C. J. Cherryh
Ludzie z Gwiazdy Pella
Księga I
1
Gwiazdy, podobnie jak wszystkie inne pionierskie przedsięwzięcia człowieka, były typową fanaberią, ambicją tak samo szaloną i nierealistyczną, jak pierwsza wyprawa na wielkie oceany samej Ziemi, pierwsze wzbicie się w powietrze albo pierwszy lot w kosmos. Od kilku lat egzystowała, przynosząc spore zyski, Stacja Sol; w kosmosie powstawały zalążki kopalń, zakładów produkcyjnych, instalacji energetycznych zaczynające się już spłacać. Ziemia przyjęła to za rzecz naturalną równie szybko jak dotychczas, gdy chodziło o wszystkie przełomowe osiągnięcia nauki i techniki, z których czerpała korzyści. Misje ze stacji badały Układ, realizując program niezrozumiały dla mas i nie napotykały zdecydowanego sprzeciwu, ponieważ nie zakłócało to komfortu Ziemi.
I tak, właściwie bez rozgłosu, wyruszyła do dwóch najbliższych gwiazd pierwsza bezzałogowa sonda z zadaniem zebrania danych i powrotu — co samo w sobie było operacją bardzo skomplikowaną. Start ze stacji spotkał się z pewnym zainteresowaniem opinii publicznej, ale lata oczekiwania na wyniki to . stanowczo za długo, masowe środki przekazu przestały więc zajmować się sondą, gdy tylko opuściła granice Układu Słonecznego. O wiele większe zainteresowanie wzbudził jej powrót. Przyczyniła się do tego po części nostalgia pamiętających jej start przed dziesięcioma laty, a po części ciekawość młodzieży, która nie bardzo orientowała się, o co w tym wszystkim chodzi. Zebranie i dostarczenie danych w ilości zapewniającej specjalistom zajęcie na wiele lat, stanowiło o sukcesie misji… ale laikom nie można było wyjaśnić w sposób prosty i przejrzysty pełnego znaczenia obserwacji poczynionych przez sondę. W odczuciu szerokich kręgów społeczeństwa misja była fiaskiem; opinia publiczna, oceniając jej wyniki, szukała zysków, skarbów, bogactw, dramatycznych odkryć.
A sonda dotarła do gwiazdy, w której sąsiedztwie istniały warunki pozwalające na egzystencję Ziemian, odkryła pas kosmicznego śmiecia, składający się z okruchów materii, planetoid, nieregularnych odłamów skalnych mniejszych wymiarami od planety, z interesującymi tendencjami do formacji systemowej i planetę-towarzysza z własną świtą skalnych brył i księżyców… planetę spustoszoną, nagą i posępną. Nie był to żaden Eden, żadna druga Ziemia, nie było to nic lepszego od tego, co istniało w rodzimym Układzie Słonecznym; dalekiej trzeba było drogi, żeby to stwierdzić. Prasa usiłowała wyjaśniać problemy, których sama nie była w stanie pojąć, szukała gorączkowo czegoś, czym można by przyciągnąć czytelników i szybko straciła zainteresowanie całą sprawą. Podnoszono jeszcze kwestię kosztów; uciekano się też do mglistych i beznadziejnych porównań z Kolumbem, po czym masmedia przerzuciły się szybko na kryzys polityczny w akwenie Morza Śródziemnego, o wiele bardziej zrozumiały i daleko krwawszy.
Personel naukowy Stacji Sol odetchnął z ulgą i nie nadając sprawie rozgłosu zainwestował część swego budżetu w skromną ekspedycję załogową, która miała oficjalnie wyruszyć na czymś przypominającym trochę podróżującą miniaturę samej Stacji Sol i pozostać przez jakiś czas na orbicie tego nowo odkrytego świata, żeby prowadzić obserwacje.
A nieoficjalnie, żeby dalej rozbudowywać swoją jednostkę na podobieństwo Stacji Sol, żeby przetestować techniki wytwarzania stosowane przy budowie drugiego co do wielkości satelity Ziemi… W odmiennych warunkach Korporacja Sol wyasygnowała na ten cel pokaźną kwotę, kierując się po trosze ciekawością, a po trosze zrozumieniem znaczenia stacji kosmicznych i przewidywaniem zysków, jakie może przynieść ich rozwój. Taki był początek.
Te same okoliczności, które sprawiły kiedyś, że Stacja Sol stała się przedsięwzięciem praktycznym, przyczyniły się teraz do przetrwania pierwszej stacji gwiezdnej. Potrzebowała ona jedynie minimum zaopatrzenia w biomateriały z Ziemi; były to w większości artykuły luksusowe ułatwiające życie coraz większej liczbie stacjonujących tam techników, naukowców i ich rodzin. Jednocześnie eksploatowano miejscowe złoża bogactw naturalnych; w miarę zaspokajania własnych potrzeb stacji zaczęto wysyłać na Ziemię nadwyżki wydobywanych rud; i tak powstało pierwsze ogniwo łańcucha. Ta pionierska kolonia dowiodła, że planeta ziemiopodobna nie jest koniecznym warunkiem egzystencji, że nie trzeba wcale średniej wielkości gwiazdy typu Słońca, wystarczy po prostu wiatr słoneczny, obecność zwykłego „gruzu” składającego się z rud metali, skał i lodu. Po zbudowaniu jednej stacji moduł podstawowy można było przerzucić do następnej gwiazdy, nieważne jakiego typu. Bazy naukowe, produkcja: przyczółki, dzięki którym można było sięgnąć do następnej, obiecującej gwiazdy; i następnej i tak dalej. Ziemska eksploracja kosmosu odbywała się począwszy od wąskiego sektora, niczym złożonego wachlarza, który rozszerzał się systematycznie.
Korporacja Sol rozrosła się, wypełniając nowe zadania, do których nie została pierwotnie powołana i zarządzała nie tylko Stacją Sol, ale i innymi, stała się tym, czym nazywały ją już od jakiegoś czasu załogi stacji gwiezdnych: Kompanią Ziemską. Sprawowała władzę i nad stacjami, którymi kierowała na wielkie odległości liczone w latach świetlnych, i na Ziemi, gdzie sprowadzanie coraz większych ilości rud, artykułów medycznych i posiadanie kilku patentów przynosiło jej ogromne zyski. Powolny, bo system był dopiero w fazie rozruchu, ale stały dopływ towarów i nowych, kosmicznych technologii zapewniał Kompanii dochód, a w konsekwencji panowanie na Ziemi. Kompania w coraz większej liczbie wysyłała statki handlowe: teraz nie musiała już robić nic innego. Załogi obsadzające te statki przywykały podczas długich lotów do izolowanego i jedynego w swoim rodzaju trybu życia, nie żądając niczego poza udoskonalaniem sprzętu, który zaczynały traktować jako swój własny; stacja, z kolei, pomagała stacji, przesyłając jedna drugiej ziemskie towary, każda o krok dalej, do swojego najbliższego sąsiada i cała wymiana kończyła się z powrotem na Stacji Sol, gdzie przeważającą część kredytu przeznaczano na drogie biomateriały i takie dobra, które produkowała tylko Ziemia.
Były to wielkie, dobre dni dla tych, którzy sprzedawali owe bogactwa: fortuny rodziły się i upadały; tak samo rządy; korporacje stawały się coraz potężniejsze, a Kompania Ziemska, w swych wielu postaciach, gromadziła ogromny majątek i kierowała sprawami narodów. Był to wiek niepokoju. Nowo uprzemysłowione populacje i zamieszanie w każdym kraju wchodzącym na ten długi, długi szlak w pogoni za pracą, bogactwem, osobistymi marzeniami o wolności, odwieczny pęd za Ziemią Obiecaną, drogi życiowe powielane na nowym i rozleglejszym oceanie, w obcych środowiskach.
Stacja Sol stała się odskocznią, już nie egzotyczną, ale bezpieczną i znaną. Kompania Ziemska kwitła spijając bogactwo stacji gwiezdnych i znowu sytuacja uznana została za naturalną przez tych, którzy z niej korzystali.
A stacje gwiezdne pielęgnowały sentyment do tego tętniącego życiem barwnego świata, który powołał je do istnienia, sentyment do Matki Ziemi w nowym i zabarwionym emocją znaczeniu tego określenia, tej która przysyłała cenne towary, żeby im żyło się lepiej; luksusowe dobra, które w pustynnym wszechświecie przypominały im, że istnieje przynajmniej jedna kolebka życia. Statki Kompanii Ziemskiej gwarantowały im przeżycie, romantyczny wątek do ich egzystencji wprowadzały zaś sondy Kompanii Ziemskiej, lekkie, szybkie jednostki zwiadowcze, które pomagały stawiać kolejne kroki bardziej selektywnie. Był to wiek Wielkiego Kręgu; tak nazywano trasę, jaką przemierzały frachtowce Kompanii Ziemskiej w swej nieustającej podróży od Matki Ziemi do Matki Ziemi.