Выбрать главу

Im zaś dawały utrzymanie. On i Damon żyli ze sprawdzania kart. To była ich specjalność w systemie czarnego rynku. Sprzedawca chciał sprawdzić wartość skradzionej karty, nowy nabywca chciał się upewnić, czy karta nie pobudzi alarmu w komputerze, ktoś chciał poznać numer kodowy banku, żeby dostać się do aktywów… bary i noclegownie w dokach wcale nie porównywały twarzy z fotografią w dokumentach. A Damon mógł to robić, bo znał numery dostępu. Josh też się ich nauczył, dzięki czemu mogli pracować wspólnie i żaden z nich nie musiał ryzykować w korytarzach ze zbytnią regularnością. Doszli w tym procederze do wielkiej wprawy… korzystali z tuneli Dołowców i przedostawali się nawet przez strzeżone granice sekcji — Niebieskozęby pokazał im jak — tak że z żadnego pojedynczego terminala komputera nie nadchodziła do jednostki centralnej cała seria wywołań. Nigdy nie wyzwolili alarmu, chociaż niektóre karty były trefne. Byli dobrzy; interes szedł nieźle — na przekór zabiegom Maziana — co dawało im wikt, mieszkanie i kryjówkę wraz z zapewnieniem wszelkich środków ochrony, jakie rynek mógł zaoferować swoim cennym operatorom. Miał w tej chwili przy sobie całą kieszeń kart i znał wartość każdej z nich według poziomu swobody poruszania się i ilości kredytów na koncie. W większości wypadków na tym ostatnim nie było nic. Rodziny zaginionych osób bardzo szybko zaczynały myśleć ekonomicznie i komputer stacji odbierał polecenie rodziny nakazujące mu zamrożenie konta przed dostępem poprzez określony numer… taka krążyła plotka i tak prawdopodobnie było. Większość kart stanowiła teraz tylko kłopot. Miał w tej partii kilka nadających się do użytku i kolekcję numerów kodowych. Karty należące do osób samotnych lub posiadających osobne konta były wciąż dobre.

Ale zapowiadały się bardzo radykalne zmiany. Może mu się wydawało, ale w korytarzach na wszystkich poziomach zielonego panował dzisiaj większy ruch. Ale może mu się tylko wydawało. Wszyscy ci, którzy z różnych powodów bali się podać identyfikacji i wymianie kart, tłoczyli się na coraz to mniejszej i mniejszej przestrzeni… zielony i biały pozostawały sektorami otwartymi, ale osobiście źle się czuł w białym i wolał nie przebywać w nim dłużej, niż to było konieczne… sam nie słyszał żadnych pogłosek na ten temat, ale w powietrzu wisiało coś, co kazało się spodziewać rychłego zamknięcia kolejnego rejonu… a najprawdopodobniej będzie to biały.

W zielonym znajdowały się duże sale i było tam najmniej kłopotliwych wąskich gardeł, gdzie ludzie zdecydowali stawiać opór mogli walczyć wycofując się z pomieszczenia do pomieszczenia i z korytarza w korytarz — jeśli dojdzie do walk. Osobiście wyobrażał sobie inny koniec dla nich wszystkich, domyślał się, że kiedy wszystkie problemy, jakie Mazian miał na Pell, zostaną elegancko spędzone do jednej, ostatniej sekcji, po prostu wysadzą ją w powietrze, otworzą szeroko drzwi i wymiotą wszystko w próżnię, a oni umrą bez odwołania i bez jakichkolwiek szans.

Kilkoro wariatów zdobyło skafandry próżniowe, najbardziej poszukiwany towar na czarnym rynku, i koczowało w ich pobliżu z bronią i dzikimi oczyma mając nadzieję przetrwać wbrew wszelkiej logice. Większość spodziewała się po prostu śmierci. W całym zielonym panowała atmosfera rozpaczy, a ci, którzy postanowili oddać się dobrowolnie w ręce władz, przechodzili do białego. W zielonym i białym robiło się coraz niesamowiciej — ściany pomazane były dziwacznymi hasłami, zarówno obscenicznymi, jak i natury religijnej czy po prostu pełnymi patosu. „Żyliśmy tutaj”, głosiło jedno. Tylko tyle.

W korytarzu pozostało kilka lamp; większość rozbito i teraz panował tu półmrok. Stacja nie przygaszała już światła w cyklach dzień główny/dzień przestępny; stawałoby się niebezpiecznie ciemno. W niektórych bocznych korytarzach nie ocalała ani jedna lampa i nikt nie wchodził do tych legowisk, chyba że był stamtąd — albo wciągnięto go tam wrzeszczącego. Kilka gangów walczyło tu ze sobą o władzę. Słabsi lgnęli do nich, płacili wszystkim, co mieli, żeby tylko ich nie krzywdzono i być może za sposobność do krzywdzenia innych. Niektóre z gangów zawiązały się jeszcze w Q. Inne uformowały się już tutaj z mieszkańców Pell dla samoobrony, a potem podjęły inną, mniej szlachetną działalność. Bał się jednych i drugich, a najbardziej przerażało go ich bezinteresowne okrucieństwo. Zapuścił sobie brodę, zapuścił włosy, chodził brudny, powłócząc nogami, ucharakteryzował nieco twarz kosmetykami… ów towar też stał wysoko na rynku. Jeśli można się było pośmiać w tym posępnym miejscu, to z tego, że większość przebywających tu ludzi czyniła dokładnie to samo, że sekcja pełna była mężczyzn i kobiet, którzy desperacko bronili się przed rozpoznaniem i którzy człapiąc korytarzami nieustannie odwracali głowy unikając wzajemnie spojrzeń… niektórzy zataczali się i próbowali przybierać groźny wygląd, o ile w pobliżu nie było żołnierzy… inni, i tych było więcej, przebiegali jak duchy ze spuszczonym wzrokiem, truchtając z nadzieją, że nikt ich nie rozpozna i nie krzyknie za nimi.

Być może zmienił się z wyglądu tak, że nikt go nie poznawał. Nikt jeszcze nie pokazał publicznie palcem ani na niego, ani na Damom. A może na Pell pozostały jeszcze jakieś resztki lojalności — albo chroniło ich zaangażowanie w czarny rynek, albo ci, którzy ich znali, byli po prostu sami zbyt przerażeni, żeby coś wszczynać. Niektóre z gangów miały powiązania z rynkiem.

Od czasu do czasu korytarze nawiedzane były przez żołnierzy, wchodzili też do dziewiątego dwa, pojawiali się tak samo często, jak krzątający się wokół swoich zajęć Dołowcy. Dok zielony był wciąż otwarty aż do końca doku białego; pierwsze dwa stanowiska cumownicze zielonego zajmowała Afryka i czasami Atlantyk albo Europa, natomiast pozostałe statki cumowały w doku niebieskim, a żołnierze przechodzili swobodnie z doku na dok przejściami dla personelu przy grodziach sekcji znajdujących się w tym końcu zielonego. Żołnierze, zarówno na przepustkach, jak i na służbie, wchodzili też do zielonego i białego mieszając się ze spędzonymi tu ludźmi… a ci ostatni wiedzieli, że aby się stąd wydostać, trzeba tylko podejść do tych żołnierzy albo do drzwi prowadzących do rejonu już oczyszczonego, i oddać się w ich ręce. Niektórzy, sugerując się tą bliską i prawie przyjacielską zażyłością, nie wierzyli, że Mazianowcy rozhermetyzują tę sekcję. Żołnierze wychodzący na przepustkę zrzucali z siebie pancerze, przechadzali się wśród nich roześmiani i ludzcy, okupowali bary… wynajęli dla siebie kilka mieszkań, tak, to była prawda… ale chodzili do innych barów, a na rynku uśmiechali się czasem współczująco.

W ten sposób łatwiej im radzić sobie z ofiarami, dopóki to nie nastąpi, domyślał się Josh. Wciąż jeszcze mogli wybierać, prowadzić grę z wojskiem, robić uniki i walczyć… ale wystarczyło tylko nacisnąć — gdzieś tam, w centrali — guzik, bez kontaktu osobistego, nie patrząc w twarze umierających. Operacja klinicznie czysta i daleka.

Snuli z Damonem dzikie i nierealne plany. Krążyły pogłoski, że brat Damona żyje. Rozmawiali o wymknięciu się ze stacji na którymś z promów, opanowaniu go, wylądowaniu na Podspodziu i ucieczce w busz. Szanse na porwanie promu spod nosa uzbrojonych żołnierzy były równe szansom dotarcia na Podspodzie piechotą, ale snucie planów zaprzątało im myśli i dawało cień nadziei.

Mieli też bardziej realistyczne pomysły… mogli przemknąć się przez grodzie do oczyszczonych sekcji i spróbować szczęścia z wyposażonymi w alarmy drzwiami, zastępami sił bezpieczeństwa, posterunkami kontrolnymi na każdym rogu i korzystaniem na każdym kroku z karty… tak się tam żyło. Robota Mallory. Sprawdzili już to. „Za dużo ludzi-z-karabinami”, ostrzegał Niebieskozęby. „Zimne ich oczy”.