Выбрать главу

— Pomoże nam się pan dostać do centrali. Resztą zajmiemy się sami.

— To się nigdy nie uda — zaoponował Damon. — Wokół stacji krążą statki wojenne. Nie możecie trzymać ich na dystans opanowując centralę. Rozwalą nas; nie bierzecie tego pod uwagę?

— Mam sposoby, które zapewnią nam powodzenie.

— No to niech je pan przedstawi. Niech pan wyłoży bez ogródek swoją propozycję i da mi noc na zastanowienie.

— Mamy pana stąd wypuścić, skoro poznał pan nasze twarze i nazwiska?

— Znacie mnie — przypomniał Jessadowi, w którego oczach pojawił się lekki błysk.

— Zaufaj mu — powiedział Josh. — Uda się.

Na zewnątrz rozległ się jakiś łomot słyszalny nawet pomimo głośnej muzyki. Kotara wybrzuszyła się do wewnątrz; do alkowy wpadł tyłem Coledy i zwalił się na stolik z wypaloną w czole dziurą. Kressich zerwał się na nogi z piskiem przerażenia. Damon odskoczył pod ścianę, Josh znalazł się momentalnie przy nim, a Jessad złapał się za kieszeń. Przy akompaniamencie zagłuszających muzykę wrzasków dochodzących z zewnątrz, w wejściu do alkowy pojawili się opancerzeni żołnierze z gotowymi do strzału karabinami.

— Nie ruszać się! — krzyknął jeden z nich.

Jessad wyszarpnął z kieszeni pistolet. Wypalił karabin i po alkowie rozszedł się swąd spalenizny, a Jessad padł na podłogę; jego ciałem wstrząsały śmiertelne drgawki. Damon patrzył na żołnierzy i lufy karabinów oszołomiony z przerażenia. Josh stojący obok, zamarł w bezruchu.

Żołnierz wciągnął za kołnierz jakiegoś człowieka… Ngo, który unikał wzroku Damona i wyglądało na to, że zaraz zwymiotuje.

— To co? — spytał żołnierz.

Ngo kiwnął głową.

— Zmuszali mnie, żebym ich ukrywał. Grozili mi. Grozili mojej rodzinie. My chcemy przejść do białego. My wszyscy.

— Co to za jeden? — Żołnierz wskazał ruchem głowy Kressicha.

— Nie wiem — jęknął Ngo. — Nie znam go. Tych innych nie znam.

— Wyprowadzić ich — rzucił oficer. — Wszystkich przeszukać. Zabitych też.

To był koniec. Sto myśli kłębiło się Damonowi pod czaszką… sięgnąć do kieszeni po pistolet — uciekać tak daleko, jak się da, dopóki go nie zastrzelą.

A Josh… a matka i brat…

Ręce żołnierzy chwyciły go za ramiona; odwróciły brutalnie twarzą do ściany; kazali mu rozstawić szeroko nogi. To samo spotkało stojącego obok Josha i Kressicha. Przeszukali mu kieszenie i znaleźli karty i pistolet, który już kwalifikował go do rozstrzelania na miejscu.

Odwrócili go z powrotem plecami do ściany i przyjrzeli mu się uważniej.

— Ty jesteś Konstantin?

Nie odpowiedział. Jeden zadał mu w brzuch cios, od którego zgiął się wpół; nisko pochylony, natarł na tego człowieka ramieniem przewracając go razem z krzesłem pod stolik. Jakiś bucior spadł mu na plecy; tratowały go nogi walczących nad nim ludzi. Uwolnił się z uścisku człowieka, którego ogłuszył i czepiając się brzegu stolika starał się podźwignąć na równe nogi. Strzał osmalił mu ramię i Kressich padł trafiony w żołądek.

Oberwał kolbą karabinu. Kolana ugięły się pod nim odmawiając posłuszeństwa i mimo wysiłku, nie mógł dalej prostować nóg; drugi cios — w ramię wyciągnięte na blacie stolika. Zwalił się z powrotem na ziemię, zwinął w kłębek pod celnym kopem ciężkiego buta i pozostał w takiej pozycji, znosząc razy, dopóki nie skopali go prawie do nieprzytomności. Wtedy dwóch wzięło go pod pachy i powlokło za sobą. „Josh”, jęknął półprzytomnie, „Josh”.

Josha też podnieśli; zwisał bezwładnie, podtrzymywany przez dwóch innych żołnierzy, którzy potrząsali nim brutalnie, żeby go ocucić. Udało mu się wreszcie stanąć na własnych nogach. Głowa kiwała mu się na wszystkie strony jak pijanemu. Krwawił ze skroni. Ponaglać Kressicha do wstania nie miało sensu; ruszał się jeszcze z otwartą raną jamy brzusznej i wykrwawiał szybko. Zostawili go.

Gdy wywlekli ich do sali głównej, Damon rozejrzał się dokoła. Ngo uciekł, albo go zabrali. Czmychnęli wszyscy goście. Gdzieniegdzie leżały tylko trupy, a pod ścianami stało kilku żołnierzy z karabinami.

Żołnierze wyciągnęli jego i Josha na zewnątrz, na korytarz. Kilku bywalców wylegało z baru Ngo i przyglądało się, jak przemaszerowywali. Damon odwrócił głowę zawstydzony faktem, że jego aresztowanie stało się widowiskiem publicznym.

Myślał, że poprowadzą ich przez doki do statków. Kiedy skręcili za róg, weszli na doki i skierowali się w lewo, stwierdził, że się mylił. To był bar, który żołnierze objęli w swoje wyłączne władanie, kwatera, miejsce, do którego cywile nie mieli prawa wstępu.

Muzyka, narkotyki, alkohol — wszystko, co miał do zaoferowania sektor cywilny. Damon rozglądał się tępo, gdy wciągali ich do środka w pełzający nisko dym i grzmot muzyki. Ciekawe — stało tam biurko, świadectwo czegoś oficjalnego. Żołnierze doprowadzili ich przed nie, a miejsce za biurkiem zajął jakiś mężczyzna trzymający szklankę z drinkiem, który zmierzył zamglonym wzrokiem aresztantów.

— Mamy tu coś — powiedział dowódca oddziału, który ich tu przyprowadził. — Flota poszukuje tych dwóch. Ten to Konstantin. I mamy tu Unicowa. Podobno przystosowany… ale zabieg przeprowadzono na Pell.

— Uniowiec. — Sierżant za biurkiem oderwał wzrok od Damona i z nieprzyjemnym uśmiechem spojrzał na Josha. — A w jaki to sposób takie przyjemniaczki jak ty dostają się na Pell, co? Masz jakąś dobrą historyjkę, Uniowcu?

Josh milczał.

— Ja ci ją opowiem — rozdarł się od drzwi chrapliwy głos przywykły do wstrząsania ścianami. — On należy do Norwegii.

Śmiech i rozmowy ustały, jak nożem uciął; dziwne, że nie ścichła też muzyka. Przybysze, opancerzeni, w odróżnieniu od większości ludzi przebywających w barze, wkroczyli do środka z obcesowością, która zaskoczyła obecnych.

— Norwegia — mruknął ktoś. — Wynocha stąd, sukinsyny z Norwegii.

— Twoje nazwisko? — ryknął dowódca interweniującego oddziału.

— Albo nas wszystkich powystrzelacie? — dorzucił kpiąco ktoś inny.

Niski mężczyzna o donośnym głosie nacisnął przycisk komunikatora na ramieniu i powiedział coś, co utonęło w ryku muzyki, potem odwrócił się i dał znak ręką dwunastu towarzyszącym mu żołnierzom, którzy od razu rozwinęli się w tyrallierę. Potoczył teraz powoli wzrokiem po zebranych.

— Żaden z was nie jest w stanie zajmować się czymkolwiek. Przetrząsnąć tę spelunę. Jeśli jest tu ktoś z naszych ludzi, obedrę go ze skóry. Jest tu taki?

— Spróbuj trochę dalej — krzyknął ktoś. — To teren Australii. Norwegia nie ma żadnego prawa stawiać nas na baczność. — Oddajcie więźniów — powiedział niski mężczyzna.

Nikt się nie poruszył. Karabiny żołnierzy Norwegii opuściły się i z grupy żołnierzy Australii podniosły się okrzyki strachu i wściekłości. Damon stał i obserwował zajście półprzytomnym wzrokiem, a tymczasem dwóch z tej dwunastki podeszło do niego i do Josha, brutalny chwyt zacisnął się na jego ramieniu, wyrwał go z rąk człowieka, który go trzymał, i pociągnął w kierunku drzwi. Josh nie stawiał oporu. On tak. Dopóki byli razem… tylko tyle im pozostało.

— Wyprowadzić ich — ryknął mały człowiek do swoich żołnierzy.

Wypchnięto ich szybko na zewnątrz; dwóch żołnierzy zostało ze swym dowódcą w barze. Dopiero gdy mijali korytarz poziomu dziewiątego, zastąpili im drogę inni żołnierze. Ci też byli z Norwegii.

— Pędźcie do meliny Australii — krzyknął do tamtych któryś z prowadzących ich żołnierzy; to był głos kobiety. — Do MacCarthy’ego. Di trzyma ich tam wszystkich na muszce. Potrzebuje szybko paru ludzi do pomocy.