— Reuss — usłyszałem za sobą. Głos Sena brzmiał ciepło, niemal tkliwie. Ale było w nim coś, co na przykład „Technicznemu” bardzo by się nie spodobało.
— Leż spokojnie, Reuss — powiedział.
3
Dziewięć przytłumionych, urwanych dźwięków. Dziewięć godzin dnia, podobnego do poprzednich i takiego jak wszystkie w przyszłości.
Nie będę cofał zapisu. Wiem, co napisałem. Pamiętam twarz Reussa, jak wtedy wyglądała, każdy grymas, każdy skurcz mięśni tej twarzy i nie sądzę abym miał powody przeżywać to jeszcze raz.
W kabinie było chłodno. Wstałem i przesunąłem rączkę klimatyzatora. Mimo woli powędrowałem wzrokiem w głąb niszy, gdzie znajdowała się aparatura.
Mój „doktor”, wierna kopia tego, który pozostał w macierzystej bazie, trwał w milczącym bezruchu. Wystarczy podejść, zamknąć obieg prądu i usiąść w fotelu obok. Rozlegnie się niski, matowy głos, wyprzedzający moje myśli. Tłumaczący je, cierpliwie i prosto, jak dziecku. U siebie, w bazie, spędzałem na takich „pogawędkach” całe godziny.
U siebie?
Nie zrobię tego. Pomimo, że ten, kim teraz jestem, również znajduje się u siebie. Nie mniej, niż ci tam, na dole.
Skonstruowałem „doktora”, a raczej odtworzyłem go, w pierwszych dniach pobytu tutaj. Nie pamiętam, na co liczyłem. Z pewnością nie powodowała mną myśl o samotności. Jeśli już, to raczej obsesja wrogości, obrzydzenia. Wtedy jeszcze szukałem w sobie jej przesłanek.
Przekonałem się o jednym. Moje automaty są przydatne tak długo, jak długo człowiek jest naprawdę sobą. Po raz pierwszy przyszło mi to na myśl w czasie rozmowy z Reussem. Potem rzecz staje się farsą. Nie dlatego nawet, że automat wykłada, w porządkujących zdaniach, logicznie i dobitnie, fałsz. Ten fałsz także może dać do myślenia. Nie. W grę wchodzi całkiem zwyczajnie znudzenie. W moim wypadku coś jeszcze.
Tak czy inaczej mój nowy „doktor” od kilku miesięcy milczy. I nie widzę, co mogłoby przerwać jego milczenie.
Przedobrzyłem z tym klimatyzatorem.
Zmieniłem położenie rączki i przeszedłem na środek kabiny. W każdym razie mam aparaturę. Mam pełny zestaw stymulatorów. Mogę sięgnąć do nich, kiedy tylko zechcę. Na przykład, aby poczuć się bezpiecznym przed samym sobą.
Nie raz powtarzałem sobie, że to właśnie, ta możliwość, różni mnie od mieszkańców Czwartej. Ale to nieprawda. Mniejsza, dlaczego.
Zobaczymy, co zrobię z tymi z dołu. Nazywam tak „kopie”, chociaż to nie ma sensu. Główny ekran w mojej kabinie, na który automaty przekazują obrazy z farmy, jest zawieszony nieco skośnie. Sprawia to wrażenie, że obserwuje się ląd z wysokości stacji kosmicznej.
Co z nimi zrobię? Wiem jedno. Nie sięgnę teraz do iluzji, skoro poradziłem sobie bez niej pierwszego dnia. I w pierwszym tygodniu. A potem miesiącu.
Zresztą cóż mogę zrobić? Jeżeli nawet Sennison i inni, przed odlotem, wmawiali sobie i mnie, że tylko dlatego pozwalają mi zostać. Jeżeli robili to tak, jakby sami byli najgłębiej o tym przekonani.
Zabawne. Ja, z moją nienawiścią, której nie umiem przezwyciężyć, mam szukać agresywności w kopiach. Lepiej, że to tylko pozór. Nawet jeśli naprawdę są maszynami, stworzonymi do walki.
A kim ja jestem? Nie ta rzecz, którą mogę zobaczyć w lustrze. To co decyduje: mózg?
Podszedłem do ekranu. Ukazały się zabudowania farmy, w ogólnym planie. Przybliżyłem obraz.
Są. Siedzą przy długim, drewnianym stole, osłoniętym częściowo od słońca przez wystający okap werandy. Mężczyźni są nadzy do pasa, tylko Musparth, jeden z trzech, nie wiem który, ma na sobie zielona koszulkę bez rękawów, uszytą z jakiegoś pokrowca. Nysa wyszła teraz z sieni z dużym, ciężkim naczyniem. Jeden z mężczyzn wstaje, żeby jej pomóc.
To on.
Cofnąłem się odruchowo. Jestem spokojny. To „jestem spokojny” powtarzałem przy każdym łączeniu. Kiedy czułem, że będę tego potrzebował.
Teraz nic we mnie nie drgnęło. Coś się zmieniło. Uprzytomniłem to sobie natychmiast, jak tylko go zobaczyłem. Ale nie myślałem o tym. Wolałem nie kusić tego spokoju, który tym razem był prawdziwy.
Mogue. Piotr. Jeden z dwóch. Grób pierwszego, czy może drugiego właśnie, znajduje się na otoczonej wysokimi drzewami polanie, półtora kilometra na zachód od zabudowań farmy. W tym grobie powinien leżeć ktoś inny. Ja.
Ja?
Nysa i Mogue uporali się z naczyniem. Dołączyli do pozostałych. Oświetleni skośnymi promieniami zachodzącego słońca, przy tym długim stole, wyglądają jak robotnicy rolni ze starego, muzealnego obrazu.
Pojutrze minie miesiąc od mojej ostatniej bytności na Czwartej. Polecę. Nie spóźnię się. Skrupulatnie przestrzegałem narzuconego sobie terminarzu tych „wizyt”, jakby rzeczywiście chodziło o precyzyjnie zaprogramowany eksperyment.
Pojutrze.
Mam czas o tym myśleć. Na razie czeka mnie codzienny obchód posterunków obserwacyjnych. Sprawdzę zapisy automatów, wrócę, i jak zawsze, będę pisał do drugiej w nocy.
— Jak to właściwie jest… z tobą? — spytał Sen, po raz chyba piąty. Nie musiał powtarzać tego pytania. Nawet nie powinien.
— Nie wiem — odpowiedział Reuss. W jego głosie nie było nic, oprócz zmęczenia.
Pamiętał lądowanie Animy. Potrafił dokładnie odtworzyć przebieg wypadków, jakie miały tu miejsce dwudziestego czwartego czerwca dwa tysiące osiemset trzydziestego drugiego roku. Wszystko jednak co dotyczyło mieszkańców planety, ich cywilizacji, roli jaka wyznaczyła ona ludziom, było „nie wiem” i Sennison miał już czas, żeby się z tym pogodzić. Teraz zaczął z innej beczki:
— Sto metrów stąd — skinął głową w stronę iluminatora — jest grób. Wiesz, kto w nim leży?
Reuss westchnął i niespodziewanie uśmiechnął się. Był to uśmiech chirurga, któremu przed własną operacją udało się powiedzieć dowcip.
— Nie — odpowiedział spokojnie. — Ale domyślam się. Dosyć na ciebie spojrzeć…
— Ty sam — rzucił Sennison. Reuss skinął głową.
— Spodziewałem się tego — rzekł obojętnym tonem. — Niemniej mylisz się. Ja przecież siedzę tutaj…
Przyjąłem to z satysfakcją. Sen mnie irytował. Nie przestawał się łudzić, że wyciągnie od Reussa coś, co od razu załatwi sprawę. Na przykład szkic drogi wiodącej do pozostałych członków załogi Animy. Mamy już pełny zapis projekcji jego pól mózgowych. Automaty poddały go wszystkim możliwym testom. Trwało to bite trzy godziny. Ale Sen wierzy w „żywe słowo”. I nie daje za wygraną.
— Więc może zechcesz nam powiedzieć — mówi ostrym tonem — kto właściwie tam leży? Jeśli t y siedzisz tutaj?
— Reuss — odparł spokojnie Reuss. Uniósł głowę i przyglądał nam się chwilę. Wreszcie wzruszył ramionami.
— Reuss — powtórzył. — Ale nie powiem wam, który z rzędu…
Sen przymknął oczy. Guskina aż poderwało.
— Ty wiesz?! — wykrzyknął.
— Właśnie nie wiem…
— Gus pyta — wtrąciłem — czy ty wiesz, że mieszkańcy planety was, jakby to powiedzieć, powielali… Oczywiście — zwróciłem się do Guskina — że on o tym wie. Dał nam to dość wyraźnie do zrozumienia. Tylko wy udajecie, że sprawa jest tabu. I bawicie się w subtelności, niepotrzebne nikomu a już na pewno nie Reussowi. Powiedz im — zwróciłem się bezpośrednio do niego — jak oni to robią? I gdzie? Bo chyba nie w oceanie?
Zapanowała cisza.
— W oceanie — powiedział wreszcie Reuss. — To jedno wiem na pewno. Poza tym… — wzruszył ramionami. — A co do tego grobu — dodał po chwili, patrząc Senowi w oczy — leży w nim Reuss. Żaden automat czy inny twór, zewnętrznie tylko przypominający Reussa ale pozbawiony pamięci, pozbawiony utrwalonych w świadomości i podświadomości cech, które kształtują jednostkę ludzką w jej rozwoju. Prawdziwy Reuss. To jest równie pewne, jak to, że znajdujemy się w układzie Feriego i że ja sam jestem prawdziwy…