Выбрать главу

Skinąłem głową profesorowi Arnoldowi, dyrektorowi instytutu, człowiekowi miłemu, ale przebiegłemu, o umysłowości prawnika, zajmującego się pyskówkami, świadomego, że otaczają go rywale, którzy chętnie zajęliby jego stanowisko. Śmierć Laury przepełniła ich wszystkich poczuciem niepewności, przypominając, jak bardzo Laura nimi gardziła. Byłaby zdumiona obecnością byłych kolegów. „Szarzy ludzie z zahamowaniami, którzy przywarli do wygodnych kocyków bezpieczeństwa” – powiedziała kiedyś. Gdyby usłyszała hołdy wygłaszane ku jej czci z kamiennymi twarzami, zdmuchnęłaby śmiechem wieko trumny. Latami nalegała, żebym opuścił instytut i zaczął pracować na własną rękę. Twierdziła, że moja lojalność wobec instytutu skrywa w sobie lęk przed dojrzewaniem. Przez ostatnie lata, które spędziliśmy razem, miałem potrzebę bezpieczeństwa, które oferował Adler. Kiedy Laura odeszła z instytutu, żeby założyć własną firmę konsultacyjną, wiedziałem, że nasze małżeństwo to już przeszłość.

Ale w końcu Laura nigdy nie udawała, że oferuje mi bezpieczeństwo. Pamiętałem jej cięte poczucie humoru, depresje, które ujawniały cieplejszą i bardziej interesującą stronę jej osobowości, nagły entuzjazm, który sprawiał, że wszystko wydawało się możliwe. Niestety, jak na nią, byłem zbyt stały i ostrożny. Raz celowo sprowokowała mnie, żebym zatrzasnął drzwi na jej twarzy. Strumień krwi popłynął z wydatnego nosa, stanowiącego jej czułe miejsce. Dziwne, ale to właśnie krew na twarzy rannej kobiety przy konwejerze z bagażem sprawiła, że pomyślałem o Laurze. Opuściłem żałobników i poszedłem między eksplodującymi kolorami kwiatami, które przypominały mi inną detonację. Bomba w terminalu numer 2 wybuchła, gdy bagaż lotu British Airways z Zurychu dotarł do konwejera. Nie było ostrzeżenia i żadna organizacja nie przypisała sobie odpowiedzialności za trzy ofiary i wielu rannych. Nic nie wyjaśniało, dlaczego właśnie ci pasażerowie stali się celem: grupa kurierów bankowych, wczasowiczów i szwajcarskich żon odwiedzających mężów rezydujących w Londynie. Laura wygłosiła wykład na prowadzonym przez firmę Nestle seminarium o wielkich miastach. Umarła na oddziale intensywnej opieki medycznej w szpitalu Ashford, pół godziny przed naszym przyjazdem. Odłamek mechanizmu zapłonowego, który zdetonował bombę, rozerwał jej serce.

Wróciłem do kaplicy, zostawiając kwiaty oddające ostatnie błyski w popołudniowym świetle. Żałobnicy wracali do samochodów, gotowi na koncyliacyjne spotkanie, które profesor Arnold zaproponuje zamiast stypy. Henry Kendall stał na stopniach kaplicy, przypatrując się uważnie uczestnikom pogrzebu, jakby chciał poznać mężczyzn, którzy przeszli przez życie Laury. Gdy podszedłem, energicznym krokiem skierował się do samochodu.

– Davidzie… – chwycił mnie za ramię. Wydawał się przyjazny i pewny siebie. – Cieszę się, że przyszedłeś.

– Dobrze poszło – pokazałem za oddalającymi się żałobnikami. – Krótko, ale…

– Laura byłaby wściekła. Te fałszywe mowy pożegnalne. Jestem zaskoczony, że wszyscy przyszli.

– Nie mogli nie przyjść. Wystraszyła ich niemal na śmierć. Wyglądasz…

– Tak, tak… – Henry odwrócił się ode mnie, dotykając ręką policzka. Szukał brody świadom, że jego przystojna twarz i wszystkie jej tajemnice wystawione są na działanie powietrza. Nie po raz pierwszy pomyślałem, że Laura uważała jego wygląd i swoistą bierność za pociągające i atrakcyjne. W jego oczach zawsze byliśmy rywalami. Nie rozumiał, dlaczego nie skorzystałem z szansy, żeby osłabić jego pozycję. Romans z Laurą był częściowo próbą wypłoszenia mnie. Lubiłem go, ale mogłem sobie na to pozwolić, wiedząc, że nigdy nie zostanie dyrektorem Instytutu Adlera.

Wskazałem na mężczyznę w kożuszku, siedzącego teraz samotnie na parkingu z wielkimi rękami opartymi o kierownicę.

– Kto to jest? Jakaś stara miłość Laury?

– Mam nadzieję, że nie. To major Tulloch, były policjant z Gibraltaru. Trochę zawadiaka. Został oddelegowany do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, służy w jakiejś jednostce antyterrorystycznej.

– Zajmuje się bombą z Heathrow? Masz jakieś nowe informacje?

– Trudno wyczuć. Ludzie z wywiadu zawsze wiedzą mniej, niż ci się wydaje. Chciał porozmawiać z tobą przed mszą, ale wyglądałeś na zaabsorbowanego.

– A ty nie?

– I tak, i nie. – Henry uśmiechnął się przelotnie, ciągle wystawiając mnie na próbę. – Według Tullocha znaleźli podejrzany plakat przy stanowiskach odbioru bagażu w terminalu numer 2.

– Związany z bombą?

– Możliwe. Ktoś wcisnął torbę w szyb wentylacyjny za przegrodą w ubikacji. Zaledwie piętnaście metrów od bomby.

– Mogła tam tkwić od miesięcy. Albo lat.

Henry spojrzał na mnie i pobłażliwie pokiwał głową, jakby potwierdzało się to, co Laura o mnie mówiła.

– Teoretycznie tak, ale byłbym tu sceptykiem. Niektóre sprawy należy brać dosłownie. W torbie było nagranie z protestem przeciwko wakacyjnym lotom do krajów Trzeciego Świata. Wiesz, turystyka seksualna, betonowanie naturalnego środowiska tubylców, kultura portowa.

– W Szwajcarii?

– Skąd mam wiedzieć? – Wiedząc, że mnie zaintrygował, Henry zniżył głos. – Chcesz porozmawiać z Tullochem? Ministerstwo Spraw Wewnętrznych ceni nasze doświadczenie.

– W kwestiach gwałtownej śmierci? Nie sadzę, żebym miał jakiekolwiek doświadczenie w tej mierze.

– Są zaniepokojeni nowymi grupami terrorystycznymi: poszukiwacze mocnych wrażeń z upodobaniem do stosowania przemocy. Ostatnio wybuchało mnóstwo bomb, przeważnie to wyciszano. Prawdę mówiąc, Tulloch pytał, czy chcę dla nich pracować. Oczywiście nieoficjalnie. Dołączać się do demonstracji, stać obok i obserwować, sporządzać mapy rodzącej się psychozy.

– Tajnie?

– Częściowo.

– Zgodzisz się? – czekałem, aż odpowie. – Henry?

– Nie wiem. Na swój sposób jestem to winien Laurze.

– Nic nie jesteś jej winien. Takich grup są setki. „Chronić wieloryba zabójcę” „Ratować wirusa ospy”.

– No właśnie, od czego zacząć? Tulloch twierdzi, że w tym tkwi niebezpieczeństwo.

– Naprawdę? Trzymaj się od tego z daleka, Henry.

– Dobra rada. Może za dobra. – Gdy ściskaliśmy sobie ręce, zapytał: – Po co jechałeś do szpitala? Ashford leży kawał drogi od St John Wood.

– Martwiliśmy się o Laurę. I o ciebie.

– Dobrze. A przy okazji, torebka Laury…?

– Jest w moim samochodzie. Oddam ci ją.

– To ładnie z twojej strony. Otwierałeś ją?

– Nie.

– Znam to uczucie. Są tajemnice, z którymi nikt z nas sobie nie poradzi.

Patrzyłem, jak odjeżdża, zostawiając mnie sam na sam z Tullochem. Pasemka dymu uniosły się nad kominem krematorium, gdy komora spalania rozgrzała się do maksimum. Był tam kłąb ciemniejszego dymu, jakby jakaś część Laury uwolniła się z oków ciała – może dłoń, którą mnie kiedyś pieściła, albo miękka stopa, którą mnie dotykała podczas snu. Patrzyłem, jak dym się unosi serią wybuchów, jakby zmarła kobieta słała mi sygnały. Pod czarnym garniturem koszulę miałem przesiąkniętą potem. Jej śmierć uwolniła mnie od wszystkich urazów, od całego zapamiętanego bólu. Pamiętałem kapryśną młodą kobietę, którą spotkałem w barze Filmoteki Narodowej i zaprosiłem na nocny seans filmu Antonioniego.

Major Tulloch obserwował mnie z samochodu, a dym unosił się gwałtownie do nieba. Oburzała mnie obecność tego bezczelnego policjanta w rzeźniczym kożuchu, gdy ciało mojej żony rozpraszało się po niebie. Ale on wiedział, że chcę znaleźć jej zabójcę, mojego ostatniego rywala.