— Panie Lukas. — Z miejsca podniósł się Anton Eizel, starszy mężczyzna, przyjaciel Angela i niepoprawny dobroczyńca ludzkości. — Panie Lukas, chyba źle zrozumiałem pańskie intencje. To są wolni obywatele. My tu nie radzimy nad utworzeniem kolonii karnych. To są uchodźcy. Nie będziemy przekształcać Podspodzia w obóz pracy.
— Przejdź się pan po strefie Q! — krzyknął ktoś z trybun. Zobacz, jak zdemolowali oddane im sekcje! Mieliśmy tam domy, piękne domy. Wandalizm i zdziczenie. Oni roznoszą tam wszystko w drobny mak. Zaatakowali naszą służbę bezpieczeństwa rurami i kuchennymi nożami, a kto zaręczy, że po stłumieniu tych burd odebraliśmy im co do sztuki całą broń palną, jaką zrabowali?
— Tam dochodzi do morderstw — krzyknął ktoś inny. Grasują bandy rzezimieszków.
— Nieprawda — rozległ się trzeci głos nie znany radzie. Wszystkie oczy zwróciły się na szczupłego mężczyznę, który zajął miejsce zwolnione przez Jona Lukasa. Tamten wstał. Zachowywał się nerwowo, twarz miał bladożółtą.
— Nazywam się Vassily Kressich. Zostałem tu zaproszony ze strefy Q. Byłem radcą na Stacji Russella. Reprezentuję strefę Q. Wszystko, o czym tu była mowa, miało miejsce, gdy wybuchła panika, ale teraz w strefie Q panuje porządek, a chuligani osadzeni zostali w waszym areszcie.
Jon zaczerpnął powietrza w płuca.
— Witamy radcę Kressicha. Ale dla dobra samej strefy Q trzeba ją rozgęścić. Część ludzi należy przenieść stamtąd gdzie indziej. Stacja przez dziesięć lat czekała na rozwój Podspodzia i teraz mamy ludzką siłę roboczą umożliwiającą rozpoczęcie realizacji tego zamierzenia na wielką skalę. Ci, którzy podejmą tam pracę, staną się częścią systemu. Będą budowali dla siebie. Czy dżentelmen ze strefy Q nie zgadza się ze mną?
— Żądamy wyjaśnienia sprawy z naszymi dokumentami. Nie zgadzamy się na przesiedlanie gdziekolwiek bez ważnych dowodów tożsamości. Zrobiono tak z nami raz i proszę spojrzeć, co z tego wynikło. Dalsze przemieszczanie ludzi bez legalnych dokumentów może tylko pogorszyć nasze położenie i przyczynić się do odebrania nam resztek nadziei na ustalenie tożsamości. Ludzie, których reprezentuję, nie dopuszczą, aby znowu do tego doszło.
— Czy to groźba, panie Kressich? — spytał Angelo.
Mężczyzna wyglądał tak, jakby miał za chwilę upaść.
— Nie — zaprzeczył szybko. — Nie, sir. Ja tylko… ja tylko wyrażam opinię ludzi, których reprezentuję. Ich desperację. Oni muszą mieć zalegalizowane dokumenty. Wszystko inne, każde inne rozwiązanie, będzie sprowadzało się do tego, o czym wspominał mój szanowny przedmówca, do utworzenia obozu pracy, z którego istnienia korzyści czerpać będzie Pell. Czy o to właśnie wam chodzi?
— Panie Kressich, panie Kressich — podniósł głos Angelo. — Proszę wszystkich o zajęcie miejsc i zachowanie spokoju. Zostanie pan wysłuchany w następnej kolejności, panie Kressich. Jonie Lukas, czy chcesz jeszcze coś dodać?
— Będę dysponował precyzyjnymi danymi, gdy tylko uzyskam dostęp do komputera centralnego. Chciałbym zapoznać się z aktualnymi kodami. Tak, wszystkie środki techniczne istniejące na Podspodziu można rozwinąć. Zachowałem szczegółowe plany. W ciągu kilku dni przedstawię kosztorysy i harmonogramy prac.
Angelo skinął głową i spojrzał na niego spod ściągniętych brwi. To nie mógł być dla niego przyjemny moment.
— Walczymy o przetrwanie — powiedział Angelo. — Nie ma co ukrywać, że znaleźliśmy się w sytuacji, która wymaga od nas poważnego zatroszczenia się o systemy podtrzymania życia. Przemieścić trzeba część zapasów magazynowych. Nie możemy też dopuścić, aby zachwianiu uległa proporcja między liczbą stałych mieszkańców stacji a liczbą uchodźców. Musimy liczyć się z możliwością ponownego wybuchu niepokojów. Przykro mi,panie Kressich, ale to są realia, w jakich przyszło nam żyć nie z naszej, i nie wątpię, że także nie z waszej winy. Nie możemy ryzykować bezpieczeństwa stacji ani bazy na Podspodziu, gdyż w przeciwnym razie znajdziemy się wszyscy na frachtowcach kierujących się ku Ziemi, nadzy i bosi. To jest trzecia możliwość.
— Nie — rozszedł się po sali pomruk.
Jon usiadł i milcząco wpatrywał się w Angela, rozważając obecną kruchą równowagę Pell i ewentualne szanse. Miał ochotę wstać i powiedzieć: już przegraliście, wygarnąć radzie bez ogródek, jak sprawy stoją. Nie uczynił tego. Siedział dalej z zaciśniętymi ustami. To była tylko kwestia czasu. Pokój… pokój stwarzał pewną szansę. Ale trudno marzyć o pokoju w obliczu sytuacji, jaka się kształtowała wskutek gwałtownego napływu uchodźców z sąsiednich stacji. Całe Pogranicze płynęło teraz, niczym dział wodny, w dwóch kierunkach — ku nim i w stronę Unii; a przy stylu sprawowania władzy, jaki reprezentował Angelo, nie byli w stanie zapanować nad tym żywiołem.
Rok za rokiem rządów Konstantina, zgodnie z teorią socjologiczną Konstantina, to wychwalane „praworządne społeczeństwo”, które gardziło służbami bezpieczeństwa i odgórną kontrolą, ociągało się teraz z zastosowaniem prawa pięści w strefie Q w nadziei, że słowne apele przywołają ten motłoch do porządku. Tę kwestię też mógłby poruszyć. Siedział nieruchomo.
Poczuł w ustach niesmak na myśl, że bałagan, jaki wprowadziły na stacji rządy Konstantina, może przenieść się również na Podspodzie. Nie przewidywał pomyślnej realizacji planów, o których udostępnienie go proszono. Pracami kierować będą Emilio Konstantin i jego żona, dwoje dzieciaków, które dopuszczą, aby Dołowcy traktowali harmonogramy według własnego widzimisię i pielęgnowali te swoje zabobony i pozwolą tej dziczy pracować leniwie, z ociąganiem, co przecież leży w ich naturze, a to zaś skończy się uszkodzeniem sprzętu i opóźnieniem prac budowlanych. A strach już pomyśleć, jak poradzi sobie ta para z elementem ze strefy Q.
Siedział nieruchomo, oceniając ich szanse, a wnioski nie były optymistyczne.
— Stacja nie przetrwa — powiedział tego wieczora do Vittoria, do swego syna Vittoria i do Dayina Jacoby’ego, jedynego krewnego, którego tolerował. Popijał cierpkie wino Dołowców rozpierając się w fotelu w swoim mieszkaniu zagraconym kosztownymi meblami przeniesionymi tu z pokoi, które mu odebrano. — Pell rozpada się nam pod stopami. Stracimy ją przez mało zdecydowaną politykę Angela i kto wie, czy na dodatek nie poderżną nam w zamieszaniu gardeł. Na to się zanosi, rozumiecie? Czy mamy więc siedzieć z założonymi rękami i biernie czekać, aż do tego dojdzie?
Vittorio pobladł raptownie, jak to było w jego zwyczaju, kiedy rozmowa schodziła na poważne tory. Dayin był inny. Siedział ponury i zamyślony.
— Musi istnieć jakiś kontakt. — Jon zdecydował się mówić bez ogródek.
Dayin skinął głową.
— W dzisiejszych czasach dwie furtki mogą stać się zwykłą koniecznością. I jestem pewien, że takie furtki istnieją na całej tej stacji… trzeba tylko mieć do nich odpowiednie klucze.
— Na ile kompromisowe są według ciebie te furtki? I gdzie ich szukać? Twój kuzyn prowadził sprawy niektórych naszych gości. Masz jakieś pomysły?
— Czarny rynek środków odmładzających i innych leków. Kwitnie tutaj w najlepsze, nie wiedziałeś o tym? Sam Konstantin jest jego klientem; działał i u ciebie, na Podspodziu.