— Słyszałem — odezwał się w końcu Damon — że niektórzy z załóg Maziana chętnie biorą. Ciekaw jestem, czy można ich przekupić czymś innym niż towarami. Czy istnieją luki w ich nowym systemie.
— To szaleństwo. To nie leży w ich interesie. Tu nie chodzi o worek mąki. Zacznij tylko o to rozpytywać, a będziemy ich mieli na karku.
— Prawdopodobnie masz rację.
Josh odepchnął od siebie miskę i zaopatrzył się na jej brzeg. Mieli coraz mniej czasu i to był fakt. Po odcięciu białego… oni też byli odcięci. Wystarczyło teraz przeczesać cały ten rejon poczynając od doku albo od zielonego jeden, rejestrując tych, którzy poddadzą się dobrowolnie i rozstrzeliwując tych, którzy stawiać będą opór.
Kiedy zaprowadzą porządek w białym… przyjdą tutaj. A tam już się zaczęło. Już trwało.
— Trzeba by spróbować z Flotą — powiedział w końcu Josh. — Żołnierze prędzej rozpoznają ciebie niż mnie. O ile nie natknę się na żołnierzy z Norwegii…
Damon milczał przez chwilę, być może rozważając szanse.
— Pozwól, że spróbuję z czymś innym. Niech pomyślę. Musi istnieć jakieś dojście do promów. Zamierzam rozejrzeć się wśród dokerów, znaleźć tych, którzy tam pracują.
Ten pomysł nie stwarzał widoków na powodzenie. Josh zawsze uważał go za szalony.
Kolejny kupiec wyszedł ze skoku. Takie przybycia nie były już niczym niezwykłym. Elena usłyszała meldunek, wstała ze swej pryczy i ruszyła wąskimi przejściami Końca, żeby zobaczyć, co Wes Neihart ma na ekranie skanera.
— Co tu dają? — spytał w przepisowym czasie cienki głos. Frachtowiec wyszedł ze skoku w sporej odległości, zachowując stosowną ostrożność; trochę czasu zajmie mu teraz oddalenie się od strefy skoku. Elena zajęła drugi fotel przy skanerze szukając po omacku swojej poduszki. Jej grubiejące ciało drażniło ją podświadomie; nauczyła się już żyć z tą niewygodą. Dziecko, ten wewnętrzny, nieobliczalny towarzysz, kopało. Spokój, pomyślała pod jego adresem mrugając powiekami i koncentrując się na ekranie. Podeszli inni zaciekawieni Neihartowie.
— Czy ktoś mi łaskawie odpowie? — zapytał nowo przybyły ze znacznie już mniejszej odległości.
— Podaj swoje dane identyfikacyjne — odpowiedział głos z innego statku. — Tu kupiec Mała Niedźwiedzica. Kim jesteś? Podchodź dalej; podaj tylko swoje dane identyfikacyjne.
Czas na odpowiedź, coraz bardziej się skracający, minął; ruszali inni kupcy. Na mostku Końca zebrała się już spora grupka obserwatorów.
— Nie podoba mi się ten statek — mruknął ktoś.
— Tu Genevieve wracająca ze strony Unii, z Fargone. Słyszeliśmy, że coś się tu dzieje. Jaka jest sytuacja?
— Ja odpowiem — wtrącił się jeszcze jeden głos. — Genevieve, tu Pixie II. Daj mi starego, dobrze, młodzieńcze?
Cisza trwała dłużej niż powinna. Serce Eleny zaczęło pompować krew ze zwiększoną wydajnością. Odwróciła się szybko w fotelu, machając niezgrabnie i nerwowo na Neiharta, ale pogotowie ogólne zostało już ogłoszone. Neihart dawał właśnie znak swojemu bratankowi obsługującemu komputer.
— Tu Sam Denton z Genevieve — odpowiedział wreszcie jakiś inny głos.
— Sam, jak ja się nazywam?
— Są tu żołnierze — wyrzuciła z siebie Genevieve — i głos zaraz zamarł.
Elena sięgnęła gorączkowo do komunikatora, który trzeszczał dochodzącymi zewsząd nawoływaniami do zatrzymania się pod groźbą otwarcia ognia.
— Genevieve, Genevieve, tu Quen z Estelle. Odezwij się. Nikt nie strzelał. Na ekranie skanera statki, setki statków dryfujących w rejonie punktu przejściowego, pozostawały na swoich pozycjach, zmieniwszy tylko orientację w przestrzeni, aby stawiać czoła intruzowi.
— Mówi porucznik Unii Marn Oborsk — rozległ się w końcu głos — z pokładu Genevieve. Statek ten nie podda się bez walki. Dentonowie są na pokładzie. Potwierdź swoją tożsamość. Quenowie nie żyją. Estelle już nie istnieje. Z jakiego statku mówisz?
— Genevieve, nie ty tu stawiasz żądania. Zwolnij Dentonów z ich statku.
Znowu długa pauza.
— Chcę wiedzieć, z kim rozmawiam.
Odczekała chwilę w milczeniu. Na mostku wokół niej trwała gorączkowa krzątanina. Naprowadzono na cel działa, obliczano pozycje z uwzględnieniem szybkości, dryfu i prawdopodobnego chytrego użycia dysz dokujących do jej zwiększenia.
— Mówi Quen. Żądamy zwolnienia Dentonów z tego statku. Coś ci powiemy: jeśli Unia wyciągnie swoje łapy po jeszcze jeden statek kupiecki, rozpęta się piekło. Na port macierzysty każdego statku atakującego lub zagarniającego jednostkę kupiecką zostaną nałożone pełne sankcje naszego przymierza. Tak się nazywa to, co właśnie tu zawiązujemy. Niech się pan rozejrzy, poruczniku Oborsk. Jest nas mnóstwo. Przewyższamy liczbą waszą flotę wojenną. Jeśli chcecie, żeby ani kilogram towaru nie dotarł do miejsca przeznaczenia, to od tej chwili możecie na nas liczyć.
— Z jakim statkiem rozmawiam?
Zamiast ciągnąć dalej tę rozmowę, mogli zacząć strzelać. Trzeba ich uspokoić; nie wolno ich drażnić. Otarła twarz z potu i zerknęła na Neiharta. Skinął jej głową; mieli ich na komputerze.
— Powinno panu wystarczyć, poruczniku, że mówi Quen. Mamy nad wami niekwestionowaną przewagę liczebną. Jak znaleźliście to miejsce? Dentonowie je wam zdradzili? Czy po prostu skontaktował się z wami nie ten statek co trzeba? Powiem panu coś: przymierze kupców będzie działało jako zespół. I jeśli chcecie mieć kłopoty, sir, to zarekwirujcie jeszcze jeden statek kupiecki. Wy i Flota Maziana możecie brać się za łby, jeśli taka wasza wola. My nie jesteśmy ani Kompanią, ani Unią. Jesteśmy w tym trójkącie stroną trzecią i od tej chwili prowadzimy negocjacje we własnym imieniu.
— Co tu się dzieje?
— Czy jest pan upoważniony do prowadzenia rozmów lub przekazania komunikatów na swoją stronę?
Tamten długo zwlekał z odpowiedzią.
— Poruczniku — ponagliła go — jeśli chcą się z nami spotkać upoważnieni negocjatorzy, jesteśmy w pełni gotowi do podjęcia z wami rozmów. Na razie zwolnijcie z łaski swojej Dentonów. Jeśli chcecie rozmawiać z nami poważnie, przekonacie się, że jesteśmy całkiem sympatyczni; jeśli natomiast… któremukolwiek z kupców stanie się krzywda, pomścimy go. To mogę wam obiecać.
Nastąpiła przerwa normalna dla rozmów prowadzonych na taką odległość.
— Tu Sam Denton — odezwał się w końcu inny głos. — Kazali mi wam powiedzieć, że ten statek zawraca i że na pokładzie jest uszkodzenie. Jest tu cała moja rodzina, Quen. To też prawda.
Nagle kontakt przerwał się. Rzuciła zaniepokojone spojrzenie na ekran vid i wskaźniki aparatury telemetrycznej i ujrzała zarejestrowany rozbłysk rosnący gwałtownie, przeradzający się w rzednący obłok widoczny nawet na vid. Poczuła uścisk w żołądku i poruszenie dziecka… przyłożyła do tego miejsca rękę i wpatrywała się w ekrany walcząc z chwilowymi mdłościami, a trzaski zakłóceń elektrostatycznych nie ustawały.
Czyjaś dłoń spoczęła na jej ramieniu. To był Neihart.
— Kto strzelił? — spytała.
— Tu Pixy II — odpowiedział szorstki, gruby głos. — Ja strzelałem. Kierowali się dziobem na lukę w zenicie; silniki na pełnym ciągu. Za wiele by za sobą pociągnęli.