony pediatra w szpitalu psychiatrycznym w Bedfont. W wyświechtanym czarnym garniturku przypominał gangstera-nieudacznika, którego zgubiły intelektualne upodobania. Rozzłościł mnie, włamując się do samochodu, ale wiedział, że milo mi było go zobaczyć.

– Jadę do biura – powiedziałem. – Gdzie mam cię wyrzucić? Na West Endzie?

– Nie… Za dużo tam policjantów, włóczących się po okolicy. Potrzebny jest nam dzień na wsi.

– Richardzie, muszę się spotkać z moimi klientami.

– Ze swoim teściem? Spotkaj się z nim jutro. Miejsce, które odwiedzimy, jest ważne. Może nawet rzucić światło na zamach z Heathrow…

Ruszyliśmy do Hammersmith i wjechaliśmy na wiadukt prowadzący do ronda przy browarze, minęliśmy dom Hogartha i pojechaliśmy na zachód trasą M4. Gould rozparł się w fotelu, przyglądając się jednopiętrowym fabrykom, biurom firm kopiujących kasety wideo i tablicom świetlnym nieznanych stadionów. To było jego terytorium, strefa bez przeszłości i bez przyszłości, bez obowiązków obywatelskich i odpowiedzialności. Jej puste parkingi nawiedzały stewardesy po służbie i kierownicy ajencji bukmacherskich. Było to królestwo pozbawione pamięci nawet o sobie.

– Powiedz mi, Davidzie, jak poszło wczoraj pod BBC?

– Na chwilę włamaliśmy się do środka. Wszyscy świetnie się bawili, próbując dać się aresztować. Moralne oburzenie opanowało całą Regent Street. Kilka osób wypuszczono za kaucją.

– Niedobrze. Masowe aresztowania sprawiłyby, że Chelsea Marina zaistniałoby w świadomości ludzi.

– Policja została odwołana. Bomba w galerii Tatę przytłumiła wszystko.

– Ponura sprawa. Naprawdę ponura. Vera i ja byliśmy w Dunstable, w szkółce szybowcowej. – Gould zakrył ręką oczy, przeszedł go dreszcz. – Wróćmy jednak do demonstracji przed BBC. Co o niej sądzisz?

– Wszyscy przyszliśmy punktualnie i wiedzieliśmy, co mamy robić. Trudno było zaparkować. Kiedy nadejdzie Armagedon, podstawowym problemem będzie parkowanie.

– Ale co sądzisz o samej akcji?

– Dziecinada.

– Mów dalej.

– I zupełnie bez sensu. Kupa dorosłych, odpowiedzialnych ludzi, udających, że są chuliganami. Impreza studencka dla czterdziestolatków. Policja nie brała tego ani przez sekundę na poważne.

– Widzieli już za dużo demonstracji okupacyjnych. Łatwo się nudzą – musimy o tym pamiętać.

– Więcej fajerwerków? Spalenie Filmoteki Narodowej było czynem nieodpowiedzialnym. I przestępczym. Mogli zginąć ludzie. Gdybym o tym wiedział, nigdy nie wziąłbym w tym udziału.

– Nie poinformowano cię do końca. Łamanie prawa to wielkie wyzwanie dla profesjonalistów takich jak ty. To dlatego klasa średnia nigdy nie stanie się prawdziwym proletariatem. – Gould pokiwał do siebie głową i położył stopę na desce rozdzielczej. – Tak się składa, że zgadzam się z tobą.

– Co do Filmoteki?

– Co do wszystkiego. Co do Fortnuma, BBC, Harrodsa, Legolandu. Bomb dymnych i pikiet. Całkowita strata czasu. – Sięgnął do kierownicy. – Ostrożnie, nie tutaj chcę umrzeć.

Za nami rozległ się klakson i w tylnym lusterku rozbłysły reflektory. Zaskoczony wypowiedzią Goulda przyhamowałem. Jechaliśmy dwupasmową trasą szybkiego ruchu na wysokości Hiltona w Heathrow. Dodałem gazu i zjechałem na pas wolniejszego ruchu.

– Wydawało mi się, że to ty zaplanowałeś całą kampanię.