— Nie ma pani prawa wysuwać żądań i my nie przyjmujemy ich do wiadomości. Nie jesteśmy tu po to, by oglądać tylko to, co chce się nam pokazać. Obejrzymy sobie wszystko, kapitanie, czy to się pani podoba, czy nie.
Podparła się pod boki i zmierzyła ich wzrokiem. — Pana nazwisko, sir.
— Segust Ayres z Rady Bezpieczeństwa, Drugi Sekretarz. — Drugi Sekretarz. No dobrze, zobaczymy, do jakiego to kosmosu przybyliśmy. Żadnego bagażu oprócz ubrania na zmianę. Zrozumiano? Żadnych dupereli. Lecicie tam, gdzie udaje się Norwegia. Nie respektuję niczyich rozkazów poza wydawanymi przez Maziana.
— Kapitanie — zauważył Ayres — pani współpraca jest wysoce pożądana.
— Zadowolicie się tym, co uznam za stosowne wam pokazać, i ani kroku dalej.
Zapadła cisza. Po chwili z rzędów foteli dochodzić zaczął coraz głośniejszy pomruk. Twarz mężczyzny nazwiskiem Ayres jeszcze bardziej poczerwieniała, jego precyzyjna, dobitna wymowa, która instynktownie ją drażniła, powoli przestawała robić na niej wrażenie.
— Jest pani przedłużeniem Kompanii, kapitanie, i od niej otrzymała pani patent oficerski. Czyżby pani o tym zapomniała? — Jestem Trzecim Kapitanem we Flocie, panie Drugi Sekretarzu, przy czym jest to, w odróżnieniu od pańskiego tytułu, stopień wojskowy. No ale jeśli zamierza pan zabrać się z nami, radzę być gotowym w ciągu godziny.
— Nie, kapitanie — oznajmił stanowczo Ayres. — Skorzystamy z pani sugestii i zaokrętujemy się na frachtowiec. Przywiózł nas tutaj z Sol. Polecą tam, gdzie poprosimy.
— W granicach rozsądku, nie wątpię. — No i dobrze. Ten problem miała z głowy. Wyobrażała już sobie konsternację Maziana na widok takich gości. Spojrzała na stojącego za Ayresem Angelo Konstantina. — Zrobiłam już tutaj, co do mnie należało. Odlatuję. Wszelkie komunikaty będę przekazywała.
— Kapitanie. — Angelo Konstantin wyszedł zza stołu i zbliżył się do niej wyciągając rękę w niezwyczajnym geście kurtuazji, tym dziwniejszym, jeśli zważyć niedźwiedzią przysługę, jaką im wyrządziła podrzucając stacji uchodźców. Mocno uścisnęła oferowaną dłoń i napotkała jego zaniepokojony wzrok. Nie byli sobie obcy; spotkali się przed laty. Angelo Konstantin, Pogranicznik od sześciu pokoleń; podobny do młodego mężczyzny, który przyszedł pomóc w doku, ale tamten to już siódme pokolenie. Konstantinowie budowali Pell; byli naukowcami i górnikami, budowniczymi i dzierżawcami. Pomimo wszystkich różnic, jakie ich dzieliły, czuła więź z tym człowiekiem i jemu podobnymi. Człowiek tego pokroju, najlepszy z nich, dowodził Flotą.
— Powodzenia — powiedziała i odwróciła się dając znak Di i żołnierzom, żeby poszli za nią.
Wracała tą samą drogą, którą tu przyszła, przez organizującą się strefę Q, z powrotem do znajomych wnętrzy Norwegii, do przyjaciół, gdzie prawo było takim, jakim ona je ustanowiła i gdzie nic nie działo się bez jej wiedzy. Trzeba było rozpracować kilka ostatnich szczegółów, załatwić parę spraw, obdarzyć stację kilkoma pożegnalnymi prezentami; do tego wykorzysta owoce pracy jej własnej służby bezpieczeństwa — meldunki, zalecenia, no i pewnego człowieka oraz to, co było o nim w ocalałych raportach.
Potem postawiła Norwegię w stan gotowości, zawyła syrena i całe wojsko, którego zadaniem była ochrona Pell, wycofało się na statek i zostawiło stację samą sobie.
Przystąpiła do realizacji sekwencji kursów, które miała w głowie i które znał Graff, jej drugi oficer. To nie była jedyna akcja ewakuacyjna w toku; Stacja Pan-Paris znajdowała się pod kierownictwem Kreshova; Sung z Pacyfiku zarządzał Esperance. W tej chwili kolejne konwoje zbliżały się już ku Pell, a ona miała tylko przygotować grunt.
Nadciągał kryzys. Umierały inne stacje znajdujące się poza ich zasięgiem, którym nie można było w niczym pomóc. Ewakuowali, co mogli, zmuszając Unię, aby solidnie się napracowała nad zgarnianiem łupów. Ale w jej prywatnej ocenie sami byli skazani i obecny manewr był tym, z którego nie powróci większość z nich. Stanowili niedobitki Floty stające do walki z ogromną potęgą o niewyczerpalnych zasobach ludzkich, dysponującą sprawnym zaopatrzeniem, wszystkim, czego brak było im.
Po tak długich zmaganiach… jej pokolenie było ostatnim pokoleniem Floty, resztką dawnej potęgi Kompanii. Patrzyła, jak ginie; walczyła, aby utrzymać tych dwoje razem, Ziemię i Unię, przeszłość i przyszłość ludzkości. Wciąż jeszcze walczyła, tym co miała, choć nadzieja już zgasła. Czasami myślała nawet o dezercji z Floty, co uczyniło już kilka statków, i przejściu na stronę Unii. Ironią losu było, że Unia stała się w tej wojnie stroną prokosmiczną, a Kompania, która doprowadziła do jej powstania, stanęła po przeciwnej stronie barykady; ironią było to, że oni, którzy najbardziej wierzyli w Pogranicze, kończyli teraz walcząc przeciwko temu, czym się ono stawało, umierali za Kompanię, którą przestali już dawno cokolwiek obchodzić. Była rozgoryczona; dawno już przestała wyrażać się z umiarkowaniem we wszelkich dyskusjach o polityce Kompanii.
Kiedyś, wiele lat temu, inaczej patrzyła na te sprawy; dała się porwać marzeniu o starych statkach zwiadowczych, których potęga zachwycała ją jako osobę postronną; marzeniu, co przed laty przybrało kształt emblematu kapitana Kompanii. Ale już dawno temu zdała sobie sprawę, że nie będzie tutaj zwycięzców.
Być może, myślała, Angelo Konstantin wiedział to również. Być może odgadł jej myśli, odpowiedział na nie tym pożegnalnym gestem — ofiarował pomoc w obliczu nacisku ze strony Kompanii. Przez chwilę tak się wydawało. Może wiedziało o tym wielu mieszkańców stacji… ale po nich nie można się było aż tyle spodziewać.
Miała do przeprowadzenia trzy fortele, co zajmie trochę czasu; niewielką operację, a potem skok na spotkanie z Mazianem, na pewną randkę. Jeśli z wstępnej operacji ocaleje wystarczająca liczba ich statków. Jeśli Unia zareaguje tak, jak się tego spodziewają. To było czyste szaleństwo.
Flota decydowała się na nie osamotniona, bez wsparcia ze strony kupców czy mieszkańców stacji; już od lat działała w izolacji.
5
Angelo Konstantin spojrzał przenikliwie znad biurka zawalonego zgłoszeniami i meldunkami wymagającymi niezwłocznego załatwienia.
— Unia? — spytał z przerażeniem.
— Więzień wojenny — bąknął agent służby bezpieczeństwa przestępujący przed biurkiem z nogi na nogę. — Ewakuowany wraz z innymi z Russella. Przekazany naszym służbom w tajemnicy przed innymi. Wzięty na pokład z kapsuły ratowniczej jakiegoś mniejszego statku. Jest operatorem komputera bojowego, siedział w więzieniu na Russellu. Przywiozła go Norwegia… nie wpuścili go między uchodźców. Zatłukliby go. Mallory dostarczyła jego akta z dopiskiem: „Teraz to wasz kłopot.” Jej własne słowa, sir.
Angelo otworzył akta, popatrzył na młodą twarz na fotografii, przejrzał kilka stron stenogramu przesłuchania, legitymację Unii i karteczkę z notatnika z podpisem „Mallory” i dopiskiem: „Młody i przerażony.”
Joshua Halbraight Talley. Operator komputera bojowego. Mała sonda floty Unii.
Miał na głowie pięćset pojedynczych osób i grup ludzi, którzy sądzili, że zezwoli im się na powrót do dotychczasowych miejsc zamieszkania; ostrzeżenia o napływie dalszych ewakuowanych w tajnych instrukcjach pozostawionych przez Mallory; zajmą prawdopodobnie co najmniej większą część sekcji pomarańczowej i żółtej i co pociągnie za sobą konieczność przeniesienia kolejnych biur; a do tego sześciu agentów Kompanii obstających przy żądaniu zabrania na Pogranicze, bo chcieli przyjrzeć się wojnie z bliska i ani jednego kupca, który zgodziłby się wziąć ich na pokład na podstawie pełnomocnictwa Kompanii. Po co mu jeszcze kłopoty z niższych poziomów.