– Nie rozumiem śmierci na Heathrow. Po co zabijać ludzi? Na litość boską…
– Trzeba przeprawić się przez głęboką rzekę, ale jest most, Davidzie. Jesteśmy usidleni przez kategorie, ściany, które nie pozwalają nam widzieć tego, co dzieje się za rogiem. – Gould wskazał palcem na rozbity pickup. – Akceptujemy śmierć, gdy uważamy, że jest usprawiedliwiona – wojny, wspinaczka na Mount Everest, budowa drapacza chmur, budowa mostu.
– To prawda… – Wskazałem w stronę terminalu numer 2. – Ale nie widzę tam mostu.
– Mosty są w umyśle. – Gould wzniósł białą rękę, czyniąc gest w stronę pasa startowego. – Prowadzą nas do prawdziwszego świata, bogatszego odczucia siebie samych. Gdy tylko te mosty się pojawiają, naszym obowiązkiem jest przejść po nich.
– Rozrywając na strzępy Chinkę? Czy Dexter był zamieszany w zamach bombowy na Heathrow?
Gould jakby się zapadł w głąb swojego wyświechtanego garniturku.
– Tak. Był zamieszany.
– To on podłożył bombę?
– Nie. Z całą pewnością nie.
– Więc kto to zrobił?
– Davidzie… – Gould wyszczerzył nierówne zęby. – Nie chcę robić uników. Musisz ujrzeć zamach na Heathrow jako część większego obrazu.
– Moja żona zginęła w tym terminalu.
– Wiem. To była tragedia. Jednak, po pierwsze… – odwrócił się do mnie plecami, patrzył na rdzewiejące samochody, potem znów szybko spojrzał mi w oczy. – Jak myślisz, co zaszło w Chelsea Marina?
– Dokonała się rewolucja klasy średniej. Ta, dla której pracowałeś. Tak?
– Ależ nie. Protest klasy średniej to tylko objaw. To część znacznie większego ruchu, prądu drążącego życie nas wszystkich, chociaż większość ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy. Istnieje głęboka potrzeba działań bezsensownych, im gwałtowniejszych, tym lepiej. Ludzie wiedzą, że ich życie pozbawione jest sensu, i wiedzą też, że nic na to nie poradzą. Albo prawie nic.
– Nieprawda. – Byłem zniecierpliwiony znanymi argumentami. – Twoje życie nie jest pozbawione sensu. Gdy tylko rada lekarska cię oczyści, znów będziesz chodził po salach szpitala dla dzieci…
– Mam coś więcej.
– Szybowce? Zapisałeś się na kurs.
– Odwołałem to. Za bardzo przypomina terapię zajęciową. – Gould osłonił oczy. Samolot wznosił się z pasa startowego. Napinał skrzydła na tle nieba, tytaniczny wysiłek woli i stali. Gdy wzniósł się nad Bedfont i skręcił na zachód, Gould pomachał z podziwem. – Heroiczne, ale…
– Nie dość bezsensowne?
– Właśnie. Pomyśl o tych wszystkich pasażerach, w każdym z nich huczy od planów i projektów jak w ulu. Wakacje, konferencje, śluby – tyle celów i energii, tyle małych ambicji, że nikt ich nawet nie spamięta.
– Lepiej byłoby, gdyby samolot się rozbił?
– Tak! To miałoby jakieś znaczenie. Powstanie pusta przestrzeń, w którą możemy zajrzeć z prawdziwym szacunkiem. Bezsensowna, niewytłumaczalna, zagadkowa jak Wielki Kanion. Nie widzimy drogi spoza znaków. Usuńmy je, żebyśmy mogli popatrzeć na tajemnicę pustej drogi. Potrzeba nam więcej pracy przy burzeniu…
– Nawet jeśli giną ludzie?
– Tak, niestety.
– Jak w Heathrow? I w Hammersmith? Czy to Dexter ją zastrzelił?
– Nie. Nie było go w pobliżu.
– A terminal numer 2? – Wyjąłem bilet parkingowy z portfela i przytrzymałem go przed oczami Goulda. – Przyjechał twoim samochodem na dwie godziny przed wybuchem bomby. Co robił, kiedy wysiadł?
– Siedział w wozie. – Gould patrzył na mnie uważnie, zdziwiony, że tak trudno mi pojąć prawdę. – Może nawet myślał o tobie.
W złości uderzyłem go w ramię.
– Muszę wiedzieć!
– Uspokój się… – Potarł ramię, potem sięgnął do samochodu i wyjął egzemplarz Neurologa patrzącego na Boga. Przekartkował go i znalazł moje zdjęcie, młodzieńca uśmiechającego się z samozadowoleniem. – Tamtego ranka Stephen podwiózł mnie do Heathrow. Miałem tu… sprawę do załatwienia.
– Lekarską?
– W pewnym sensie. On miał za zadanie czekać tutaj.
– Zadanie? Jakie zadanie? Dawał komunię świętą na parkingu?
– Musiał gdzieś zadzwonić. – Gould wskazał na cyfry nagryzmolone zielonym długopisem. – Wybierz ten numer, Davidzie. Masz komórkę. To wiele ci wyjaśni.
Wyjąłem komórkę i czekałem, póki lotnisko się nie uciszyło. Gould oparł się o samochód, dłubiąc coś przy paznokciach, jak mentor znudzony niegdyś dobrze się zapowiadającym uczniem. Popatrzyłem na cyfry wypisane na książce wydanej przez BBC i wybierałem numer.
Szybko odezwał się jakiś głos.
– Ochrona Heathrow… Terminal numer 2. Słucham?
– Halo? Przepraszam?
– Ochrona terminala numer 2. Czym mogę panu służyć?
Wyłączyłem komórkę i trzymałem ją jak granat. Powietrze wokół mnie zrobiło się rzadsze. Rzędy zaparkowanych samochodów, druciany płot i stery ogonowe samolotów zbliżyły się do mnie, jak spiskowcy zamierzający zaatakować niebo. Heathrow było wielką ułudą, centrum świata znaków, które niczego nie wskazywały.
– No, Davidzie? – Gould podniósł wzrok sponad paznokci. – Ktoś odpowiedział?
– Ochrona terminalu numer 2. – Wróciłem myślą do komórki biskupa Chichester, którą znalazłem w samochodzie Joan Chang przed galerią Tatę. – Po co Stephen do nich dzwonił?
– Pomysł.
– Miał za zadanie wykonać telefon ostrzegający. Tymczasem ktoś inny podkładał bombę. Ochronie trzeba było dać czas, żeby ewakuowała wszystkich z terminalu.
– Ale telefonu z ostrzeżeniem nie było. Policja jest tego pewna. – Gould kiwał zachęcająco głową. – Stephen nie zadzwonił do ochrony. Dlaczego?
– Bo zamachowiec miał zadzwonić do Stephena, jak tylko podłoży bombę. Ale nie zadzwonił.
– Właśnie. No więc…?
– Stephen pomyślał, że nastąpiła jakaś zwłoka. – Spostrzegłem, że trzymam książkę w ręku i wrzuciłem ją do samochodu. – Siedział tutaj, czytał o Bogu i neurologii. Potem usłyszał wybuch. Domyślił się, że bomba wybuchła, zanim zamachowiec zdołał się z nim skontaktować. Włączył radio w samochodzie i dowiedział się o ofiarach. Musiał być przerażony.
– Był. – Gould odepchnął się od samochodu i zatoczył wokół mnie półkole. – Był głęboko wstrząśnięty. W gruncie rzeczy nigdy się z tego nie otrząsnął.
– I wtedy stracił wiarę. Zostawił tu samochód i jakoś wrócił do Chelsea Marina. Biedak – ale jak usprawiedliwił wobec siebie to, że był zamieszany w zamach bombowy?
– To była część kampanii przeciwko turystyce, zmontowanej przez Kay Churchill. W zamierzeniu miała spowodować zamknięcie Heathrow na kilka dni i zmusić ludzi do myślenia o Trzecim Świecie. Odwołaliby wakacje i przekazali pieniądze dla Oxfam i Lekarzy bez Granic. – Gould uniósł blade dłonie ku słońcu. – Tragiczna pomyłka. To miało być ostrzeżenie. Nie chcieliśmy nikogo zabijać.
– Ale kto był zamachowcem? Vera Blackburn?
– Jest zbyt nerwowa.
– Kay? Nie wyobrażam jej sobie w tej roli.
– Nigdy w życiu. Stephen i ja przyjechaliśmy tutaj sami.
– Ty przyjechałeś ze Stephenem? Więc to ty byłeś zamachowcem? – Odwróciłem się, żeby popatrzeć na Goulda, jakbym go zobaczył po raz pierwszy, obdartego doktorka z dziwnymi obsesjami. – Ty zabiłeś wszystkich tych ludzi… i moją żonę.
– To był wypadek. – Gałki oczne Goulda podeszły do góry pod powiekami, tak jak w parku przy Fulham Palace. – Nikt nie miał zginąć. Byłeś przecież w Filmotece Narodowej, Davidzie, zostawiłeś bomby zapalające w wypożyczalni wideo. Nie wiedziałem, że twoja żona jest w tym samolocie.
– To ty podłożyłeś bombę… – odwróciłem się, dotykałem palcami kurzu na przedniej szybie jaguara, jakby ta powłoka brudu mogła osłonić mnie przed tym, czego dowiedziałem się o śmierci Laury. Z trudem opanowałem gniew. Chciałem, żeby Gould mówił swobodnie, nawet kosztem prawdy. Byłem wstrząśnięty i przygnębiony sobą samym. Przez całe miesiące robiłem za naiwniaka naciąganego przez małą sektę w Chelsea Marina. Wiedziałem teraz, dlaczego Kay zawsze tak się niepokoiła moją coraz bliższą znajomością z Gouldem. O dziwo, nadal martwiłem się o niego.