– Sally…
Dwaj policyjni motocykliści jechali Beaufort Avenue. Zatrzymali się przy rondzie, ich radiostacje zaczęły trzeszczeć. Umundurowani posterunkowi szli chodnikiem, przyglądając się uważnie pustym domom.
– Co było w tej niebieskiej płóciennej torbie?
– Richard trzyma w niej oporządzenie do szybowca. – Sally wstała i przeszła wokół łóżka z wzrokiem wbitym w ślady moich butów na dywanie. – Myślisz…?
– A co z bronią? Czy to śrutówka, czy…?
Nie odpowiedziała. Przysłuchiwała się odgłosom z dachu nad naszymi głowami. Zdjąłem abażur z lampy stojącej przy drzwiach. Chwyciłem chromowaną nóżkę i wyrwałem wtyczkę z kontaktu.
– Nie… – Sally złapała mnie za ramię, zanim zdołałem uderzyć nóżką lampy w drzwi. – Tu będzie strzelanina.
– Oczywiście. Cel pozbawiony sensu, jak liberalny minister spraw wewnętrznych…
– Albo ty! – Próbowała wyrwać mi nóżkę lampy z rak. – Richard wiedział, że przyjdziesz.
– Nie zabije mnie. Lubię go. Jaki miałoby to sens?
Pytanie zamarło mi na ustach. Kawalkada oficjalnych limuzyn wjeżdżała do Chelsea Marina, czarne sedany z rządowych garaży. Jechali powoli wzdłuż Beaufort Avenue, pasażerowie gapili się w milczące okna i na podarte transparenty. Za minutę procesja dotrze do Cadogan Circle, potem skręci w lewo pod oknami, z których patrzyłem.
Spróbowałem odepchnąć ją od drzwi.
– Jeśli znajdą nas tutaj…
– Pomyślą, że jesteśmy więźniami. Będziemy bezpieczni, Davidzie.
– Nie. – Szarpałem się z klamką. – Jestem to winien Richardowi.
Puściła nóżkę lampy i cofnęła się, patrząc na mnie ze znużoną cierpliwością, gdy dźgałem płycinę drzwi. Sięgnęła do kieszeni na piersi koszuli. Na jej otwartej dłoni leżał klucz.
– Kto zamknął drzwi?
– Ja. – Patrzyła mi prosto w twarz niezażenowana swoim podstępem. – Próbuję cię ochronić. Dlatego pojechałam z Richardem do Hungerford. Jestem twoją żoną, Davidzie.
– Pamiętam o tym. – Wepchnąłem klucz w zamek. – Muszę ostrzec Richarda. Jeśli ochroniarze zobaczą go z karabinem, zastrzelą go. To może być kolejna fantazja, jakaś obsesja z tym Hungerford…
Zrezygnowana pocierała obtarte kostki. Odwróciła się do okna.
– Posłuchaj, Davidzie…
Kawalkada zatrzymała się na Beaufort Avenue. Minister i dwóch wyższych urzędników wyłoniło się z limuzyny. Dołączyli do nich eksperci z innych samochodów. Stali w grupce na chodniku i patrzyli na pierwszy ze strawionych przez ogień domów, jakby jego zwęglony szczyt miał im objawić prawdę o rebelii. Wymieniano poważne słowa, głowy mądrze potakiwały. Ekipa telewizyjna filmowała to wydarzenie, a dziennikarz czekał z mikrofonem w ręku, żeby zacząć zadawać pytania ministrowi.
– Co się dzieje? – Sally wzięła mnie za ramię, przygryzała wargi. – Co oni robią?
– Te samochody dziwnie wyglądają…
Spoza stojącej kawalkady błysnęły reflektory. Policjant na motorze, patrolujący Beaufort Avenue, zatrzymał się pośrodku drogi i zablokował przejazd zakurzonemu volvo mozolącemu się pod bagażami przywiązanymi na dachu. Kobieta za kierownicą pchała się dalej, zmuszono ją do zatrzymania się przy limuzynie ministra. Za volvo trzy kolejne samochody, równie zmaltretowane, przepychały się przez bramę. Zauważyłem, jak płowowłosy mężczyzna w sportowej kurtce w kratkę każe odstąpić policji, która próbowała je zatrzymać. Major Tulloch, jak zwykle, korzystał z okazji.
– Kto to jest, ci ludzie w starych samochodach?
– Chyba wiem…
– Skwaterzy? Wyglądają na hippisów.
– To nie są skwaterzy. Ani hippisi.
Minister spraw wewnętrznych też spostrzegł nowo przybyłych. Urzędnicy i eksperci odwrócili się plecami do spalonego domu. Czujny inspektor policji przekazywał wiadomość od kobiety w volvo, a minister, któremu najwyraźniej ulżyło, przez moment stał na palcach. Zerknął w kamerę i skinieniem ręki kazał motocyklistom zjechać na bok. Uniósł ramiona, jakby kierował ruchem, i machał, żeby samochód jechał dalej.
– Kim są ci ludzie? Czy to bezdomni?
– Na swój sposób. To mieszkańcy tego osiedla. Oni tu mieszkają. Ludzie z Chelsea Marina wracają do domu.
Patrzyłem, jak volvo ruszyło Beaufort Avenue. Za nim jechał konwój samochodów, pokrytych kurzem, wyładowanych psami i dziećmi, z połamanymi lusterkami bocznymi przylepionymi taśmą do słupków okiennych, z karoserią powgniataną po wielu kilometrach górskiej włóczęgi. Domyśliłem się, że grupa, która zwiedzała Szkocję albo West Country – południowo-zachodnią część Anglii – odbyła tajną naradę przy ognisku i postanowiła wrócić do domu, spodziewając się zapewne, że wizyta ministra zapowiada rychły najazd buldożerów.
Minister, uśmiechając się radośnie, wsiadł do limuzyny. Machał do powracających, którzy w odpowiedzi naciskali klaksony, a wielki pies poszczekiwał z otwartej tylnej klapy samochodu.
W hałasie rozbrzmiewającym wokół Cadogan Circle prawie nie usłyszałem odgłosu wystrzału z dachu. Samochód ministra zahamował ostro, przednia szyba rozgwieździła się płatkami mrożonego szkła. Na chwilę zapadła cisza, a potem policjanci i eksperci rozbiegli się, szukając schronienia za samochodami, kucając pod ścianami pustych domów.
Na niebie nad Tamizą pojawił się helikopter, jego reflektor omiatał dachy osiedla. Czekałem na drugi strzał, ale powracające rodziny rozproszyły snajpera, co prawie na pewno uratowało ministra. Osłaniając go własnymi ciałami, członkowie ochrony wyciągnęli go z limuzyny i zaciągnęli po chodniku do drzwi najbliższego domu.
– Sally… – Przycisnąłem ją do siebie, czułem jak jej serce bije, choć raz, w rytm mojego serca. Usłyszałem, jak na dachu przebiegły czyjeś stopy, z helikoptera zagrzmiał głośnik, ostrzeżenie utonęło w ryku syren i silników motocykli.
– Davidzie, czekaj! – Chwyciła mnie za ramię, żona głupiego męża, dochodzącego powoli do rozsądku. – Niech policja go złapie.
– Masz rację. Będę ostrożny. Muszę być…
Patrzyła, jak otwieram drzwi sypialni. Salon był pusty. Mój laptop leżał na kanapie, ale niebieska płócienna torba zniknęła wraz z Richardem Gouldem. Uspokajającym gestem zatrzymałem Sally, wyszedłem z mieszkania i przeszedłem przez korytarz. Zbiegłem po schodach, mijając puste piętra i otwarte drzwi. Dopadłem holu przy drzwiach wejściowych, gdy helikopter obniżał lot nad Cadogan Circle.
Przez tornado hałasu usłyszałem dwa krótkie odgłosy wystrzałów w podziemnym garażu.
34. Zadanie wypełnione
Cienie pędziły po ścianach piwnicy, jak kinetyczne murale w jakiejś obłąkanej galerii. Popchnąłem drzwi przeciwpożarowe i stanąłem na cementowej podłodze. Helikopter lądował na podwórku za blokiem, przez otwarte drzwi rampy wjazdowej widziałem jego śmigło ogonowe.
W garażu stał tylko jeden samochód, zaadaptowany saab Sally, schowany za rzędem kontenerów na śmieci obok zsypu.
Gdy szedłem, cienie łopat helikoptera biegły do tyłu, gwałtownie skręcały i wracały, żeby mnie wyprzedzić. Stanąłem przy oświetlonym reflektorem helikoptera saabie, nieomal ogłuszony wibracjami betonu.
W białym, oślepiającym świetle zobaczyłem mężczyznę skulonego za kierownicą wozu, jego lewe ramię spoczywało na dźwigniach hamulca i gazu. Prawe zwisało przez okno, jakby chciał zasygnalizować nagły skręt. Za nim, na tylnym siedzeniu leżała kobieta z czołem opartym o zgięcie łokcia.
Gould i Vera Blackburn zginęli razem, w samochodzie. Vera leżała twarzą w dół na szkockim pledzie, wąska spódnica eksponowała jej cienkie, dziewczęce nogi. Strzelono jej w plecy, a krew zbierała się w załamaniach lakierowanej skórzanej kurtki i skapywała na gumowy dywanik na podłodze samochodu. W swoich ostatnich chwilach uczepiła się oburącz pledu, zdzierając paznokcie.