Usta mu drżały. Wychylił szklankę do dna. Dolała mu. Rozmyślnie skorzystała z okazji, żeby się doń przybyliżyć. To była gra; to wyrównywało szanse. Czas było kończyć. Jeśli dożyje jutra, dowie się zbyt wiele o tym, co się stanie, a to by było okrucieństwo. Miała w ustach przykry smak, którego brandy nie zdołała spłukać. Podsunęła mu butelkę.
— Zabierz ją ze sobą — powiedziała. — Możesz teraz wracać do swojej kwatery. Moje uszanowanie, panie Konstantin.
Niektórzy protestowaliby, krzyczeli i błagali; inni rzuciliby się jej do gardła, żeby przyśpieszyć, co nieuknione. On wstał i zostawiwszy butelkę na biurku podszedł do drzwi. Obejrzał się, kiedy się nie otworzyły.
Nacisnęła przycisk wzywając oficera dyżurnego.
— Zabrać więźnia. — Nadeszło potwierdzenie, a jej przyszła do głowy jeszcze jedna myśli: — Przyprowadźcie Josha Talleya, jeśli już tu idziecie.
Jej słowa wywołały w oczach Konstantina iskierkę przerażenia.
— Wiem — powiedziała. — Chciał mnie zabić. Ale potem poddano go pewnym zabiegom, prawda?
— Pamięta panią.
Zacisnęła usta, a potem uśmiechnęła się bez uśmiechu.
— Żyje, żeby pamiętać, prawda?
— Niech mi pani pozwoli porozmawiać z Mazianem.
— To nic nie da. A zresztą on nie będzie chciał pana słuchać. Czyżby pan nie wiedział, panie Damonie Konstantin, że to on jest źródłem pańskich kłopotów? Wykonuję właśnie jego rozkazy.
— Flota należała kiedyś do Kompanii. Była nasza. Wierzyliśmy w was. Stacje, my wszyscy, wierzyliśmy. Jeśli nie w Kompanię, to w was. Co się stało?
Spuściła mimowolnie wzrok i stwierdziła, że byłoby jej trudno go podnieść i spojrzeć znowu w jego niczego nieświadome oczy.
— Ktoś tu oszalał — dodał Konstantin.
Całkiem możliwe, pomyślała. Odchyliła się na oparcie fotela i nie wiedziała co powiedzieć.
— Pell to więcej niż inne stacje — ciągnął Damon. — Pell zawsze była inna. Posłuchajcie przynajmniej mojej rady i pozostawcie mojego brata na Podspodziu jako stałego zarządcę. Z Dołowców będziecie mieli większy pożytek, jeśli nie będziecie ich tak poganiać. Niech nimi kieruje. Niełatwo ich zrozumieć, ale oni też mają trudności ze zrozumieniem nas. Będą dla niego pracowali. Pozwólcie im robić wszystko po swojemu, a ich wydajność zwiększy się dziesięciokrotnie. Oni nie walczą. Oddadzą wam wszystko, o co poprosicie, jeśli o to poprosicie, a nie weźmiecie sobie sami.
— Pański brat tam zostanie — zapewniła go.
Zamigotała lampka przy drzwiach. Nacisnęła przycisk, żeby je otworzyć. Przyprowadzili Josha Talleya. Siedziała i patrzyła… cicha wymiana spojrzeń, próba zadania bezgłośnego pytania…
— Nic ci nie jest? — spytał Josh.
Konstantin pokręcił przecząco głową.
— Pan Konstantin wychodzi — oznajmiła. — A ty wchodź, Josh. Wchodź do środka.
Wszedł, oglądając się niespokojnie na Konstantina. Drzwi zamknęły się rozdzielając ich. Signy sięgnęła znowu po butelkę i dopełniła szklankę pozostawioną przez Konstantina na skraju biurka.
Josh też był czystszy i dzięki temu prezentował się lepiej. Chudy. Zapadnięte policzki. Oczy — oczy były żywe.
— Chcesz usiąść? — spytała. Nie wiedziała, czego się można po nim spodziewać. Zawsze godził się na wszystko. Teraz była czujna, oczekując jakiegoś aktu szaleństwa, bo pamiętała, jak znalazł ją na stacji, pamiętała, jak krzyczał do niej od drzwi. Usiadł, jak zawsze spokojny i cichy. — Stare czasy — powiedziała i popiła ze szklanki. — Przyzwoity człowiek z tego Damona Konstantina.
— Tak — przyznał Josh.
— Wciąż jesteś zainteresowany w uśmierceniu mnie?
— Są gorsi od pani.
Uśmiechnęła się ponuro i ten uśmiech szybko spełzł z jej twarzy.
— Znasz parę noszącą nazwiska Muller i Crowell? Znasz kogoś o tych nazwiskach?
— Te nazwiska nic mi nie mówią.
— Czy znasz na Pell kogoś, kto potrafi obsługiwać komputer stacji?
— Nie.
— To czysto oficjalne pytanie. Przykro mi, że nie znasz nikogo takiego. — Popiła ze szklanki. — Zachowujesz się poprawnie przez wzgląd na dobro Konstantina. Mam rację?
Nie było odpowiedzi. Ale to była prawda. Obserwowała jego oczy i z ich wyrazu zorientowała się, że zgadła.
— Chciałam ci tylko zadać to pytanie — powiedziała. — Nic więcej.
— Kim oni są… ci ludzie, o których pani pyta? Po co pani ich szuka? Co zrobili?
Pytania. Josh nigdy o nic nie pytał.
— Przystosowanie wyszło ci na dobre — powiedziała. — Co kombinowaliście, kiedy nakryli was ludzie z Australii?
Cisza.
— Oni nie żyją, Josh. Czy to ma teraz jakiekolwiek znaczenie?
Oczy mu zmętniały, przyjęły znowu ten nieobecny wyraz. Piękny, pomyślała o nim po raz chyba tysięczny. Był jeszcze jednym, którego nie można oszczędzić. Myślała, że można, ale nie brała wtedy pod uwagę jego zdrowia psychicznego. Po usunięciu Konstantina stałby się bardzo niebezpieczny. Jutro, pomyślała. Trzeba to zrobić najpóźniej jutro.
— Jestem Uniowcem — odezwał się nagle. — Nie takim zwyczajnym… ale takim, jakim przedstawiają mnie moje akta. Służby specjalne. Sama mnie pani tu przywiozła. Był jeszcze jeden taki, który dostał się tutaj na własną rękę… tak samo, jak wcześniej na Marinera. Nazywał się Gabriel. To on doprowadził Pell do ruiny. Działał nie przeciwko Konstantinom, a przeciwko wam. On i jego działalność doprowadziły do wymordowania rodziny Damona, spowodowały, że Damon stracił żonę… jak to wszystko przebiegało, nie wiem. Ja mu w tym nie pomagałem. Ale jakiekolwiek przyjęliście założenia, tego mordu dokonały przekupione przez Gabriela siły, które z waszym poparciem zarządzają teraz stacją… Wiem to, ponieważ znam taktykę. Aresztowaliście nie tego człowieka co trzeba. Mallory. Wasz człowiek Lukas pracował dla Gabriela, zanim zaczął pracować dla was.
Alkohol wyparował jej z mózgu z zimną gwałtownością. Zastygła ze szklanką w ręku i wpatrywała się bez ruchu w bladą twarz Josha.
— Ten Gabriel… gdzie on jest?
— Nie żyje. Dostaliście cały sztab tej siatki. Jego. Człowieka nazwiskiem Coledy; jeszcze jednego, nazwiskiem Kressich Gabriel. Na stacji znany był jako Jessad. Zabili ich żołnierze, którzy nas pojmali. Damon nie wiedział… nic o tym nie wiedział. Myśli pani, że spotkałby się z nimi, gdyby wiedział, że zabili jego ojca?
— Ale ty go tam zaprowadziłeś.
— Tak, ja go tam zaprowadziłem.
— Orientuje się, kim jesteś?
— Nie.
Wciągnęła głęboki wdech i wypuściła powietrze z płuc.
— Myślisz, że robi nam różnicę, w jaki sposób Lukas dochrapał się swojej pozycji? Jest teraz nasz.
— Mówię to wam, żebyście wiedzieli, że z tym już koniec. Że nie ma już za czym węszyć. Wygraliście. Nie ma już potrzeby zabijać.
— Czy mam uwierzyć Uniowcowi na słowo, że nie ma już na co polować?
Nie odpowiedział. Nie uciekał w niepamięć. Te oczy były wciąż bardzo żywe, pełne bólu.
— Niezłą rolę przede mną odgrywasz, Josh.
— Nic nie odgrywam. Urodziłem się, żeby robić to, co robię. Cała moja przeszłość to taśmy. Nie miałem żadnej, kiedy dostali się dzięki mnie na Rusella. Jestem jednym z tych pustych ludzi, Mallory. Nie ma we mnie nic rzeczywistego. Należę do Unii, bo tak zaprogramowano mój mózg. Nie wiem, co to lojalność.