Ale człowiek, który się do mnie zbliżał, uśmiechał się z nieśmiałą ufnością, patrzył z troską, w której nie było niczego fanatycznego. Był troskliwym lekarzem w sali szpitalnej świata, zachęcającym, wyjaśniającym, zawsze gotowym, by usiąść obok wystraszonego pacjenta i przedstawić skomplikowane rozpoznanie w słowach zrozumiałych dla laika.
– Davidzie…? – Poklepał mnie po ramieniu bezkrwistą ręką. – Nie chcę, żebyś się martwił. Wiem, że trudno zaakceptować takie rzeczy.
Spodziewasz się, że wszystko się zatrzyma – dlaczego drogi nie są ciche, dlaczego samoloty nie stoją na lotnisku? Coś potrząsnęło ziemią, a ludzie nadal robią sobie herbatę…
– Dobrze. Jestem gotów cię wysłuchać.
– To nie są zwierzenia. – Przygładził wytarte klapy garnituru. – Musisz zrozumieć – idąc za tą młodą kobietą do jej drzwi, nie czułem zła.
– Wiem, Richardzie. Wiem, że tak było.
– To dobrze. To było nagłe olśnienie, prawie objawienie. Zobaczyłem ją w centrum handlowym przy King Street i pomyślałem…
– Czy Stephen Dexter ją śledził?
– Nie. To on śledził mnie. Wiedział, w czym rzecz, mówiliśmy o tym wiele razy. Po Heathrow i galerii Tatę ona stanowiła następny, logicznie narzucający się krok. Chciał mnie powstrzymać, zanim go uczynię. Kiedy usłyszał, że widziałem ją kilka dni wcześniej, wychodzącą z River Cafe, zaczął się martwić. Doszedł za mną do centrum handlowego przy King Street i zadzwoniły dzwonki ostrzegawcze. Trudno było się go pozbyć. Tyle kamer nas obserwowało.
– Spotkałeś ją wcześniej?
– Nie. Wiedziałem, że jest sławna, a Vera powiedziała mi, kim jest. Była celem doskonałym pod każdym względem. To mnie uspokoiło – żadnego przewlekłego poczucia winy, żadnego kaca nad muszlą klozetową…
– Byłeś zabójcą doskonałym, bez motywu?
– Vera miała jej adres na liście otwartym w sprawie turystyki do Trzeciego Świata. To było gdzieś niedaleko River Cafe, więc poprosiłem, żebyś na mnie zaczekał w którejś z bocznych uliczek.
– Jak się dostałeś w pobliże jej domu? Poszła prosto do siebie.
– Za centrum handlowym jest parking. Poszedłem tam za nią. Przedstawiłem się i powiedziałem, że jestem lekarzem, jednym z amatorów tego listu otwartego. Powiedziała, że podwiezie mnie do szpitala Charing Cross i po drodze weźmie list od Very.
– Potem wysiadłeś z samochodu i poszedłeś za nią? Byłeś uzbrojony?
– Oczywiście. Trochę ćwiczyłem z bronią, wiedząc, że ten dzień nadejdzie. – Gould rozpiął marynarkę, pokazując lufę wystającą z małej, skórzanej kabury tkwiącej mu pod pachą. – Stała tyłem do mnie, wkładała klucz do zamka. To był odpowiedni moment.
– Dlaczego na progu? – Z wysiłkiem panowałem nad oddechem, starając się nie rozpraszać Goulda. – Mieszkała sama. Nikt nie znalazłby jej przez wiele dni.
– Nie chciałem widzieć jej mieszkania. Jak umeblowała salon, jakie obrazki zawiesiła, jakie zaproszenia trzyma na gzymsie kominka. W ten sposób zbliżyłbym się do niej. Jej śmierć nie byłaby już bezsensowna.
– Więc zastrzeliłeś ją. – Patrzyłem na Goulda, myśląc o Laurze siedzącej wśród szczątków w terminalu numer 2. – Złapałeś autobus do Fulham Palace i czekałeś w parku. Byłeś…
– Wytrącony z równowagi. Przejściowo obłąkany. To mną wstrząsnęło. – Gould mówił to niemal bezceremonialnie, jakbyśmy byli kolegami, którzy dobrze się rozumieją. – Ale warto było tego dokonać, Davidzie.
– Trudno to zrozumieć.
– Zaakceptujesz to. Jestem ci wdzięczny. Musiałem zobaczyć te drzewa.
– I wyrzuciłeś pistolet do rzeki. Gdyby policja przepytała stare małżeństwo z parku, mogliby cię zidentyfikować.
– Mnie? I ciebie. – Gould pokiwał w zamyśleniu głową. – Samochód, którym zabójca uciekł – prowadziłeś go. Byliśmy wspólnikami.
– Nieprawda. Nigdy nie posunąłbym się do morderstwa.
– Wtedy nie. Ale zmierzasz ku niemu. Nawet teraz.
– Nigdy. – Nie mogłem dać sobie rady z intensywnym i przyjacielskim spojrzeniem Goulda. Odwróciłem się w stronę jaguara. Światło słoneczne padało na zielone cyfry z okładki książki. – A bomba w galerii Tatę? To też ty?
– To kolejna fuszerka. Nikt nie miał ucierpieć. Dexter był chętny do współpracy, a ja powiedziałem mu, że zostawię bombę na moście Millenium razem ze sztalugami i artystycznymi bibelotami. Była to część naszej kampanii przeciwko wszystkiemu, co reprezentuje galerię Tatę. Coś, co miało nią zatrząść.
– A zadaniem Stephena było wykonanie telefonu z ostrzeżeniem, żeby zdążyli ewakuować most?
– Właśnie. Ale ochroniarz nie pozwolił mi tam malować – to zła wiadomość dla każdego początkującego Moneta czy Pissarra. Bomba była w albumie Very, więc zostawiłem ją w księgarni. Kiedy wyszedłem, zobaczyłem, że nadchodzi Joan Chang. Kolejny lojalny uczeń, który miał mnie na oku.
– Nie ufała ci?
– Po Heathrow już nie. Wiedziała, czego naprawdę chcę. Stephen był zdenerwowany, czuł się odpowiedzialny za śmierć wszystkich tych ludzi.
– Dziwisz się?
– I tak, i nie. – Gould dotknął pajacyka naklejonego na szybę, jakby objaśniał rzecz dzieciom z hospicjum w Bedfont. – Stephen widział to dwojako. Po zamachu na Heathrow powiedział mi, że znów poczuł obecność Boga, jak urojoną kończynę budzącą się do życia. Potrzeba mu było tego poczucia winy. Dlatego zgodził się wziąć udział w robocie przy galerii Tatę. Nieświadomie żywił nadzieję, że ktoś zginie.
– Ale nie Joan Chang. Widział, jak biegnie w panice, i domyślił się, że znalazła bombę. Dlatego zadzwonił do ochrony.
– Trochę za późno. To kłopot z wszystkimi religiami – za późno przychodzą na miejsce zdarzenia. – Gould wyjął chusteczkę z mojej kieszonki na piersi i wytarł sobie palec wskazujący. – Przykro mi z powodu Joan. Lubiłem ją, a to zepsuło eksperyment.
– A Dexter? Wcześniej czy później zawiadomi policję.
– Na razie nie. Potrzebuje jeszcze poczucia winy, jeśli Bóg ma wrócić i zbawić go. Poza tym on mnie rozumie. Ty też, Davidzie.
– Nie. – Zatrzasnąłem drzwi jaguara i spróbowałem zapanować nad sobą. – To jest szaleństwo. Wszystko – bezsensowna przemoc, przypadkowe morderstwa, zamachy bombowe. To zamknięty krąg przestępstw. Życie jest więcej warte.
– Niestety, życie nic nie jest warte. Albo prawie nic. – Niespeszony moim wybuchem gniewu, wziął mnie pod ramię. – Bogowie umarli, a my już nie ufamy własnym marzeniom. Wyłaniamy się z otchłani, patrzymy przez chwilę za siebie i znów wchodzimy w otchłań. Młoda kobieta leży martwa na progu swojego domu. Bezsensowne przestępstwo, ale świat wstrzymuje oddech. Nasłuchujemy, ale kosmos nie ma nam nic do powiedzenia. Jest tylko cisza, więc to my musimy przemówić.
– My?
– Ty i ja. – Głos Goulda przeszedł nieomal w szept, jakby mówił do jednego z umierających dzieci. Złapał mnie za ramiona uspokajającym gestem. – Jest wiele do zrobienia, kolejne akcje, które trzeba zaplanować. Wiem, że mnie nie zawiedziesz.
– Nie zawiodę? Przecież zabiłeś moją żonę.
– Nie będę wymagał, żebyś dokonał czegoś brutalnego; to nie leży w twojej naturze. Przynajmniej na razie…
Mówił aksamitnym, uspokajającym głosem, ale dłoń sięgała do kabury pod pachą. Oparł się o mnie, głowę miał o kilkanaście centymetrów od mojej. Źrenice powędrowały w górę, otoczyła go ostrzegawcza aura, którą widziałem w Bishop’s Park. Zrozumiałem, że zastanawia się, czy nie jestem zbyt niebezpieczny, żeby zostawić mnie na parkingu. Gdyby znaleziono mnie martwego w jaguarze, z biletem parkingowym w dłoni, policja szybko doszłaby do wniosku, że to ja byłem sprawcą zamachu na terminal numer 2 i zabójcą byłej żony.