— Pomogą pani moi ludzie — wtrącił Edger.
Skinęła głową.
— I o to chodzi — powiedział pogodnie Mazian. — Tego się właśnie po was spodziewałem, Signy; dosyć tych kłótni o przywileje. Może teraz zajmiecie się tym we dwoje?
Signy dopiła drinka i wstała. Edger też. Uśmiechnęła się, skinęła głową Mazianowi i ignorując Edgera wyszła z wystudiowaną lekkością.
Sukinsyn, pomyślała. Nie słyszała za sobą kroków Edgera. Kiedy wchodziła do windy i naciskała przycisk, żeby zjechać na dół, gdzie czekała jej eskorta, Edgera nie było z nią w kabinie. Został jeszcze, żeby porozmawiać z Mazianem. Dziwka.
Winda zwiozła ją ze świstem na dół, na poziom wyjściowy. Swoich żołnierzy zastała tam, gdzie ich zostawiła; stali wyprężeni jak struny i skrupulatnie unikali wszelkiego zatargu z żołnierzami z Europy, którzy wchodzili do kabiny skafandrowej i wychodzili z niej. Gdy tam weszła, zmyła się stamtąd od razu trójka uśmiechających się ironicznie Europejczyków.
Skinęła na eskortę, wyszła dumnym krokiem ze śluzy i zeszła rampą na doki, żeby połączyć się z oczekującym tam oddziałem swych żołnierzy.
Samopoczucie poprawiło się jej, kiedy odpoczęła trochę, wykąpała się, zaprowadziła porządek w dokach i napisała raporty. Nie miała żadnych złudzeń, że zrobią cokolwiek żołnierzowi z Australii, który postrzelił Di i przeżył… przynajmniej oficjalnie: ale ta kobieta lepiej by zrobiła, gdyby do końca życia nie przechodziła samotnie w pobliżu miejsca, gdzie dokują żołnierze z Norwegii.
Di był już po operacji i opatrzeniu poparzeń i czuł się dobrze. Wracał do zdrowia. Miał połączone na śrubę żebro, a sporo płynącej w nim krwi było pożyczone, ale mógł patrzeć na vid i kląć składnie. Podniosło ją to na duchu. Był przy nim Graff; powstała lista oficerów i członków załogi wyrażających chęć siedzenia przy łóżku Di i uspokajania go — ten pokaz troski wielce zakłopotałby Di, gdyby się tylko dowiedział o jej rozmiarach.
Spokój. Chociaż tych kilka godzin, do jutra i do operacji w zielonym. Siedząc bokiem do biurka w swojej kabinie, położyła nogi na łóżku i sięgając ręką na krzyż nalała sobie drugiego drinka. Rzadko kiedy piła drugiego. Gdy to robiła, po drugim następował trzeci, czwarty i piąty i nachodziła ją chęć, żeby zaprosić do siebie Di albo Graffa, żeby z nimi porozmawiać. Poszłaby posiedzieć z nim, ale Di był wściekły i chciałby się zaraz wyładować, a opowiadanie jej swojej przygody podniosłoby mu ciśnienie krwi. To by mu nie wyszło na zdrowie.
Istniały inne sposoby zabicia czasu. Zastanawiała się przez chwilę, nie mogąc dokonać wyboru pomiędzy dwoma możliwościami, a w końcu wywołała posterunek wartowniczy.
— Dajcie mi tu Konstantina.
Potwierdzili przyjęcie polecenia. Rozparła się w fotelu i sącząc drinka przełączała się z jednego stanowiska na drugie, żeby sprawdzić, czy wszystko przebiega jak trzeba i czy złość pod pokładami wygasa. Drink nie przyniósł spodziewanego ukojenia; wciąż korciło ją, żeby wstać i pospacerować, a nawet tutaj nie było na to wystarczająco dużo miejsca. Jutro…
Zmusiła się, żeby o tym nie myśleć. Stu dwudziestu ośmiu zabitych cywilów w operacji zaprowadzania porządku w sektorze białym. Wszystko wskazywało na to, że w zielonym będzie jeszcze gorzej, bo tam znaleźli schronienie wszyscy ci, którzy mieli rzeczywiste powody, aby obawiać się identyfikacji. Jeśli nie znajdą szybko dwóch techników od komputera, mogą rozhermetyzować sekcję; mogą to zrobić od razu. To sensowne rozwiązanie; szybka śmierć, chociaż masowa; sposób na zyskanie pewności, że nikt się nie wymknie z sieci… a dla tych osobników to lepsze niż pozostawienie ich na ginącej stacji. Hansford na wielką skalę — taki prezent zostawią Unii; rozkładające się trupy i smród, niewyobrażalny smród…
Otworzyły się drzwi. Podniosła wzrok na żołnierzy i na Konstantina — umytego, ubranego w brązowy mundur roboczy, z kilkoma szwami na twarzy założonymi przez lekarzy. Nieźle, pomyślała z roztargnieniem i oparła się na jednym łokciu.
— Chce pan porozmawiać? — spytała go. — A może nie? Milczał, ale nie wykazywał ochoty do kłótni. Odprawiła żołnierzy skinieniem ręki. Drzwi zamknęły się za nimi, a Konstantin stał bez ruchu, wpatrując się w coś i unikając jej wzroku.
— Gdzie jest Josh Talley? — spytał w końcu.
— Gdzieś na pokładzie. W tamtej szafce jest szklanka. Chce się pan napić?
— Chcę, żeby mnie stąd wypuszczono — powiedział. Chcę, żeby zwrócono tę stację jej prawowitym władzom. Chcę, żebyście odpowiedzieli za obywateli, których zamordowaliście.
— Och — powiedziała, roześmiała się pod nosem i ponownie przyjrzała się młodemu Konstantinowi. Z gorzkim uśmiechem zaparła się nogami o łóżko i cofnęła się kawałek z fotelem. Wykonała gest zapraszający go do zajęcia miejsca na łóżku. Chce pan — parsknęła. — Siadaj pan. Siadaj pan, panie Konstantin.
Posłuchał. Patrzył na nią wściekłym, posępnym wzrokiem swego ojca.
— Tak naprawdę to nie ma pan już żadnych złudzeń, prawda? — spytała.
— Żadnych.
Skinęła ze współczuciem głową. Piękna twarz. Młoda. Szlachetna; zdecydowana. On i Josh byli do siebie bardzo podobni. Spustoszenia, jakie siała ta wojna przygnębiały ją. Młodzi ludzie, tacy jak ci, obracani w trupy. Gdyby był kimś innym… ale przypadło mu w udziale nazwisko Konstantin i to przesądzało o jego losie. Pell zareagowałaby na to nazwisko, a więc musiał odejść.
— Napije się pan?
Nie odmówił. Podsunęła mu swoją szklankę, zatrzymując dla siebie butelkę.
— Jon Lukas służy wam za marionetkę, prawda? — powiedział.
Nie warto było dobijać go prawdą. Skinęła głową.
— Słucha rozkazów.
— Teraz bierzecie się za zielony?
Skinęła głową.
— Pozwólcie mi porozmawiać z nimi przez komunikator. Pozwólcie mi przemówić im do rozsądku.
— Żeby ocalić życie? A może żeby zastąpić Lukasa? To na nic.
— Żeby ocalić ich.
Patrzyła na niego przez długą, ponurą chwilę.
— Nie ujawni się pan przed nimi, panie Konstantin. Ma pan zniknąć bardzo cicho. Sądzę, że zdaje pan sobie z tego sprawę. — U biodra zwisał jej pistolet; siedząc położyła na nim na wszelki wypadek dłoń, uświadamiając sobie, że dopiero się o tym dowiedział. — Powiedzmy, że jeśli znajdę dwoje osobników, nie rozhermetyzuję całej sekcji. Nazwiska: James Muller i Judith Crowell. Gdzie oni są? Jeśli szybko ich zlokalizuję… ocaleje wiele istnień ludzkich.
— Nie wiem.
— Nie zna ich pan?
— Nie wiem, gdzie są. Nie sądzę, aby jeszcze żyli, jeśli mówi pani, że przebywają w zielonym. Zbyt dobrze znam tę sekcję; spotkałbym ich, gdyby tam byli.
— Przepraszam — powiedziała. — Zrobię, co będę mogła i tak rozsądnie, jak potrafię. Obiecuję panu to. Jest pan cywilizowanym człowiekiem, panie Konstantin. Ginący gatunek. Gdybym potrafiła znaleźć sposób na wyciągnięcie pana z tego, zrobiłabym to, ale jestem osaczona ze wszystkich stron.
Nie odpowiedział. Nie spuszczając z niego oka pociągnęła spory haust prosto z butelki. Damon popił ze szklanki.
— Co z resztą mojej rodziny? — spytał po chwili.
Wykrzywiła usta.
— Są zupełnie bezpieczni. Zupełnie bezpieczni, panie Konstantin. Pańska matka robi wszystko, o co ją poprosimy, a pański brat jest niegroźny przebywając tam, gdzie przebywa. Dostawy przychodzą regularnie i nie mamy powodu, aby mieć coś przeciwko jego obecności tam na dole. On jest jeszcze jednym cywilizowanym człowiekiem, ale na szczęście takim, który nie ma dostępu do wielkich mas i skomplikowanych systemów, gdzie dokują nasze statki.