Выбрать главу

Siedziała nieruchomo bardzo długą chwilę.

— Chce pani uciekać stąd pobita? — spytał jej. — A może lepiej odlecieć z własnego wyboru?

Odwróciła się do niego i to, co zobaczył w jej oczach nie wróżyło niczego dobrego.

— Chce się pan koniecznie przespacerować?

— Niech mnie pani odstawi na stację — powiedział. — Teraz. Kiedy to ma znaczenie. Albo nigdy. Bo później nie będzie już po co. Nie będę mógł nic zrobić i szybko umrę.

Zacisnęła usta. Na kilka chwil zastygła w bezruchu i wpatrywała się weń.

— Zrobię, co będę mogła. Do pewnych granic. Jeśli zgodzę się na rozejm, co jak myślę… — Opuściła rękę na wyściełaną poręcz fotela. — To wszystko moje. Cały ten statek. Rozumie pan? Ci ludzie… służyłam Kompanii. Wszyscy jej służyliśmy. I Unia nie ma zamiaru puścić mnie wolno. Prosi pan o coś, co może się przerodzić w bitwę na śmierć i życie tuż pod bokiem pańskiej cennej stacji. Unia chce mieć Norwegię. Bardzo chce nas mieć… bo wie, co zrobimy. Nie ma już dla mnie życia, stacjonerze, bo nie istnieje port, do którego śmiałbym zawinąć. Nie wejdę już do żadnego. Nigdy nie wejdę. Żadne z nas tego nie zrobi. Graff. Skieruj się spokojnie na Pell.

Damon cofnął się dochodząc do wniosku; że w tym momencie jest to najwłaściwszy ruch. Słuchał jednej strony dialogu prowadzonego przez komunikator, bo tylko tyle mógł słyszeć; Norwegia powiadamiała flotę Unii, że podchodzi. Mieli chyba jakieś obiekcje. Norwegia podjęła dyskusję.

Czyjaś ręka dotknęła jego ramienia. Obejrzał się i stwierdził, że to Josh. „Przepraszam”, powiedział Josh. Damon skinął głową nie żywiąc do niego żadnej urazy. Josh… miał do wyboru kilka możliwości.

— Zgadza się, jest pan im potrzebny — zwróciła się do niego Mallory. — Chcą, żeby im pana przekazać.

— Pójdę.

— Nie wie pan, co robi — wyrzuciła z siebie Mallory. Wymażą panu umysł. Zdaje pan sobie z tego sprawę?

Zastanowił się. Przypomniał sobie Josha siedzącego przed nim po drugiej stronie biurka i proszącego o dokumenty, o dokończenie zabiegu, który zapoczątkowano na Russellu. Ludzie z tego wychodzili. Josh wyszedł.

— Pójdę — powtórzył.

Mallory patrzyła na niego spod zmarszczonych brwi.

— To pański umysł — odezwała się w końcu. — Przynajmniej dopóki nie wezmą pana w obroty. — I odwracając się do komunikatora rzuciła: — Tu Mallory. Trzymamy się na dystans, kapitanie. Nie podobają mi się pańskie warunki.

Nastąpiła długa zwłoka. Druga strona milczała.

Na ekranie skanera pojawiła się Pell, wokół której, niczym sępy nad padliną, krążyły statki Unii. Jeden stał chyba w doku. Dalej, przy kopalniach, skaner dalekiego zasięgu rejestrował rozsianą, pocentkowaną czerwonymi punkcikami złotą mgiełkę; to holowniki krótkodystansowe i jeszcze jeden samotny statek reprezentowany przez plamkę światła mrugającą na skraju ekranu — poza zasięgiem skanera, ale przechowywany w pamięci komputera. Nie poruszało się nic oprócz czterech świetlnych punkcików w pobliżu Norwegii, zbijających się w bardziej zwartą formację.

Zatrzymali się względem stacji, dryfując tylko w czasie wraz ze wszystkim, co znajdowało się w układzie.

— Tu Azov z Jedności — dotarł do nich głos. — Kapitanie Mallory, ma pani pozwolenie na wejście do doku celem wysadzenia swojego pasażera. Wyrażamy zgodę na podejście do Pell i składamy jednocześnie na pani ręce podziękowania od społeczeństwa Unii za pani nieocenioną pomoc. Jesteśmy gotowi przyjąć panią bezwarunkowo w szeregi Floty Unii z całym uzbrojeniem i z obecną załogą. Over.

— Tu Mallory. Jakie gwarancje ma mój pasażer?

Graff nachylił się do niej podnosząc w górę kciuk. Po Norwegii rozeszło się echo szczęku czegoś uderzającego od zewnątrz w kadłub, zaskoczył rygiel. Damon spojrzał z niepokojem na ekran skanera.

— To przycumował myśliwiec — wyjaśnił mu stojący za nim Josh. — Zabierają swoje rajdery. Może przygotowują się do skoku…

— Kapitanie Mallory — rozległ się znowu głos Azova mam na pokładzie przedstawiciela Kompanii, który wyda pani rozkaz przyjęcia mojej propozycji…

— Ayres może się wypchać — powiedziała. — Powiem panu, czego żądam za to, co mam. Przywileju dokowania w portach Unii i czystych dokumentów. Inaczej puszczam do was mojego cennego pasażera na piechotę.

— Te sprawy możemy omówić później. Mamy na Pell kryzysową sytuację. Zagrożone jest życie przebywających tu ludzi. — Macie przecież ekspertów od techniki komputerowej. Czy to możliwe, abyście nie potrafili rozgryźć tego systemu?

Znowu zaległa cisza.

— Kapitanie. Dostanie pani, czego chce. Jeśli tak zależy pani na tych papierach, prosimy z łaski swojej wejść do doku; gwarantujemy pani bezpieczeństwo. Na tej stacji panuje sytuacja mająca związek z miejscowymi robotnikami. Domagają się skontaktowania z Konstantinem.

— Dołowcy — szepnął Damon. Przed oczami stanęła mu nagle straszna wizja Dołowców stawiających czoła żołnierzom Unii.

— Niech pan każe swym statkom odejść od stacji, kapitanie Azov. Jedność może zostać w doku. Podejdę z przeciwnej strony, a pan dopilnuje, aby pańskie statki nie wypadły z synchronizmu względem pana pozycji. Do wszystkiego, co przejdzie mi za ogonem, będę strzelała bez ostrzeżenia.

— Zgoda — odparł Azov.

— To szaleństwo — powiedział Graff. — A gdzie nasza zapłata? Nie przejdą na drugą stronę stacji, żeby wręczyć nam te dokumenty.

Mallory nie odpowiedziała.

. 5 .

PELL; DOK BIAŁY; 9/1/53;
GODZ. 0400 DG; GODZ. 1600 DP.

W dokach pracowali żołnierze Unii ubrani w kombinezony robocze, tyle że zielone, co stanowiło na Pell widok surrealistyczny. Damon schodził po rampie w kierunku opancerzonych pleców żołnierzy Norwegii, którzy trzymali przyczółek i strzegli wejścia do śluzy. Po drugiej stronie wyludnionego doku stali inni żołnierze w pancerzach… Uniowcy. Minął perymetr bezpieczeństwa, przeszedł między kordonem żołnierzy z Norwegii i ruszył samotnie przez szeroką, zaśmieconą walającymi się wszędzie szczątkami przestrzeń. Usłyszał za sobą jakieś zamieszanie, usłyszał, jak ktoś nadbiega i obejrzał się.

Josh.

— Mallory mnie przysłała — wysapał Josh doganiając go. Masz coś przeciwko temu?

Potrząsnął głową cholernie zadowolony, że będzie mu towarzyszył tam, gdzie szedł. Josh sięgnął do kieszeni i wręczył mu szpulę z taśmą.

— Mallory mi to dała — powiedział. — To ona ustalała słowa kodowe do komputera. Powiedziała, że może się przydać.

Damon wziął od niego szpulę i włożył ją do kieszeni swojego brązowego kombinezonu roboczego Kompanii. Czekała na nich eskorta Unii złożona z ubranych na czarno, obwieszonych srebrnymi medalami żołnierzy. Ruszył w ich stronę czując się nieswojo na widok ich jednakowości i piękna. Idealni ludzie, wszyscy jednakowego wzrostu, wszyscy jednakowego typu.

— Co to za jedni? — spytał Josha.

— Mojego rodzaju — odparł Josh. — Mniej wyspecjalizowani. Przełknął z trudem ślinę i szedł dalej. Żołnierze Unii otoczyli ich ze wszystkich stron i poprowadzili bez słowa dokiem. Tu i tam stały grupki mieszkańców Pell, przyglądając się im. „Konstantin”, słyszał pomruki. „Konstantin”. W niejednych oczach dostrzegał nadzieję i starał się ich unikać wiedząc, jak niewiele jest do zyskania. W niektórych rejonach, jakie mijali, panował chaos — całe sekcje bez światła, z nieczynnymi wentylatorami, śmierdzące ogniem i rozkładającymi się trupami. Siła ciążenia skakała nieco na skutek niewielkiej niestabilności. Nie wiadomo, co działo się w rdzeniu, w systemach podtrzymania życia. Jeśli równowaga ulegała zbyt wielkiemu zachwianiu, istniał pewien czas, po upływie którego systemy te rozregulują się tak, że nie będzie ich już można skorygować. Bez mózgu, z nieczynną centralą. Pell stawała się zlepkiem lokalnych ganglionów, ośrodków nerwowych nie połączonych ze sobą wzajemnie, automatycznych systemów walczących, każdy z osobna, o przetrwanie. Bez stabilizacji i równowagi wypadną z fazy… jak umierające ciało.