Выбрать главу

Ekipa telewizyjna wieczornych wiadomości czekała w napięciu z kamerą wycelowaną w Turnerów, stojących dzielnie w drzwiach wejściowych, bladych, ale nieugiętych, jak rodzina górnika na podszybiu podczas lokautu. Ich sąsiedzi wzięli się pod ramiona pod bramą, a na balkonie zawisł kolejny transparent – Uwolnić nowy proletariat.

Sierżant uniósł megafon i wezwał tłum do rozejścia się. Jego słowa utonęły w gwizdach i krzykach. Kay Churchill przepychała się niezmordowanie przez tłum, wzywała do walki, całowała mężów i żony. Z twarzą płonącą świętą dumą wyrwała się i pobiegła w stronę domu. Podziwiałem ją, jak zawsze, za jej pasję i upór. Często bywała sama, pisywała długie listy do córki w Australii, ale nic tak nie dodawało jej ducha jak perspektywa heroicznej porażki.

– David? Cieszę się, że tu jesteś. Możesz okazać się potrzebny. – Objęła mnie żarliwie, jej ciało drżało.

– Co robisz?

– Zmieniam bieliznę. Wierz mi, policja może być brutalna.

– Nie aż tak… – Poszedłem za nią do kuchni. Otarła ręcznikiem ręce i nalała dużą porcję dżinu. – Co właściwie się dzieje?

– Jak do tej pory nic. Dopiero ma się zacząć. Może być ciężko.

– Nie ciesz się. Zakładam, że masz jakiś plan?

Rzuciła we mnie ręcznikiem, pachniał strachem i seksem.

– Zna go tylko kilka osób. Oglądaj wieczorne wiadomości.

– Demonstracja na siedząco? Masowy striptiz?

– Podobałoby ci się to. – Przesłała mi pocałunek, ściągając pasek. – To nasza pierwsza konfrontacja, twarzą w twarz z policją. To schody odeskie, pierwsze związki zawodowe.

– Wszystkich tych prawników i specjalistów od reklamy?

– A kogo obchodzi, co robią? Liczy się to, czym są. Pierwszy raz bronimy swojej ziemi. Chcą wyeksmitować całą społeczność. Czas, żebyś spoważniał, Davidzie. Skończ z tym statusem obserwatora.

– Kay… – próbowałem przygładzić jej rozwiane włosy. – Nie spodziewaj się po sobie zbyt wiele. Komornicy codziennie zajmują domy w Londynie.

– Ale my świadomie postanowiliśmy nie spłacać kredytu hipotecznego. Chcemy doprowadzić do ostatecznej rozgrywki, żeby każdy w Harrow i Purley, i Wimbledonie mógł się sobie przyjrzeć. Każdy nauczyciel i internista, i kierownik. Zdadzą sobie sprawę, że stali się nowym rodzajem pańszczyźnianego chłopstwa. Kulisami w sportowych butach i dresach. – Kay wyrwała mi ręcznik i osuszyła sobie pachy. – Przestań go obwąchiwać. Nikt już nie może stać z boku, Davidzie. Nikt już nie będzie stał i patrzył. Kupowanie ciabatty z oliwą to akt polityczny. Potrzebujemy wszystkich do pomocy.

– Dobrze… Dołączę do was, gdy akcja się rozpocznie. – Poklepałem komórkę w kieszeni koszuli. – Czekam na telefon od Richarda Goulda. Ma jakieś plany.

– Powinien być tutaj. Bez niego trudno będzie wszystko utrzymać jak należy. – Zirytowana wspomnieniem nazwiska lekarza Kay rozejrzała się po pokoju. – Gdzie on jest? Nikt go nie widział od wielu dni.

– Nadal nas popiera, ale…

– Trochę to zbyt ekscentryczne? Okupacje, pikiety, nagie emocje. On jest jak śnięta ryba.

– Próbuje odnaleźć Stephena Dextera, zanim zrobi to policja. Bomba w galerii Tatę może wszystko zepsuć.

– Świat oszalał. – Kay skrzywiła się i przycisnęła zaniedbane dłonie do twarzy, jakby próbując wygładzić zmarszczki. – Biedny Stephen. Nie mogę uwierzyć, że podłożył bombę.

Pobiegła na górę, żeby się przebrać i szybko wrócić do swojej rewolucji.

Megafon grzmiał, gdy wróciłem do okna, przesłanie gubiło się w tłumie, odbijało od dachów domów. Policjanci wysiedli z furgonetek i poprawiali paski hełmów. Uformowali szyk za komornikami, sześcioma krępymi mężczyznami w skórzanych kurtkach.

Mieszkańcy odwrócili się, żeby stanąć do nich twarzami, trzymali się za ręce. Gdy komornicy spróbowali odepchnąć ich na boki, spadł grad ciosów. Jakiś łysiejący ortodonta upadł na kolana z rozkrwawionym nosem, pocieszany przez rozwścieczoną żonę. Z okna na piętrze, z głośników rozległ się fragment z Verdiego, chór więźniów z Nabucco. Na ten znak, jak publiczność, która do tej pory stojąc, słuchała hymnu, wszyscy mieszkańcy usiedli na ulicy.

Policja, nic sobie z tego nie robiąc, ruszyła do przodu. Silne ręce wyrywały protestujących z tłumu i odciągały na bok. Przeciągły skowyt rozległ się na Grosvenor Place, wyraz wściekłości profesjonalistów obojga płci, którzy do tej pory nie zaznali bólu, a ich miękkie ciała okładane bywały pięściami tylko przez kochanków i kręgarzy.

Odwróciłem się w stronę drzwi wejściowych, gotów się do nich dołączyć, ale usłyszałem, jak w kieszeni dzwoni mi komórka.

– Markham? – głos był bezbarwny, słaby i metaliczny, jak kopia nagrania. – Davidzie, słyszysz mnie?

– Kto mówi?

– Co się dzieje?

– To ty, Richardzie…? – Ulżyło mi, że Gould zadzwonił. Zamknąłem drzwi. – Nic takiego. Kay zorganizowała małe zamieszki. Policja właśnie eksmituje Turnerów.

– Ach, tak… – Gould wydawał się roztargniony, jego głos zanikał i uciekał. – Musisz mi pomóc. Widziałem Stephena Dextera.

– Stephena? Gdzie? Możesz z nim rozmawiać?

– Czuje się dobrze. Porozmawiam z nim później, jeśli będę miał okazję.

Hałas tła zagłuszał jego głos, były to dźwięki ruchliwego holu portu lotniczego.

– Richardzie? Gdzie jesteś? Na Heathrow?

– Te kamery bezpieczeństwa… Muszę uważać. Jestem w Hammersmith, w centrum handlowym King Street. W konsumenckim piekle konsumentów.

– Co ze Stephenem?

– Ogląda wyroby szklane. Spróbuję podejść bliżej. Znowu jakaś cholerna kamera…

Przycisnąłem komórkę do ucha, wychwytując wrzawę przechodniów. Gould był podniecony, ale też dziwnie marzycielski, jakby dzielił budkę telefoniczną z atrakcyjną młodą kobietą. Śmierć Joan Chang wstrząsnęła nim, przeraziła go prawdziwa przemoc, która wydarzyła się zaraz po jego niezobowiązującej gadaninie o aktach pozbawionych sensu. Teraz pomyślałem o Stephenie Dexterze, nawiedzonym pastorze czającym się w centrum handlowym, może z kolejną bombą, z nadzieją, że rozpędzi smutek po śmierci Joan.

– Dexter nadal tam jest?

– W całej okazałości.

– Jesteś pewien? Poznajesz go?

– To… on. Potrzebuję cię tutaj. Dotrzesz do samochodu?

– Stoi zaparkowany za rogiem.

– Porządny z ciebie chłop. Daj mi godzinę. Czekaj na mnie na Rainville Road przy River Cafe. To jest przy Fulham Palace Road.

– Wiem. Bądź ostrożny. Zobaczy cię, jeśli podejdziesz za blisko.

– Nie martw się. Na tym świecie jest zbyt dużo kamer…

Kiedy kilka minut później wychodziłem z domu, protest prawie się zakończył. Bunt Kay, który wedle jej nadziei miał ogarnąć Chelsea Marina, okazał się lokalną bijatyką między policją i kilku bardziej agresywnymi mieszkańcami. Inni siedzieli na ziemi, wymieniając zniewagi z policjantami próbującymi oczyścić ulicę. Za bardzo ulegający racjonalnym argumentom i poczuciu pozycji społecznej buntownicy z Chelsea Marina nie mieli szans z policjantami z prewencji. Teraz, inaczej niż w przypadku marszów rozbrojeniowych i protestów przeciwko rozmieszczaniu pocisków cruise, w grę wchodziły prawa własności. Miejsce w wielkiej brytyjskiej szalupie, choćby ciasne, było nienaruszalne, bez względu na to, czyj tyłek je zajmował.

Komornicy dotarli do drzwi domu Turnerów i dobrali się do zamków wytrychami. Szukałem Kay, spodziewając się, że zobaczę ją na czele akcji, jak rzuca gromy na sierżanta albo wymyśla jakiejś młodszej stopniem posterunkowej. Turnerowie znaleźli schronienie u sąsiadów i ich dom wydawał się pusty, ale ja dostrzegłem wiecheć popielatych włosów w sypialni od frontu. Pomyślałem, że Kay wróciła do domu przez okno od ogrodu, żeby odzyskać jakieś drobiazgi pani Turner, zanim znikną w kieszeniach komorników.