— Zrozumieliśmy, Pixy.
— Wchodzę tam — nadał inny statek. — Wchodzę przeszukać ten rejon.
Istniała jeszcze możliwość znalezienia kapsuły… prawdopodobieństwo, że Unia pozwoliła się w niej schronić dla bezpieczeństwa dzieciom Demonów. Ale szansa przetrzymania przez kapsułę tego, co się stało, była minimalna.
Jak Estelle na Marinerze. Zupełnie jak wtedy. Nic nie znajdą. Na ekranie skanera pojawiały się kolejne migoczące punkty, widmowe świadectwa czyjejś obecności w bezsłonecznym mroku punktu, reprezentowane tylko mrugającymi kropeczkami na ekranie skanera lub sporadycznym przemknięciem pędzącego światła albo cienia przesłaniającego na chwilę gwiazdy na vid. To swoi, setki statków wchodzących w rejon poszukiwań.
— Wdepnęliśmy — mruknął Neihart. — Unia tak tego nie zostawi.
Ale wszyscy już wiedzieli, wiedzieli to od chwili nadania pierwszego komunikatu, od chwili kiedy kupcy zaczęli przekazywać kupcom polecenie, gdzie mają się udać i nazwisko tej, która ich zwoływała… umarły statek, umarłe nazwisko — od czasu katastrofy, którą wszyscy pamiętali. Niemożliwe, żeby Unia nie wiedziała, co się święci; do tej pory Unia zauważyła już na pewno zastanawiającą nieobecność statków z jej stacji, kupców, którzy nie przybyli tam zgodnie z rozkładem. Może wpadali już w panikę mając do czynienia ze zniknięciami statków w strefach, gdzie nie powinny mieć miejsca żadne działania wojenne, skoro Mazian był przykuty do Pell. Unia rekwirowała statki — mieli tego dowód — i zanim ten statek przybył tutaj, mógł podać swój kurs innym. Następnym krokiem będzie przysłanie tutaj jednostki wojennej… jeśli Unia może wycofać choć jedną z okolic Pell.
Oprócz tego wieść o ich ucieczce dotarła nie tylko na terytorium Unii. Pędziła teraz ku Sol — bo Winifreda przypomniała sobie swoje związki z Ziemią, zrzuciła cały ładunek, pozbyła się masy przygotowując do możliwie najdłuższego skoku… i podjęła tę długą i niepewną podróż nie wiedząc, z jakim spotkają się przywitaniem. „Powiedzcie im o Marinerze”, poprosiła ich Elena. „I o Russellu, o Vikingu i o Pell. Wytłumaczcie im.” Wywiązali się z tego sumiennie, bo kiedyś były to stacje Ziemi. Ale był to tylko gest. Żadna odpowiedź nie nadchodziła.
Nie znaleźli kapsuły; wyławiali same strzępy i szczątki.
Hisa przychodzili i odchodzili od początku — zgromadzenie u stóp wizerunków przeżywało nieustanną migrację tam i z powrotem, cichą i dyskretną, pojedynczo i dwójkami, pełną skupienia przez wzgląd na śpiących zebranych tu tysiącami. Przychodzili dniem i nocą przynosząc żywność i wodę, wykonując drobne, niezbędne prace.
Stały tu już teraz kopuły dla ludzi; wykopy wykonali Dołowcy. Kompresory dudniły życiem. Proste, połatane kopuły nie wyglądały przytulnie… ale dawały schronienie starszym i dzieciom i całej ich reszcie pod koniec tego krótkotrwałego lata, kiedy niebo coraz częściej zasnuwały chmury, a słonecznych dni i rozgwieżdżonych nocy było coraz mniej.
Przelatywały nad nimi statki — promy odbywające swe wahadłowe kursy między planetą a stacją; przyzwyczaili się do nich i już ich nie przerażały.
Nie wolno wam się zbierać między drzewami, wyjaśniała Miliko Starym za pośrednictwem tłumaczy. Ich oczy widzą ciepłe rzeczy nawet poprzez drzewa. Bardzo głęboka ziemia może ukryć hisa, och, bardzo głęboka. Ale oni widzą nawet wtedy, gdy nie świeci Słońce.
Oczy słuchających tego Dołowców robiły się bardzo okrągłe. Naradzali się między sobą. Lukasy, pomrukiwali. Ale chyba rozumieli.
Rozmawiała ze Starymi dzień po dniu, rozmawiała z nimi, aż ochrypła i wyczerpała swoich tłumaczy, starała się im wyjaśnić, z czym mają do czynienia, a kiedy się zmęczyła, obce dłonie poklepywały ją po rękach i twarzy, a okrągłe oczy hisa patrzyły na nią z wielką czułością, a było to czasami wszystko, co mogli zrobić.
A ludzie… chodziła do nich nocami. Byli wśród nich Ito i Ernst, którzy stawali się coraz to bardziej i bardziej posępni Ito dlatego, że wszyscy pozostali oficerowie odeszli z Emiliem; a Ernst dlatego, że był niski i nie wybrano go. Ponury chodził też Ned Cox, najsilniejszy człowiek ze wszystkich obozów, który nie zgłosił się na ochotnika i teraz było mu wstyd. Rozprzestrzeniało się wśród nich coś w rodzaju zakaźnej choroby, może był to wstyd, kiedy wysłuchiwali wiadomości z bazy głównej, które nie donosiły o niczym, tylko o cierpieniu i poniewierce. Około stu osób siedziało przed kopułami wybierając chłód i niewygodę masek, jak gdyby wyrzekając się komfortu udawadniali coś sobie i innym. Coraz mniej ze sobą rozmawiali, a ich oczy były, według Dołowców, jasne i zimne. Siedzieli dzień i noc w tym sanktuarium, w tym miejscu wizerunków hisa, przed kopułami, w których mieszkali inni, w których inni z niecierpliwością czekali na swą kolej — nie mieścili się w nich wszyscy na raz. Siedzieli tu, bo musieli; każde oddalenie się z tego miejsca zostałoby zauważone z nieba. Wybrali sanktuarium i nie pozostawało im nic, jak tylko siedzieć i myśleć o innych. Myśleć. Oceniać siebie samych.
Hisa nazywali to snem. Po to przychodzili tu hisa.
Zastanówcie się, powtarzała im Miliko przez pierwsze dni, kiedy najbardziej się niecierpliwili snując dzikie plany jakiegoś działania. Musimy czekać.
„Na co czekać?” spytał Cox i to pytanie zaczęło nawiedzać ją w snach.
Tej nocy zboczem schodzili hisa, po których posłano przed kilkoma dniami. Tej nocy siedziała z innymi i z rękoma na kolanach obserwowała, jak nadchodzą, obserwowała małe figurki brnące w oddali przez bezgwiezdny mrok równiny, siedziała tak z dziwnie napiętymi wnętrznościami i skurczem krtani. Hisa… żeby dopełnić liczbę ludzi i ukryć przed tymi, którzy skanowali obóz, iż zmalała. W wodoszczelnej kieszeni miała pistolet; ubrała się ciepło ale nadal drżała z niepewności. Opiekować się hisa; tylko to jej pozostało; ale sami hisa powiedzieli jej: „Idź. Twoje serce cierpi. Twoje oczy zimne, jak ich.”
Iść samej albo stracić ludzi, którymi dowodziła. W inny sposób nie mogła ich już zatrzymać.
„Nie boicie się zostać?” spytała ludzi, którzy zostawali, tych spokojnych, zmęczonych, starych, dzieci, mężczyzn i kobiety nie podobnych tym, którzy siedzieli na zewnątrz — rodziny i ludzi, którzy zostawali ze swoimi bliskimi i tych, którzy być może myśleli rozsądniej. Czuła się wobec nich winna. Miała ich chronić, a nie potrafiła; prawdę mówiąc nie czuła się też na siłach stanąć na czele tej bandy czekającej na zewnątrz — po prostu uciekała przed ich szaleństwem. Wielu z tych, którzy zostawali, było z Q, było uchodźcami, którzy wiedzieli już za dużo potworności i odczuwali zbyt wielkie zmęczenie, a nigdy nie prosili, żeby się znaleźć tu, na dole. Domyślała się, że muszą się bać. Starsi hisa, wydawali się im odpychająco inni i kiedy ludzie z Pell byli przyzwyczajeni do hisa, dla nich byli oni wciąż obcy. „Nie”, powiedziała jedna ze starszych kobiet. „Po raz pierwszy od wypadków na Marinerze nie boję się. Jesteśmy tutaj bezpieczni. Może nie przed karabinami, ale przed strachem.” Inni pokiwali potwierdzająco głowami, a ich oczy wpatrywały się w nią z cierpliwością wizerunków hisa.
Hisa podeszli już bliżej miejsca, gdzie siedzieli… była to mała grupka, która zbliżyła się najpierw do niej i do Ito. Wstały obie i obejrzały się na tych, którzy czekali.
— Do zobaczenia — powiedziała Miliko i ich głowy skinęły im w milczeniu.
Wybrano jeszcze kilku; wybierali hisa. Ruszyli powoli pod osłoną ciemności szlakiem prowadzącym w poprzek i pod górę stoku, a tymczasem kolejne małe grupki hisa schodziły w dół. Tej nocy miało odejść sto dwadzieścioro troje ludzi; i tyle samo hisa przybędzie na ich miejsce w obozie. Miała nadzieję, że hisa zrozumieli. Sprawiali pod koniec takie wrażenie; ich oczy jaśniały uciechą z figla, jaki spłatają ludziom szpiegującym ich z góry.