— Jest legalny.
— Oczywiście, że jest legalny; to konieczność: Ale jak trafia tu towar? Wiadomo, że pochodzi z terytoriów kontrolowanych przez Unię; mamy go dzięki kupcom; szmugiel. Ktoś, gdzieś jest częścią tego łańcucha… kupcy… może nawet wtyczki na samej stacji.
— Jak więc znajdziemy kogoś, kto umożliwi nam nawiązanie kontaktu z drugą stroną tego łańcucha?
— Mogę się rozejrzeć.
— Znam kogoś takiego — odezwał się Vittorio wprawiając ich obu w osłupienie. Oblizał wargi i przełknął z trudem ślinę. — Roseen.
— Ta twoja dziwka?
— Ona zna rynek. Działa na nim oficer służby bezpieczeństwa… wysoko postawiony. Kartotekę ma czystą jak łza, ale rynek go kupił. Chcecie coś wyładować czy załadować, chcecie, żeby przymknąć na coś oko on to załatwi.
Jon patrzył na swojego syna, na ten owoc rocznego kontraktu, owoc jego starań o zapewnienie sobie następny. Mimo wszystko nie było nic dziwnego w tym, że Vittorio wiedział o takich sprawach.
— Świetnie — powiedział oschle. — Opowiedz mi, co wiesz. Może natrafimy na jakiś trop. Dayin, powinniśmy przyjrzeć się bliżej stanowi naszych interesów na Vikingu.
— Nie mówisz chyba poważnie.
— Jak najpoważniej. Wydzierżawiłem Hansforda. Jego załoga przebywa nadal w szpitalu. Wnętrze to ruina, ale może lecieć. Potrzebują na gwałt pieniędzy. A ty możesz zwerbować załogę… poprzez kontakty Vittoria. Nie musisz ich we wszystko wtajemniczać, wystarczy że powiesz tyle, aby obudzić w nich motywację.
— Viking stanie się prawdopodobnie następnym ogniskiem niepokojów. Co ja mówię, na pewno.
— Ryzykowne, prawda? W obecnej sytuacji wiele frachtowców ma wypadki. Niektóre znikają. Słyszałem o tym od Konstantina; ale ja polecę… to będzie akt wiary w przyszłość Vikinga. Potwierdzenie, wotum zaufania. — Popił wina i skrzywił się. — Pospiesz się lepiej, zanim dotrze do nas jakaś fala uchodźców z Vikinga. Nawiążesz tam kontakt z łańcuchem i pójdziesz tym tropem tak daleko, jak się da. Jakie szanse ma teraz Pell, jeśli nie zwiąże się z Unią? Kompania jest bezsilna. Flota tylko potęguje nasze kłopoty. Nie możemy trwać tak wiecznie. Konstantin ze swoją polityką doczeka się tu rozruchów, zanim wszystko będzie gotowe, a więc najwyższy już czas na zmianę warty. Dasz to do zrozumienia Unii. Rozumiesz w czym rzecz — oni zyskują sprzymierzeńca; my zyskujemy… tyle, ile da się wyciągnąć z tego przymierza. Tę drugą furtkę, przez którą będzie można przeskoczyć, gdyby doszło do najgorszego. Jeśli Pell będzie się trzymała, siedzimy tutaj cicho, bezpieczni; jeśli nie, wychodzimy na tym lepiej od innych, dobrze mówię?
— A ja jestem tym, który nadstawia karku — mruknął Dayin.
— A więc wolałbyś być tutaj, kiedy w końcu pękną bariery i zamieszki ogarną całą sytuację? Nie lepiej zaryzykować w imię pewnych korzyści osobistych i zaskarbić sobie wdzięczność strony przeciwnej… napełnić kieszenie? Na pewno zgodzisz się ze mną, że to najbardziej zachęcająca perspektywa; i jestem pewien, że zasłużysz sobie na nią.
— Chyba zostanę optymistą — burknął Dayin.
— Nie zanosi się na to — ciągnął Jon — aby coś się tu zmieniło na lepsze. Jeśli już, to na gorsze. Wszystko jest grą. Czy nie mam racji?
Dayin pokiwał powoli głową.
— Zajmę się skompletowaniem załogi.
— Spodziewałem się, że wyrazisz zgodą.
— Jesteś zbyt ufny, Jon.
— Tylko w stosunku do tej gałęzi rodziny. Nigdy nie ufam Konstantinom. Angelo nie powinien ściągać mnie tu z Podspodzia. Prawdopodobnie wcale tego nie chciał. Ale rada głosowała inaczej; i być może wyjdzie im to na dobre. Być może.
8
Podsunęli mu krzesło. Zawsze byli uprzejmi, zawsze zwracali się do niego „panie Talley” zamiast tytułować go jego stopniem wojskowym — typowe u cywilów; a może dawali w ten sposób do zrozumienia, że Uniowcy są traktowani jako buntownicy i nie mają prawa do używania stopni wojskowych, Być może nienawidzili go, ale odnosili się do niego z uprzejmością i taktem i pod tym względem nie mógł im nic zarzucić. Ale to go przerażało, bo podejrzewał, że owa kurtuazja nie jest szczera.
Dali mu jeszcze jakieś formularze do wypełnienia. Naprzeciw niego, przy stole, usiadł lekarz i usiłował wyjaśnić mu szczegółowo przebieg zabiegu.
— Nie chcę tego słuchać — powiedział. — Chcę tylko podpisywać co trzeba. Tyle dni. Czy to nie wystarczy?
— Wyniki pańskich badań nie dają nam rzetelnego obrazu. Kłamał pan podczas wywiadu i udzielał fałszywych odpowiedzi. Przyrządy wykazały, że mówił pan nieprawdę. Być może było to zdenerwowanie. Spytałem, czy działa pan pod przymusem i kiedy odpowiedział pan, że nie, przyrządy zasygnalizowały, że to kłamstwo.
— Poproszę o pióro.
— Czy ktoś pana do tego zmusza? Pańskie odpowiedzi są rejestrowane.
— Nikt mnie nie zmusza.
— To również kłamstwo, panie Talley.
— Nie. — Pomimo wysiłków nie potrafił opanować drżenia głosu.
— Zazwyczaj mamy do czynienia z kryminalistami, którzy również mają tendencje do rozmijania się z prawdą. — Lekarz trzymał pióro w górze, poza zasięgiem ręki Talleya. — Czasami zdarzają się samooskarżenia, ale bardzo rzadko. To forma samobójstwa. Ma pan do tego prawo z punktu widzenia medycyny, w ramach pewnych ograniczeń prawnych i pod warunkiem, że został pan szczegółowo poinstruowany i zrozumiał wszystkie konsekwencje swej decyzji. Zakładając, że zabieg przebiegałby zgodnie z harmonogramem, zacząłby pan funkcjonować ponownie za jakiś miesiąc. Niezależność prawną uzyskałby pan po upływie sześciu miesięcy. Co do odzyskania pełni sił… rozumie pan, że istnieje niebezpieczeństwo trwałego upośledzenia pańskich zdolności do funkcjonowania w społeczeństwie; trzeba też się liczyć z możliwością wystąpienia innych psychicznych bądź fizycznych odchyleń od normy…
Pochwycił pióro i złożył podpisy pod dokumentami. Lekarz wziął je i przejrzał. Potem wyciągnął z kieszeni jakąś karteczkę, wygnieciony, złożony kilkakrotnie kawałek papieru, i popchnął ją po stole w jego kierunku.
Rozprostował kartkę i przeczytał tekst opatrzony kilkoma podpisami. Twoje konto w komputerze stacji opiewa na 5O kredytów. Na drobne wydatki. Pod spodem widniały podpisy sześciu strażników z aresztu — mężczyzn i kobiet, z którymi grywał w karty. Złożyli się na niego ze swoich pieniędzy. Oczy zaszły mu łzami.
— Czy chce pan odwołać swoją decyzję? — spytał lekarz.
Potrząsnął głową i złożył kartkę.
— Czy mogę to zatrzymać?
— Zostanie oddana w depozyt wraz z innymi pańskimi rzeczami osobistymi. Po zwolnieniu dostanie pan wszystko z powrotem.
— Wtedy nie będę wiedział o co chodzi, prawda?
— Nie od razu — przyznał lekarz. — To trochę potrwa. Oddał karteczkę lekarzowi.
— Dam panu środek uspokajający — powiedział lekarz i zawołał pielęgniarza, który podszedł ze szklanką błękitnego płynu. Wziął od niego szklankę, wypił lek, ale nie poczuł żadnej reakcji.
Lekarz podsunął mu czystą kartkę papieru i położył obok pióro.
— Proszę opisać swoje wrażenia z Pell, dobrze?
Skinął głową. W ciągu trwających wiele dni badań spotykał się z dziwniejszymi poleceniami. Opisał przesłuchiwanie przez strażników i swoje odczucia co do sposobu w jaki go traktowano. Wyrazy zaczęły wybiegać poza kartkę. Nie pisał już na papierze. Wyjechał poza jego krawędź na blat stołu i nie wiedział jak wrócić. Litery zachodziły jedna na drugą i plątały się w supły.