Выбрать главу

Więc takie będą moje emocje.

Wygasiłem ekran i odwróciłem się. Zajrzałem do łazienki i wracając przystanąłem przed pulpitem łączności. Tuż obok niego widniał stolik z przystawką pióra świetlnego. Na wysokości głowy człowieka prostokątny ekran elektroniczny. Czyżby sądzili, że zechcę pisać pamiętniki? Chociaż, jeśli się zastanowić, dlaczego nie miałbym spróbować i tego? Wszystko wskazuje, że czasu będzie dość.

— Nie chcę cię zatrzymywać — powiedziałem, nie odwracając się — możesz uznać, że delegacja pożegnalna wywiązała się z zadania. Swoją drogą — dodałem — zdobywasz nową specjalizację. Uroczyste pożegnania. To może się przydać.

Nie odpowiedział. Odszedłem pod przeciwległą ścianę, usiadłem i spojrzałem mu w oczy. Mój głos brzmiał teraz głucho. Wnętrze było doskonale wytłumione.

— Na co jeszcze czekasz? Zapominasz, że to ja jestem tu gospodarzem. I nikogo nie zapraszałem.

— Dobrze, dobrze — odezwał się wreszcie. — Gil?

— Co?

— Wrócisz?

— Idź, uzgodnij to z tamtymi — burknąłem. — Podyskutujcie. Co do mnie, powiedziałem swoje.

— To nie jest odpowiedź — mruknął.

— Jakie pytanie, taka odpowiedź. Coś jeszcze?

— Gil, mnie możesz powiedzieć. Wrócisz?

— A dajże mi święty spokój — huknąłem. — Co sobie u licha wyobrażasz9 Że czekam, aż mnie poprosisz?

— Gil…

— Wynoś się — syknąłem. — Nie rozumiesz?

Siedział jeszcze chwilę bez ruchu, po czym potrząsnął głową i wstał. Odwróciłem się, kiedy zapinał skafander. Usłyszałem jego oddalające się kroki. Zgrzyt otwieranej klapy śluzy. Cisza.

— Pamiętaj jedno — dobiegł mnie jego głos. — Na pierwszy sygnał, przylecę po ciebie. Wystarczy, że otworzysz tor powiesz dwa słowa. Jeśli nie chcesz słuchać, nie powiem słowa więcej. Ale to musisz wiedzieć. I zapamiętać, że nie co innego usłyszałeś na pożegnanie. Do widzenia.

— Cześć — mruknąłem.

Stuknęła klapa… Sekunda i dobiegł mnie szum powietrza uchodzącego z komory śluzy.

Poszedłem do łazienki. Odkręciłem wszystkie dysze gazu oczyszczającego, żeby nie słyszeć silników Idiomu. A zwłaszcza, gdyby przyszło im na myśl coś jeszcze do mnie mówić.

Po pięciu minutach mogłem już wyjść. Zatrzymałem się w rogu niszy i raz jeszcze zlustrowałem kabinę. Mój wzrok zatrzymał się na przystawce pióra świetlnego.

Dziewięć krótkich, stłumionych dźwięków. Dziewiąta.

Cofnąłem zapis i spojrzałem na ostatnie zdania.

Tak, to wszystko. Moja opowieść o losach wyprawy ratunkowej w rejon Gwiazdy Feriego, dobiegła wreszcie końca.

Chwilę wpatrywałem się w ekran, jakby czekając na coś, co powinno nastąpić, po czym wzruszyłem ramionami i wyłączyłem aparaturę. Nie spodziewałem się niczego po tej chwili. Poza koniecznością rozejrzenia się, co dalej.

Od wczoraj wiem, że obejdzie się bez rozglądania. Mało tego. Od wczoraj musiałem się spieszyć. W każdym razie mogłem. Miałem do czego.

Tak czy inaczej dobrze, że mam to za sobą. Zwariować można nie tylko od czytania starych historyjek, jak Don Kichot. Od pisania również.

Podniosłem się i poszedłem popatrzeć na farmę. Był późny wieczór. Budynki i kopie rzucały groteskowo wydłużone cienie. Wieża laboratorium wyglądała jak wykuta z czarnego bazaltu. Wiedziałem aż nadto dobrze, że jej skalne ściany, to pozór. Parawan, który w każdej chwili można przenieść do innego kąta. Przez cały czas, kiedy siedziałem za pulpitem pióra świetlnego, nie przestawałem o tym myśleć. To znaczy od wczoraj.

Wiedziałem, co zrobię. Polecę tam. Pojutrze a może nawet jutro. Nie zdążą wyjść „do pracy”. Zastanę ich tam, w podziemiach. Odejdę, poczekam aż porozmawiają i wrócę znowu. Wysłucham, co będą mieć do powiedzenia.

Dłuższą chwilę wpatrywałem się w ekran. Yba, nisko pochylona nad stołem, robi coś z czyjąś bluzą czy koszulą. W żadnym razie nie mogła to być damska koszula. Nie wiem czemu zdawało mi się, że pierwsza będzie Nysa. Ale skąd mogę wiedzieć, czy tak nie było. Myśleliśmy o tym. Gdyby miało być inaczej, nie powstałaby żadna kolonia na Czwartej. Czy gdziekolwiek indziej.

W przyszłości nie powinni mieć kłopotów. Reuss jest biochemikiem. Umie więcej niż zwykli lekarze. Potrafi nawet przeszczepiać mózgi. Mogue ma takie same kwalifikacje jako cybernetyk, jak na przyklap ja. A ostatecznie czymże jest wychowanie, jak nie sterowaniem? Szkolnym przykładem sterowania?

Reuss potrafi przeszczepić mózg… Pomyślałem to i zaraz poszedłem dalej w moim rozumowaniu. Jakbym stwierdził, że robi się ciemno. Albo coś w tym rodzaju.

Oto, jak jest z naszą pamięcią. Minął zaledwie dzień, a ja zapomniałem już, jak to było, kiedy musiałem dobrze trzymać cugle, żeby opanować mdłości. Nie tylko patrząc na nich ale wspominając Piotra czy Reussa. Uczucie dławiącego krtań wstrętu, wrogości, stało się naraz równie odległe, jak zapamiętane z dzieciństwa postanowienie otrucia babki, kiedy nie pozwoliła mi wyjść z domu.

Zapamiętane z dzieciństwa? Czy to nie za wiele?

Wzruszyłem ramionami.

Piotr wstaje. Daleko odsuwa krzesło, prostuje się i mówi coś do Muspartha. Drugi Musparth ukazuje się pod okapem budynku i zaraz znowu niknie w cieniu. Yba podnosi głowę i uśmiecha się do Piotra. Ten kiwa głową i odchodzi. Może prosiła, żeby przyniósł jej nową szpulkę nici?

Tak. Polecę tam. Potem dopiero zawiadomię Proksimę. Muszę wiedzieć, o co chodzi. Może to tylko zabawa? Modelarstwo?

Nonsens. Nie wolno mi chować głowy w piasek. Mimo to nie otworzę tego toru, o którym wspomniał Gus na odchodnym. Jeszcze nie. Pojutrze. Jutro. Kiedy wrócę stamtąd.

Uśmiechnąłem się i zgasiłem ekran. Zastanawiające, że nie muszę się już bać własnego uśmiechu.

Własnego? To znaczy czyjego?

Ile razy powtarzałem tu, w tej kabinie, podobne pytania? Ile razy wbijałem sobie potem do głowy, że są bezprzedmiotowe? Wobec konkretnej sytuacji, w jakiej się znalazłem?

Co właściwie spowodowało tę zmianę? Uśmiech Piotra? Mój własny? Czy to, co zobaczyłem w tej wieży?

A jeśli po prostu minął czas, jaki był potrzebny abym odzyskał świadomość granic, do jakich człowiek może posunąć się bezkarnie, działając na przekór własnej osobowości?

Nie warto tego dochodzić.

Przynajmniej w tej chwili.

Pójdę odwiedzić posterunki. Sprawdzę zapisy, wymienię bębny z taśmami. Wrócę, zjem coś i pójdę spać. Dziś po raz pierwszy zasnę przed drugą. I to nie dlatego, że skończyłem opowieść, przeznaczoną dla… mniejsza z tym. Nie. Po raz pierwszy jestem całkiem zwyczajnie śpiący.

Rzuciłem okiem w stronę pulpitu łączności. Zielone oczko, sygnalizujące obecność depeszy z Ziemi, mrugało nieprzerwanie. Nie szkodzi. Dzisiaj nie chce mi się już po nią sięgać.

A może czuję, że nie jestem gotowy do udzielenia odpowiedzi?

7

Tym razem szedłem na wprost. Prowadziłem sam. Wyłączyłem nawet fonię w kalkulatorze. Zostawiłem tylko siatkę współrzędnych na ekranie. Jakby nie było, tym korytarzem schodziłem po raz pierwszy.

Nad rzeką poszedłem świecą w górę i nie włączając hamownic sterowałem dyszami głównego ciągu. Utrzymałem stateczek w pionie. Poszło jak po maśle. Siadłem metr, może półtora, od środka koła, wypalonego w czasie ostatniego startu.

Oczywiście, musieli mnie złapać na radar. Od kilkunastu minut byli uprzedzeni. Dość, żeby się schować. Zaaranżować „zwykły dzień pracy”. Za mało, aby usunąć ślady dzisiejszej krzątaniny w „laboratorium”.