— Jeśli będą się tu pchały statki, których nie będziemy w stanie przyjąć… tak. Chciałbym dzisiaj porozmawiać z Eleną; prowadziłaby rozmowy wstępne z kupcami. Nie stać mnie dzisiaj na okazywanie współczucia piątce buntowników. Wybacz.
Głos miał zachrypnięty. Damon wyciągnął rękę, ujął go za przegub, uścisnął i puścił.
— Emilio nie potrzebuje tam na dole pomocy?
— Nic o tym nie wspomina. W młynie jatki. Wszędzie błoto.
— Czy wszyscy, których znaleźli, nie żyją?
Angelo skinął głową.
— To miało miejsce zeszłej nocy. Bennett Jacint i Ty Brown; wczoraj po południu Wes Kyle… tyle trwało przeszukiwanie brzegów i szuwarów. Emilio i Miliko twierdzą, że morale jest dobre. Dołowcy budują groble. Większość z nich pragnie handlować z ludźmi; nakazałem, aby wpuścić ich więcej do bazy, a niektórym z przeszkolonych wydałem zezwolenia na pracę tu, na górze, w dziale konserwacyjnym: ich system podtrzymania życia jest w dobrym stanie, no i dzięki temu zwolni się pewna liczba techników, których możemy awansować. Wysyłam promem na dół każdego człowieka, który chce się tam udać na ochotnika i dotyczy to nawet wykwalifikowanych dokerów; potrafią obsługiwać sprzęt budowlany. A jak nie, mogą się nauczyć. To nowy wiek, trudniejszy. — Zacisnął wargi i wciągnął w płuca głęboki oddech. — Czy myśleliście z Eleną o Ziemi?
— Słucham?
— Ty, twój brat, Elena i Miliko myślicie o niej, prawda?
— Nie — zaprzeczył Damon. — Wziąć nogi za pas i zmykać? Myślisz, że na to się zanosi?
— Zastanów się nad sytuacją, Damon. Nie otrzymaliśmy pomocy z Ziemi; przysłali nam tylko obserwatorów. Nie, im nie chodzi o przysłanie nam posiłków czy nowych statków, a o zminimalizowanie strat, jakich się spodziewają. Coraz bardziej się pogrążamy. Mazian nie może trzymać się wiecznie. Stocznie na Marinerze miały kluczowe znaczenie. Teraz kolej na Vikinga; i na wszystko, po co jeszcze wyciągnie łapy Unia. Unia odcina Flotę od źródeł zaopatrzenia; Ziemia już to zrobiła. Nie pozostało nam już nic jak tylko uciekać.
— A Tylne Gwiazdy? Wiesz, mówią, że ponownie otwarto jedną z tamtych stacji…
— Mrzonki. Nie mielibyśmy żadnych szans. Jeśli zabraknie Floty, Unia obierze je sobie za cel tak samo szybko jak nas. I z egoizmu, z czystego egoizmu wolałbym nie widzieć tutaj swoich dzieci.
Damon był bardzo blady. — Nie. Stanowczo nie.
— Nie bądź taki szlachetny. Bardziej chodzi mi o twoje bezpieczeństwo niż o twoją pomoc. Nadciągają trudne lata dla Konstantinów. Jeśli nas pojmą, grozi nam wymazanie umysłów. Martwisz się o swoich kryminalistów; zajmij się lepiej sobą i Eleną. To rozwiązanie Unii: kukły w biurach, wypełnianie świata populacjami z probówki — zaorzą i zabudują Podspodzie. Boże miej w opiece Dołowców. Nawiązałbym z nimi współpracę, i ty też, żeby tylko uchronić Pell przed najgorszym; ale oni nie będą do tego tacy skorzy. A nie chcę ujrzeć cię w ich łapach. Mają nas na muszce. Przeżyłem w tych warunkach całe życie. Na pewno nie żądam zbyt wiele, kiedy pragnę ocalić mych synów.
— Co na to Emilio?
— Wciąż jeszcze nad tym dyskutujemy.
— Odmówił. Tak, ja też odmawiam.
— Matka chce z tobą porozmawiać.
— Ją też wysyłasz?
Angelo zasępił się.
— Wiesz przecież, że to niemożliwe.
— Tak, wiem. Nigdzie się nie ruszam i wątpię, żeby Emilio się na to zdecydował. Błogosławieństwo na drogę, jeślibym się mylił, ale ja zostaję.
— A więc ty nic nie wiesz — warknął Angelo. — Porozmawiamy jeszcze o tym.
— Nie — powiedział Damon. — Gdybyśmy wyjechali, wybuchłaby tu panika. Dobrze o tym wiesz. Wiesz, jak by to wyglądało, a poza tym ja tego nie zrobię.
Damon miał rację; wiedział, że ją ma.
— Nie — powtórzył Damon, położył rękę na dłoni ojca, wstał i wyszedł.
Angelo siedział patrząc na ścianę i na portrety stojące na półce, na galerię trójwymiarowych postaci… Alicja przed wypadkiem; młoda Alicja i on; szereg Damonów i Emiliów od niemowlęctwa do wieku męskiego, do ślubów i nadziei na wnuki. Patrzył na wszystkie zgromadzone tam postacie, na ich wizerunki z różnych lat, i nie przewidywał już wielu szczęśliwych dni.
Z jednej strony był zły na swych chłopców; z drugiej… był z nich dumny. To on ich tak wychował.
Emilio, pisał do galerii zdjęć i do syna przebywającego na Podspodziu, twój brat przesyła ci pozdrowienia. Przyślij mi tylu przeszkolonych Dołowców, ilu będziesz mógł. Ja wysyłam ci tysiąc ochotników ze stacji; kontynuuj budowę nowej bazy, żeby mieli gdzie zmagazynować sprzęt. Zwróć się o pomoc do Dołowców, wymieniaj się z nimi na miejscowe produkty żywnościowe. Uściski.
I do służby bezpieczeństwa: Wytypować osoby nie sprawiające kłopotów. Zamierzamy przenieść je na Podspodzie jako ochotników.
Zdawał sobie sprawę, do czego to prowadzi; najgorsi pozostaną na stacji, w sąsiedztwie serca i mózgu Pell. Można było przenieść na dół tych najagresywniejszych i trzymać ich tam pod strażą; niektórzy domagali się tego. Ale przez wzgląd na kruche porozumienia z tubylcami, przez szacunek dla techników, którzy zgodzili się iść tam na dół i żyć w błocie, w prymitywnych warunkach… nie można było przekształcić bazy w kolonię karną. To było życie. To było ciało Pell i nie chciał go gwałcić, nie chciał burzyć wszystkich marzeń mieszkańców stacji o przyszłości.
Przez kilka godzin rozmyślał w ponurym nastroju nad zaaranżowaniem wypadku, który doprowadziłby do dekompresji całej strefy Q. To był niedorzeczny pomysł, rozwiązanie szaleńca: pozbyć się niepożądanych uśmiercając wraz z nimi tysiące niewinnych, przyjmować jeden po drugim statki z uchodźcami i aranżować wypadek za wypadkiem, uwolnić Pell od tego brzemienia, zachować stację taką, jaką była dotąd. Damon nie mógł zasnąć, wyrzucając sobie podpisanie wyroków na pięciu ludzi. On zaczynał rozmyślać o ludobójstwie.
Między innymi dlatego pragnął wyprawić synów z Pell. Czasami miał wrażenie, że mógłby naprawdę być zdolny do zastosowania środków, jakich domagali się niektórzy, że chroni go tylko brak zdecydowania, że ryzykuje wszystkim co dobre i zdrowe w imię osłaniania rozbestwionego motłochu, dla którego, jak donosiły codzienne raporty ze strefy Q, gwałt i morderstwo stanowiły chleb powszedni.
Potem zdał sobie sprawę, do czego to prowadzi i jakie zgotowaliby sobie życie czyniąc z Pell państwo policyjne i odrzucił te myśli z całym przekonaniem, jakie kiedykolwiek miała Pell.
— Sir — wyrwał go z zadumy głos, którego ostrość świadczyła, że to transmisja z centrali. — Sir, coś się zbliża do stacji. — Przełączcie tutaj — powiedział i przełknął głośno ślinę, kiedy na jego ekranie pojawiła się mapka sytuacyjna. Było ich dziewięć. — Co to za jedni?
— Nosiciel Atlantyk — zameldował głos z centrali. — Sir, on konwojuje osiem frachtowców. Proszą o zezwolenie na dokowanie. Uprzedzają o zapalnej sytuacji na pokładach.
— Odmówić zezwolenia — powiedział Angelo. — Nie zezwalać, dopóki nie podadzą dokładnych danych. — Nie mogą wieźć zbyt wielu, skąd by ich wzięli; to chyba nie taka partia, jaką przyprowadziła tu Mallory. Poczuł ukłucie w bijącym szybko sercu. — Dajcie mi Kreshova z Atlantyku. Połączcie mnie z nim.