Szczęśliwi, że jesteśmy razem, przeszliśmy się z Sally wzdłuż Beaufort Avenue. Odbywało się tu kilka przyjęć. Nastolatki w bryczesach po lekcjach jazdy konnej flirtowały przy rodzinnych jeepach i land-roverach, drażniąc dobrze wychowanych chłopców, noszących się na czarno wedle ostatniego krzyku młodzieżowej mody.
– Bardzo tu przyjemnie. – Sally oparła się wygodnie o moje ramię. – Musi się tu fajnie mieszkać.
– Owszem. Zbudowali klub sportowy i powiększyli przystań. Jest prawie wszystko, czego można zapragnąć.
– Widzę. A właściwie przeciwko czemu się zbuntowali?
– Hm… mógłbym napisać o tym książkę.
Ale myślałem o innym czasie, gdy Chelsea Marina była miejscem prawdziwej obietnicy, gdy młody pediatra namówił mieszkańców do stworzenia jedynej w swoim rodzaju republiki, miasta bez znaków drogowych, praw bez kar, wydarzeń bez znaczenia, słońca bez cieni.
J. G. Ballard