— Za wiele sobie pozwolili — mruknęła Signy. — Złożycie raport, żołnierzu Uthup, a ja was poprę. Obdarłabym was ze skóry, gdybyście ustąpili tym sukinsynom Edgera. Możecie mnie cytować, gdzie tylko chcecie. — Wyszła na korytarz przepychając się między żołnierzami. — Wszystko w porządku, Di nie jest zdrowy, ale przynajmniej cały. Spływajcie stąd i dajcie lekarzom pracować. Wracajcie do kwater. Idę zamienić słówko z Edgerem, ale jeśli spotkam was, albo kogoś z waszych w dokach, zastrzelę własnoręcznie. Daję na to słowo. Jazda na dół!
Rozbiegli się. Przeszła na mostek i popatrzyła po jego obsadzie, która czuwała na swoich stanowiskach. Był tam Graff w poplamionym krwią skafandrze.
— Oczyścić się — powiedziała. — Zajmij się swoimi stanowiskami. Mario, zejdź na dół i pogadaj z żołnierzami Uthup i wszystkimi z tego oddziału; interesują mnie nazwiska i dokumenty identyfikacyjne tych żołnierzy z Australii. Chcę złożyć formalną skargę i potrzebne mi to natychmiast.
— Kapitanie. — Mario potwierdził przyjęcie rozkazu.
Oddalił się szybko; stała na mostku i rozglądała się w około, dopóki gapiący się na nią operatorzy nie odwrócili się do pulpitów. Graff wyszedł, żeby doprowadzić się do porządku. Przechadzała się jeszcze między stanowiskami, dopóki nie uświadomiła sobie, że to robi, a wtedy znieruchomiała.
Pozostawała sprawa stawienia się na pokładzie statku Maziana. Mundur miała poplamiony krwią, krwią Di. Postanowiła w końcu, że nie będzie go czyścić i pójdzie, jak stoi.
— Graff dowodzi — rzuciła szorstko. — McFarlane. Potrzebna mi eskorta na Europę. Zajmij się tym.
Ruszyła do windy słysząc, jak jej rozkaz biegnie korytarzami. Żołnierze czekali na nią w korytarzu wyjściowym. Było ich piętnastu w pełnym rynsztunku. Przeszła przez posterunek żołnierzy strzegących rampy wejściowej od strony doku. Nie miała na sobie pancerza. To był bezpieczny dok i nie powinna go potrzebować, ale w tej chwili czułaby się bezpieczniejsza idąc nago przez dok zielony.
Tym razem Mazian nie kazał na siebie czekać. Była to audiencja dla dwojga, dla niej i Edgera, i Edger przybył na nią pierwszy. Tego można się było spodziewać.
— Siadaj — powiedział do niej Mazian. Zajęła fotel przy stole konferencyjnym, na przeciwko Edgera. Mazian siedział na swoim, u szczytu stołu, opierając się na skrzyżowanych ramionach i wpatrując w nią. — No więc? Gdzie raport?
— W drodze — odparła. — Potrzebuję czasu na przeprowadzenie rozmów i zebrania stosownych danych personalnych. Di, zanim go postrzelili, spisał nazwiska i numery.
— To na pani rozkaz się tam znalazł?
— Moi żołnierze mają z góry wydane rozkazy nieprzymykania oczu na żadne nieprawidłowości, jeśli te dzieją się w ich obecności. Moi ludzie, sir, byli systematycznie prowokowani od czasu tego incydentu z Goforthem. Ja zastrzeliłam tego człowieka, a cierpią za to moi ludzie. Są to drobne zajścia, jakieś potrącenie ramieniem, jakiś docinek, dopóki nie znajdzie się ktoś na tyle pijany, że nie dostrzega różnicy między zaczepką a zwyczajnym buntem. Pewna kobieta żołnierz została poproszona o podanie swojego numeru i bezczelnie odmówiła wykonania tego rozkazu. Aresztowano ją, a ona wyciągnęła pistolet i strzeliła do oficera…
Mazian spojrzał na Edgera i zaraz potem z powrotem na Signy.
— Słyszałem inną wersję. Mówi ona, że pani żołnierze mają polecenie trzymania się razem. Że znajdują się wciąż pod pani rozkazami, nawet na domniemanych przepustkach. Że włóczą się po dokach oddziałami dowodzonymi przez oficerów i we wszystko wtykają nos. Ta cała działalność żołnierzy i personelu Norwegii jest przejawem niesubordynacji i nosi cechy prowokacji, jawnego lekceważenia mojego rozkazu.
— Nie obciążam moich żołnierzy na przepustce żadnymi obowiązkami. Jeśli chodzą grupami, to dla samoobrony. Są szykanowani w barach stojących otworem dla wszystkich, tylko nie dla personelu Norwegii. Ten rodzaj zachowania jest propagowany wśród załóg. Na pana biurko wpłynęła moja skarga w tej sprawie, dotycząca ostatniego tygodnia.
Mazian siedział przez chwilę patrząc na nią i bębniąc powoli palcami w stół; był zdenerwowany. W końcu przeniósł wzrok na Edgera.
— Wahałem się ze złożeniem protestu — odezwał się Edger. — Ale atmosfera staje się coraz gorsza. Najwyraźniej mamy tu do czynienia z pewnymi rozbieżnościami w opinii na temat metod dowodzenia Flotą jako całością. W niektórych kręgach wysuwa się na plan pierwszy lojalność wobec statków — lojalność wobec pewnych kapitanów — być może z przyczyn, których wolę się nie domyślać, zachęcają do tego pewni kapitanowie.
Signy wciągnęła powietrze przez zaciśnięte zęby i walnęła otwartymi dłońmi w stół czyniąc wszystko, aby nie zerwać się z fotela, zanim nie wróci jej zdolność do chłodniejszego rozumowania. Dużo chłodniejszego. Edger i Mazian zawsze byli ze sobą blisko… dawno podejrzewała, że byli sobie bliscy w sposób, na który nie mogła mieć wpływu. Uspokoiła oddech, poprawiła się w fotelu i patrzyła tylko na Maziana nie odzywając się. To była wojna; to był najwęższy przesmyk, jaki kiedykolwiek pokonywała Norwegia, cieśnina ambicji Maziana i Edgera.
— Coś jest bardzo nie tak — powiedziała — skoro zaczynamy już strzelać do siebie. Za pozwoleniem, kapitanie… jesteśmy najstarszymi we Flocie, najdłużej się trzymamy. I powiem panu bez ogródek, że wiem, co jest tu grane i dałam się świadomie wciągnąć w pańską szaradę przystępując do organizowania tej stacji, chociaż nie będzie to miało żadnego znaczenia, gdy Flota stąd odleci. Realizowałam pańskie pozorne operacje i robiłam to sumiennie. Nie zdradziłam się jednym słowem przed moimi żołnierzami ani przed moją załogą z tego, co wiem; a widzę przecież, do czego to wszystko zmierza, orientuję się, że pozwala się żołnierzom robić na tej stacji, co chcą, bo na dalszą metę nie ma to żadnego znaczenia. Bo Pell przestała się liczyć i jej przetrwanie nie leży teraz w naszym interesie. Teraz mamy przed sobą jakiś inny cel. A może od początku go mieliśmy, a pan przygotowywał nas do tego stopniowo, żeby tylko za bardzo nas nie zaszokować, kiedy wreszcie zaproponuje to, co naprawdę chodzi panu po głowie, ten jedyny wybór, jaki nam pan w końcu pozostawi, Sol, prawda? Ziemia. A to będzie długa akcja i niebezpieczna, a do tego obfitująca w mnóstwo kłopotów, kiedy już tam dotrzemy. Flota… przejmuje Kompanię. A więc może ma pan rację. Może tylko to pozostało. Może to tylko ma sens i zakiełkowało w pańskiej głowie już dawno, kiedy Kompania odmówiła nam poparcia. Ale nigdy tam nie dotrzemy, jeśli Pell zniszczy dyscyplinę, na której od dziesięcioleci funkcjonuje ta Flota. Nie dotrzemy tam, jeśli jej człony nie zostaną scalone w coś, co się nie rozpadnie. A do tego prowadzą obecne prześladowania moich ludzi. Podpowiadają mi one, jak dowodzić Norwegią. Jeśli już do nich dochodzi, to znak, że wszystko się rozlatuje. Odbieracie żołnierzom ich numery, ich oznaczenia, ich dane identyfikacyjne i ich ducha i tak się to toczy, wszystko tak się toczy… i jakkolwiek byście to nazwali, to właśnie to tutaj trwa, jeśli statek dostaje rozkaz podporządkowania się normie przeczącej wszelkim zasadom, jakie dotąd obowiązywały, jeśli kapitanowie tej Floty podjudzają po cichu swoich żołnierzy do prześladowania moich, a oni, pod nieobecność innego wroga, dają im chętnie posłuch. Flota nie istniała jako całość przez dziesiątki lat, ale to było naszą siłą… swoboda realizacji tego, co trzeba było zrobić na wszystkich tych ogromnych odległościach. Scalając się doprowadzamy do sytuacji, w której nasze posunięcia będzie łatwo przewidzieć. A przy tak małej liczebności… jesteśmy wtedy skończeni.