Выбрать главу

Szli najszybszą trasą mijając po drodze schodzących w dół hisa, którzy pozdrawiali ich radosnymi okrzykami… Miliko szła najszybszym krokiem, na jaki stać było człowieka, dysząc ciężko, odczuwając zawroty głowy, ale zdecydowana nie odpoczywać, bo hisa też nie odpoczywali; zresztą wszyscy się na to zgodzili. Zatoczyła się, gdy pokonywali ostatni odcinek wspinaczki wchodząc już między pierwsze drzewa; podtrzymały ją dwie młode samice hisa, którzy wciąż trzymali się w pobliżu. Jedną z nich była Ona-Chodzi-Daleko, a drugą Wiatr-w-Drzewach, byli też tu inni, których imion nie potrafiła zrozumieć, tak jak i wyjaśnień hisa. Tę pierwszą nazywała Szybkonoga, a tę drugą Szept, bo przywiązywała wielką wagę do imion nadawanych przez ludzi. Próbowała używać w marszu imion, jakimi się nawoływały, żeby sprawić im przyjemność, ale jej język nie potrafił ich wymówić i jej wysiłki wywoływały u hisa huragany śmiechu wyrażanego marszczeniem nosa.

Odpoczywali między drzewami, w paprociach i pod skalną półką, dopóki nie wzeszło słońce. Z nadejściem dnia ruszyli w dalszą drogę; ona, Ito i Ernst z towarzyszącą im hisa i drugą hisa prowadzącą pozostałych ludzi, weszli teraz w las. Hisa zachowywały się tak, jakby na całym świecie nie było żadnych nieprzyjaciół, figlując, a Szybkonoga nastraszyła ich dla żartu tak, że serca omal im nie stanęły. Miliko nachmurzyła się i kiedy to samo uczynili inni ludzie, hisa straciły humor i uspokoiły się, chyba zmieszane. Miliko chwyciła Szept za rękę i spróbowała jeszcze raz poważnie przemówić jej do rozsądku, ale ta rozumiała ludzką mowę gorzej od hisa, z którymi mieli dotąd do czynienia.

— Popatrz — zdenerwowała się w końcu Miliko, chwyciła patyk i przykucnęła wyrywając żywe i uschłe paprocie, żeby zrobić sobie trochę miejsca. Wbiła patyk w ziemię. — To obóz człowieka-Konstantina. — Narysowała linię. — To rzeka. Nie jest możliwe, mówili uczeni ludzie, aby jakikolwiek symbol rysunkowy trafił do wyobraźni bisa; oni nie stosowali takich oznaczeń w odniesieniu do rzeczy, linie i znaki nie miały dla Dołowów żadnego związku z rzeczywistymi obiektami. — Zataczamy koło, o tak, nasze oczy widzą obóz ludzi. Widzą Konstantina. Widzą Skoczka.

Szept pokiwała nagle z entuzjazmem głową i szybko zakołysała górną połową ciała. Wskazała za siebie, w kierunku równiny.

— Oni… oni… oni — wykrzyknęła, chwyciła patyk i pogroziła nim niebu z zaangażowaniem tak bliskim pogróżki, jakiego Miliko jeszcze u hisa nie widziała. — Źli oni — krzyknęła znowu Szept, cisnęła patykiem w niebo, podskoczyła kilka razy i uderzyła się otwartymi dłońmi w piersi. — Ja przyjaciółka Skoczka.

Towarzyszka Skoczka. Miliko patrzyła na żywiołową reakcję młodej samicy z nagłym zrozumieniem. Szept wzięła ją za rękę i poklepała po niej. Szybkonoga poklepała ją po ramieniu. Wszyscy hisa zaczęli szybko trajkotać między sobą i nagle podjęli chyba jakąś decyzję, bo podzielili się parami i każdy chwycił człowieka za rękę.

— Miliko — zaprotestowała Ito.

— Zaufaj im; idźmy z nimi. Hisa nie zbłądzą; będą utrzymywali między nami łączność i przyprowadzą w jedno miejsce, kiedy będzie trzeba. Prześlą ci wiadomość. Czekaj na nią.

Hisa niecierpliwie ponaglali ich do rozdzielenia się, każdy ciągnęło w swoją stronę. „Uważajcie na siebie”, powiedział Ernst oglądając się przez ramię; i przesłoniły go drzewa. Ona, Ernst i Ito mieli pistolety, połowę pistoletów, jakie znajdowały się na całym Podspodziu, nie licząc broni żołnierzy. Nadchodzili ludzie z trzema pozostałymi pistoletami. Sześć pistoletów i trochę materiałów wybuchowych do karczowania pni — to był cały ich arsenał. Przemykać się ukradkiem, najwyżej trójkami. Ponaglała ciągle hisa, aby ich ruchy ani na chwilę nie wzbudziły podejrzeń skanera; i kierując się swoją dziwaczną logiką, hisa rozdzielali ich też trójkami; ona, Szept i Szybkonoga, troje ludzi i sześcioro hisa, i trzy trójkowe zespoły rozbiegały się w pośpiechu w trzy różne strony.

Nie było już figli. Szept i Szybkonoga spoważniały nagle przedzierając się przez zarośla i ostrzegały ją, gdy ich czułe uszy decydowały, że robi za dużo hałasu. Sykowi maski nie mogła zaradzić, ale starała się nie łamać gałązek, naśladując posuwisty krok hisa, szybkość ich zatrzymywania się i ruszania, jak gdyby — przyszło jej w końcu do głowy — jak gdyby ją uczyły.

Odpoczywała, kiedy musiała, i tylko wtedy; raz upadła, bo za długo szła i hisa podskoczyła zaraz, żeby pomóc jej wstać, poklepała ją po twarzy i pogładziła po włosach. Trzymały ją i siebie nawzajem, otulając ją swoim ciepłem, bo niebo zasnuwało się chmurami i zrywał się zimny wiatr. Zaczęło padać.

Wstała, gdy tylko poczuła się na siłach ponaglając hisa do dalszego marszu. „Dobrze, dobrze”, chwaliły ją Szept i Szybkonoga. „Ty dobrze.” A po południu natknęli się na więcej hisa kilka samic i dwóch samców. Do ostatniej chwili nic nie zdradzało ich obecności; pojawili się niespodziewanie na małym wzgórku pośród lasu, wyszli spomiędzy drzew i listowia niczym brązowe cienie w mżącym kapuśniaczku; krople wody na ich futrach mieniły się wszystkimi barwami tęczy jak klejnoty. Szept i Szybkonoga przemówiły coś do nich obejmując Miliko ramionami, a ci odpowiedzieli im.

— Mówić… iść daleko ich miejsce. Słyszeć. Przyjść. Dużo przyjść. Ich oczy ciepłe widzieć ciebie. Mihan-tisar.

Było ich dwanaścioro. Jedno po drugim podchodzili, dotykali rąk Miliko, obejmowali ją, podskakiwali i kłaniali się z pełną powagi kurtuazją. To, co mówiła Szept, było długie i zmuszało tego i owego do długich odpowiedzi.

— Oni widzieć — powiedziała Szybkonoga przysłuchująca się rozmowie, jaką prowadziła Szept z napotkanym hisa. — Oni widzieć miejsce ludzi. Hisa tam cierpieć. Ludzie cierpieć.

— Musimy tam pójść — powiedziała Miliko ze ściśniętym sercem. — Idą tam wszyscy moi ludzie. Ukryjemy się na wzgórzach i będziemy obserwować. Rozumiesz? Słyszysz?

— Słyszeć? — odparła Szybkonoga i przystąpiła chyba do tłumaczenia.

Tamci ruszyli przodem, przyjmując na siebie rolę przewodników; a co zrobią, kiedy już tam dotrą, Miliko nie wiedziała. Szaleństwo Ito i innych ludzi przerażało ją. Dysponując sześcioma pistoletami nie mogli porywać się na prom ani na posiłki, gdyby przybyły… byli nie uzbrojeni i w żaden sposób nie przygotowani do uderzenia na opancerzonych, uzbrojonych po zęby żołnierzy. Mogli tylko być tam, obserwować i mieć nadzieję.

Maszerowali cały dzień; deszcz spływał chłodem po liściach, a kiedy przestało padać,. krople strząsał na nich wiatr. Strumyki wezbrały bulgocząc obficie; wkraczali w coraz to dzikszą i dzikszą okolicę.

— Miejsce ludzi — przypomniała im w końcu zrozpaczona. — Musimy iść do obozu ludzi.

— Iść obóz ludzi — uspokoiła ją Szept i w chwilę potem zniknęła wślizgując się w zarośla z taką szybkością, że oczy Miliko nie zdążyły tego zarejestrować.

— Dobrze biegać — zapewniła ją Szybkonoga. — Skoczek musieć daleko chodzić dostać ją. Dużo upadać, ona iść.

Miliko zmarszczyła czoło zakłopotana, bo szybka paplanina hisa była trudna do zrozumienia. Ale wynikało z tego, że Szept poszła załatwić jakąś poważną sprawę, zebrała więc siły i ruszyła dalej.