Idąc między tymi manekinami czuł wewnętrzne drżenie, jakiś ucisk w żołądku. Minęli biura i weszli do sali, gdzie za stołem siedzieli starsi mężczyźni i kobiety. Odetchnął na widok siwych włosów, niedostatków w urodzie i nadwagi, odetchnął z wielką ulgą.
— Pan Ayres — przedstawił go manekin z karabinem w ręku. — Delegat Kompanii.
Manekin przybliżył się do stołu, żeby położyć skonfiskowane mu dokumenty przed siedzącą pośrodku tęgą siwowłosą kobietą. Przejrzała je przechylając głowę i marszcząc lekko brwi.
— Pan Ayres… Ines Andilin — przedstawiła się. — Przykra niespodzianka, prawda? Ale zdarza się. Pewnie wygłosi pan teraz w imieniu Kompanii reprymendę za zajęcie pańskiego statku? Proszę się nie krępować.
— Nie, obywatelko Andilin. W istocie, była to niespodzianka, ale nie wykluczająca porozumienia. Przybyłem tu, aby zobaczyć, co się da i dużo sobie obejrzałem.
— I co pan takiego widział, obywatelu Ayres?
— Obywatelko Andilin. — Postąpił kilka kroków w przód i zatrzymał się na widok zaniepokojonych twarzy i wędrujących w górę luf. — Jestem drugim sekretarzem Rady Bezpieczeństwa Ziemi. Moi towarzysze reprezentują najwyższe władze Kompanii Ziemskiej. Nasza inspekcja wykazała bałagan i militaryzm w łonie Floty Kompanii przekraczający granice odpowiedzialności Kompanii. Jesteśmy przestraszeni tym, co zastaliśmy. Odcinamy się od Maziana; nie chcemy przytrzymywać siłą żadnych terytoriów, których obywatele pragną podporządkować się innej władzy; pragniemy uniknąć uciążliwego konfliktu i niepotrzebnego ryzyka. Wiecie dobrze, że zawładnęliście tym terytorium. Granica jest zbyt cienka; nie możemy narzucać mieszkańcom Pogranicza tego, czego sobie nie życzą; a właściwie co by nam to dało? Nie uważamy spotkania na tej stacji za katastrofę. Prawdę mówiąc szukaliśmy was.
W radzie nastąpiło poruszenie; na twarzach zebranych pojawiło się zmieszanie.
— Jesteśmy przygotowani — powiedział Ayres podnosząc głos — na formalne zrzeczenie się wszelkich naszych roszczeń do spornych terytoriów. Szczerze mówiąc nie interesuje nas dalsza ekspansja poza obecne granice. Oddział Kompanii zajmujący się do tej pory eksploracją gwiazd zostaje rozwiązany w wyniku głosowania przeprowadzonego w łonie zarządu Kompanii; chodzi nam teraz jedynie o dopilnowanie sprawnego zlikwidowania naszych tutaj interesów, naszego wycofania się i ustanowienia trwałej granicy, która zapewni obu stronom rozsądne obszary wpływów.
Głowy pochyliły się. Rada wymieniała półgłosem uwagi na temat wygłoszonego przed chwilą oświadczenia. Ożywienie wykazywały nawet manekiny rozstawione pod ścianami sali.
— Reprezentujemy władze lokalne — powiedziała w końcu Andilin. — Ma pan sposobność przekazać swoje propozycje wyżej. Czy potrafi pan utrzymać w ryzach Maziana i zagwarantować nam bezpieczeństwo?
Ayres wstrzymał oddech.
— Flotę Maziana? Sądząc po jej kapitanach, nie.
— Przybywa pan tu z Pell.
— Tak.
— I twierdzi, że ma doświadczenie z kapitanami Maziana, o ile dobrze zrozumiałam?
Przez moment miał pustkę w głowie; rzadko popełniał podobne gafy. Nie był też przyzwyczajony do odległości, przy których informacje o takich ruchach nieprzyjaciela nabierają znaczenia. Ale od razu uświadomił sobie, że kupcy wiedzą i będą mogli powiedzieć tyle samo co on. Zatajanie podobnych informacji nie tylko mijało się z celem; było niebezpieczne.
— Spotkałem się — przyznał — z kapitanem Norwegii, niejaką Mallory.
Głowa Andilin przechyliła się uroczyście na bok.
— Signy Mallory. To rzadki przywilej.
— Nie dla mnie. Kompania nie bierze na siebie odpowiedzialności za poczynania Norwegii.
— Bałagan, nieudolność; odżegnanie się od odpowiedzialności… a przecież Pell ma dobrą reputację, jeśli chodzi o porządek. Jestem zaskoczona pańskim raportem. Co się tam stało? — Nie służę w waszym wywiadzie.
— A jednak odcina się pan od Maziana i Floty. To radykalny krok.
— Ale leży mi na sercu bezpieczeństwo Pell. To nasze terytorium.
— A więc nie jest pan gotów do zrzeczenia się roszczeń do wszystkich spornych terytoriów.
— Za terytoria sporne uważamy oczywiście te zaczynające się od Fargone.
— Ach, a jaka jest wasza cena, obywatelu Ayres?
— Formalne przeprowadzenie przekazania władzy, pewne porozumienia zakładające zabezpieczenie naszych interesów.
Twarz Andilin odprężyła się w uśmiechu.
— Chcecie zawrzeć z nami traktat. Odcinacie się od swoich sił zbrojnych i chcecie z nami pertraktować.
— To rozsądne rozwiązanie kryzysu w naszych stosunkach dwustronnych. Od nadejścia ostatniego wiarygodnego raportu z Pogranicza minęło dziesięć lat. O wiele dłużej flota pozostaje poza naszą kontrolą, nie stosuje się do poleceń, wikła w wojnę zaprzepaszczającą korzyści, jakie mogłaby przynosić pokojowa wymiana handlowa między naszymi obozami. To właśnie nas tu sprowadza.
W sali zaległa martwa cisza.
W końcu Andilin skinęła głową wydymając policzki.
— Panie Ayres, powinniśmy zawinąć pana w watę i dostarczyć ostrożnie, jak najostrożniej, na Cyteen. Żywiąc przy tym wielką nadzieję, że wreszcie ktoś na Ziemi zmądrzał. Ostatnie pytanie, nieco inaczej sformułowane. Czy Mallory była na Pell sama?
— Nie mogę na to odpowiedzieć.
— A zatem nie odcięliście się jeszcze całkiem od Floty. — Porozmawiamy o tym podczas negocjacji.
Andilin zagryzła wargi.
— Nie musi się pan obawiać, że udziela krytycznych informacji. Kupcy nie będą niczego przed nami ukrywać. Jeżeli ma pan możliwość powstrzymania Mazianowców przed wykonywaniem ich najbliższych manewrów, to radzę spróbować. Byłaby to demonstracja powagi pańskiej propozycji… uczyniłby pan przynajmniej znaczący gest w kierunku wszczęcia negocjacji. — Nie mamy wpływu na poczynania Maziana.
— Wie pan, że przegracie — powiedziała Andilin. — Prawdę mówiąc przegraliście i staracie się teraz wręczyć nam coś, co już sami sobie wywalczyliśmy… i dać na to koncesję.
— Zwycięzcy czy pokonani, nie jesteśmy zainteresowani w podsycaniu wrogości. Wydaje się nam, że naszym pierwotnym celem było zadbanie o to, aby urzeczywistnić komercjalne wykorzystanie gwiazd; no i istniejecie. Jesteście dla nas atrakcyjnym partnerem handlowym; wymagałoby to oczywiście wypracowania stosunków handlowych innych od obowiązujących poprzednio. Oszczędziłoby to nam nieporozumień z Pograniczem, których nie chcemy. Możemy porozumieć się co do przebiegu linii podziału, lokalizacji strefy przejściowej, w której mógłby się odbywać na równych prawach swobodny ruch waszych i naszych statków. Nie interesuje nas, co robicie po swojej stronie; kierujcie rozwojem Pogranicza według własnego uznania. Podobnie my, czyniąc pierwszy krok na drodze do normalizacji naszych stosunków wzajemnych, przystąpimy do wycofywania pewnej liczby frachtowców skokowych z obszaru waszych wpływów. Jeśli będziemy w stanie powstrzymać w jakiś sposób zapędy Conrada Maziana, te statki też odwołamy. Jestem z wami bardzo szczery. Interesy, którym służymy, są sobie odległe, nie ma żadnej rozsądnej przyczyny, dla której mielibyśmy dalej żywić do siebie nienawiść. Jesteście pod każdym względem uznawani za legalnych gospodarzy kolonii zewnętrznych. Jestem negocjatorem i tymczasowym ambasadorem, jeśli negocjacje dadzą pomyślny wynik. Nie uważamy tego za klęskę, skoro macie za sobą poparcie większości kolonii; fakt, że sprawujecie władzę na tych obszarach, jest tego najlepszym dowodem. Przywozimy wam formalne uznanie waszej władzy w imieniu nowej administracji, która stanęła na czele Kompanii… sytuację tę naświetlę bliżej waszym władzom centralnym; jesteśmy jednocześnie gotowi do wszczęcia rozmów. Wszystkie operacje wojskowe, na których przebieg mamy wpływ, zostaną wstrzymane. Niestety… nie jesteśmy w stanie przerwać działań Floty od zaraz, a tylko odciąć ją od źródeł zaopatrzenia i cofnąć nasze poparcie.